Absurdy sojuszu państw Osi
Ten tekst jest fragmentem książki Grzegorza Bobreka „Wojna oczami wroga. Sojusznicy Hitlera”.
Japońskie postrzeganie Niemców pozwala najlepiej ukazać liczne wewnętrzne paradoksy sojuszu państw Osi. Niemcy pozornie zyskali w Japonii potężnego sojusznika, który, zdawałoby się, może samodzielnie rzucić wyzwanie flotom anglosaskich potęg, ale Japończycy nie potrafili skutecznie zsynchronizować z Niemcami swych działań. Tymczasem w Europie sojusz państw Osi targany był licznymi konfliktami.
Ku niemałej konsternacji Niemców 13 sierpnia 1942 roku — gdy ważyły się losy bitwy pod Stalingradem, gdy toczyły się walki o Guadalcanal i gdy dopiero co zatrzymane zostały siły Rommla w czasie pierwszej bitwy pod El-Alamejn — doszło do bitwy między włoskimi i bułgarskimi siłami na granicy stref okupacyjnych w Albanii. Zderzyły się tam nie tylko ambicje tych dwóch państw Osi, bo zarówno Włosi, jak i Bułgarzy starali się utrzymać jak największe zdobycze terytorialne, ale też odmienne koncepcje dotyczące podbitych Albańczyków.
Włosi dążyli bowiem do stworzenia marionetkowego państwa albańskiego połączonego unią z Włochami. W wyniku serii ustaw od wiosny 1939 roku Albania została prawnie, gospodarczo, ale też militarnie podporządkowana Włochom. Już 13 lipca 1939 roku doszło do połączenia sił zbrojnych obu krajów. Faszystowski reżim narzucony Albanii zakładał jednak stopniową italianizację jej mieszkańców, ale nie ich eksterminację. W ambitnych wizjach Mussoliniego, nawiązujących do potęgi cesarstwa rzymskiego, Albania miała w przyszłości grać rolę zasymilowanej zamorskiej kolonii, nawet jeśli tym morzem był Adriatyk, w cieśninie Otranto szeroki na ledwie 75 km.
Plany Bułgarii wobec Albanii były natomiast całkiem inne. Albańczyków pod bułgarską okupacją czekały represje, wysiedlenia i gospodarczy rabunek. Bułgarzy za symbol albańskiego oporu uznawali nawet tradycyjny albański ubiór, szczególnie wełniane czapki qeleshe. Po drugiej stronie granicy, w faszystowskiej Albanii, Włosi dozbrajali formacje złożone z miejscowych żołnierzy. Bułgarzy zaczęli nawet podejrzewać Włochów o zaopatrywanie w broń albańskich partyzantów. Granice stref okupacyjnych na Bałkanach nie ułatwiałyby utrzymania spójnej polityki państw Osi, nawet gdyby takowa istniała. Arbitralny, ustalony przez Niemców podział Albanii prowadził za to do nieporozumień wewnątrz sojuszu.
16 sierpnia 1942 roku hrabia Galeazzo Ciano zapisał w swoim dzienniku:
Bułgarzy naruszyli granicę albańską. Zdaje się, że Niemcy maczali w tym palce: kopalnie w Jezerinie są kuszącym obiektem.
Podejrzliwość włoskiego ministra spraw zagranicznych sięgała tak daleko, że w bułgarskim działaniu widział inspiracje Berlina. Mussolini na wieść o naruszeniu albańskiej granicy wściekł się tak, że w pierwszym odruchu nakazał rozstrzelanie wszystkich bułgarskich żołnierzy pojmanych we włoskiej strefie okupacyjnej, ale przekonano go, aby zrezygnował z tak drastycznych działań3 . Mimo to nie dało się uniknąć rozlewu krwi. W trakcie starć po obu stronach zginęło kilkunastu żołnierzy. Dopiero interwencja dyplomatyczna Niemców wymusiła na Włochach i Bułgarach zaprzestanie walk, choć problem granicy albańskiej formalnie nigdy nie doczekał się satysfakcjonującego rozwiązania, jeśli za takowe nie uznamy niemieckiej okupacji Albanii i zajęcia spornych terytoriów przez bułgarskie wojska po kapitulacji Włoch we wrześniu 1943 roku.
Może dziwić, dlaczego Niemcom nie udało się wymusić na Bułgarach mocniejszego zaangażowania po stronie Rzeszy, choćby groźbą militarnej interwencji. Czwarty rozdział tej książki ukazał jednak pozornie jednostronną grę dyplomatyczną Bułgarów i ich cara, który sprytnie manewrował w obliczu niemieckich żądań. Jak pokazaliśmy, sprawa nie była tak zerojedynkowa. Niemcy starali się rozgrywać ostrożnie swoje karty, licząc na realne zaangażowanie sprzymierzonych rządów i monarchów. Hitler w 1941 roku nie przywiązywał nawet zanadto wagi do światopoglądu swoich sojuszników. Nazistowskie państwo totalitarne nie próbowało eksportować stylu swoich rządów do państw sojuszniczych, nie licząc ustaw antysemickich, których akceptację i wykonanie pozostawiono, co prawda do czasu, władzom lokalnym.
Skuteczność niemieckiego przewodnictwa w sojuszu była mierzona bezpośrednio postawą Wehrmachtu na frontach, tyle że w 1941 roku bardziej niż strach przed niemieckim wojskiem na sojuszników Hitlera działała mobilizująco wizja podziału łupów i nowego europejskiego ładu, w którym tylko państwa przydatne Niemcom mogłyby liczyć na lepsze traktowanie. Dzięki temu ku zgrozie Węgrów Rumunia zyskała niemieckie uznanie, choć jeszcze jesienią 1940 roku był to kraj najbardziej dotknięty przez międzynarodowe arbitraże. Walka o wpływy w Berlinie sięgała wśród sojuszników Hitlera absurdalnego poziomu.
14 października 1942 roku Goebbels narzekał:
Węgrzy domagają się ode mnie zorganizowania tygodnia kultury węgierskiej w Berlinie. Odrzucam ten pomysł; z pewnością, gdybym to obiecał, za dwa dni pojawiliby się Rumuni i prawdopodobnie najbliższej zimy miałbym na karku całe Bałkany.
Wbrew pozorom Hitler przez pierwsze lata starał się w miarę rozsądnie rozgrywać potrzeby swoich sojuszników. Jego zrozumienie skomplikowanej sytuacji wewnętrznej, na przykład w Rumunii, było znacznie trafniejsze niż alianckich dyplomatów. Hitler nie czuł przy tym żadnych zobowiązań wobec zagranicznych faszystowskich organizacji. W Berlinie ze spokojem przyglądano się temu, jak upada rebelia Horii Simy w Rumuni i jak krwawo z inicjatorami puczu rozprawił się Antonescu.
Goebbels 24 stycznia 1941 roku dobrze oddał ówczesną wykładnię niemieckiej polityki zagranicznej: „Führer […] chce mieć układ z państwem, a nie ze światopoglądem”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Bobreka „Wojna oczami wroga. Sojusznicy Hitlera” bezpośrednio pod tym linkiem!
Hitler też liczył na wzajemność w tych stosunkach. Nazizm wychodził z jawnie rasistowskich założeń, z poczucia wyższości nie tylko nad Żydami, ale też Słowianami i szeroko pojętą „rasą żółtą”. W końcu start operacji „Barbarossa” motywowano walką ze słowiańskością, azjatyckością i żydostwem jednocześnie. Światopogląd w rękach Hitlera i Himmlera pozostawał bardzo elastycznym narzędziem. Albert Speer wspominał, że Führer często ubolewał nad sojuszem z Japończykami, ale doceniał ich wojowniczość, uznając ich za „honorowych Aryjczyków”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Nazistowscy ideolodzy musieli dokonywać fantastycznych fikołków, aby wytłumaczyć obecność w sojuszu państw Osi ludów zachodniosłowiańskich (Słowaków), ugrofińskich (Węgrów i Finów) czy południowosłowiańskich (Chorwatów i Bułgarów). Heinrich Himmler, szef SS, na te potrzeby ukuł nawet pojęcie „żołnierza politycznego”, którego ofiara na froncie miałaby otwierać bramę do członkostwa w tej coraz szerszej „germańskiej rodzinie”. Tak pojemna interpretacja rasowych teorii ułatwiała Niemcom wytłumaczenie wewnętrznych sprzeczności sojuszu Osi i zmieniającej się struktury takich formacji jak Waffen-SS.
Arbitralne decyzje pozwalały III Rzeszy jednocześnie prowadzić zbrodniczą politykę na terenie okupowanej Polski, utrzymywać samorząd Protektoratu Czech i Moraw oraz wspierać marionetkową Republikę Słowacką. Goebbels po wizycie w Bratysławie na przełomie sierpnia i września 1941 roku wspominał:
Ma się naprawdę wrażenie przybycia do zaprzyjaźnionego państwa […]. Słowacja była pierwszym państwem, które ochotniczo włączyło się do budowy nowego porządku w Europie u boku Niemiec. Tego Rzesza nigdy Słowakom nie zapomni.
Najwyraźniej bliskość etniczna Słowaków i Polaków nie miała dla Niemców większego znaczenia. Nawet w obliczu militarnych porażek Hitler za nowe spoiwo sojuszu uznał wspólne wykonanie planu eksterminacji ludności żydowskiej, a nie wspólnotę genów. W drugiej połowie wojny niemiecka propaganda, zarówno na obszarze Rzeszy, jak i na terenach okupowanych, wiązała coraz mocniej antybolszewizm z antysemityzmem. Niemcy szukali od tej pory sojuszu nie tylko z państwami, ale też z radykalnymi środowiskami wśród państw sojuszniczych, co doprowadziło między innymi do zbrojnej interwencji w Rumunii i powstania Republiki Salò.
Niemieckie interwencje z lat 1943–1944 nie mogą jednak wpływać na ocenę niemieckich działań wewnątrz sojuszu w latach 1940–1943. Nazizm prowadził skrajnie radykalną politykę w Rzeszy i na terenach okupowanych, ale też starał się budować serdeczne relacje z narodami sprzymierzonymi. Niemiecki podziw dla fińskich żołnierzy nie budzi więc żadnych wątpliwości. Prawdziwy był też bułgarski entuzjazm wobec niemieckiej polityki na Bałkanach. Z dwojga złego włoscy żołnierze woleli mieć Niemców po swojej stronie, a wyrównywać rachunki pragnęli mimo wszystko z Brytyjczykami, nawet jeśli część starszych oficerów pamiętała krwawe walki na froncie alpejskim podczas I wojny światowej. Mussolini wbrew Hitlerowi był nawet gotów pchnąć swoje wojska na front wschodni, aby politycznie nie stracić na rzecz innych państw zaangażowanych militarnie w wojnę ze Związkiem Radzieckim.
Z kolei oficerowie Wehrmachtu dokładali starań, aby w ogniu walk stworzyć prawdziwe więzy braterstwa broni. Wycieczki objazdowe na front wschodni wywierały silne wrażenie na sojuszniczych obserwatorach, choć, jak pokazaliśmy na przykładzie Bułgarów, niekoniecznie musiały się przełożyć na ich mocniejsze zaangażowanie militarne.
Niemcy rozumieli też konieczność prowadzenia połączonych operacji sojuszniczych. Na wybranych odcinkach frontu potrafili nawet przekazać swoje jednostki pod dowództwo obcokrajowców. Unikatowym epizodem w historii Wehrmachtu pozostaje oddelegowanie niemieckiej 163. Dywizji Piechoty pod komendę dowództwa fińskiej armii. Co więcej, kiedy we wrześniu 1941 roku Albert Kesselring został skierowany z frontu wschodniego do Rzymu, Hitler wierzył nie tylko w jego talent dowódczy, ale też w wyjątkowe cechy charakteru i umiejętności nawiązania dobrych relacji z włoskim Naczelnym Dowództwem. Rommel natomiast w tym czasie winę za każdą militarną porażkę i własne błędy potrafił zrzucić na włoskiego żołnierza; brakowało mu też taktu, by akceptować strukturę dowodzenia w sojuszniczej strefie wpływów i zrozumieć słabe strony włoskiej armii.
Kesselring wręcz odwrotnie — z czasem doczekał się opinii italofila, a w swoich wspomnieniach poświęcił wiele stron wyjaśnianiu, dlaczego niezadowalające zachowanie włoskich formacji na froncie nie było efektem ich domniemanego tchórzostwa, lecz stanowiło pokłosie strukturalnych błędów, które swoją drogą Włosi starali się z czasem naprawić.
Jednocześnie skuteczność Rommla pozwalała też dowodzonym przez niego Włochom poczuć smak zwycięstwa i w pewnym stopniu odpłacić się Brytyjczykom za doznane od nich wcześniej upokorzenia, choć Rommel zawsze pilnował, by ukazać przede wszystkim własne zasługi i zalety niemieckich żołnierzy, choćby po zdobyciu Tobruku w czerwcu 1942 roku.
Takie przypadki jak na przykład losy niemieckich żołnierzy w Laponii ukazywały za to pewną próbkę niemieckiej niekompetencji, o której łatwo było zapomnieć w kontekście frontu wschodniego. Im dłużej bowiem trwał konflikt, tym bardziej Niemcy mogli umacniać się w przekonaniu, że to ich sojusznicy odpowiadają za jego niewłaściwy przebieg. Trudno sobie jednak wyobrazić, jak wyglądałaby II wojna światowa w 1941 roku, gdyby Włosi nie wystąpili przeciw Wielkiej Brytanii. Czy operacja „Barbarossa” miałaby jakiekolwiek szanse bez pomocy fińskich i rumuńskich żołnierzy?
Z drugiego końca świata Europie przyglądali się Japończycy. To w nich Niemcy znaleźli ten sprzymierzony „naród żołnierzy”, ale też największego krytyka. Nawet w czasie, kiedy Japończycy zbierali srogie baty na Pacyfiku, patrzyli z lekką pogardą na optymizm niemieckich planów co do Związku Radzieckiego i nieskuteczność działania niemieckiej floty.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Bobreka „Wojna oczami wroga. Sojusznicy Hitlera” bezpośrednio pod tym linkiem!
Poczuciem wyższości w stosunku do przeciwników, a nawet sojuszników, przesiąkła z czasem cała struktura Wehrmachtu. Mimo to w sytuacji kryzysowej Niemcy rozumieli, że niebezpieczne byłoby godzenie w poczucie dumy narodowej swoich sprzymierzeńców. Zadaniem Kesselringa na froncie włoskim było pielęgnowanie wzajemnych relacji niezależnie od zmiennych losów wojny i wbrew destrukcyjnym wpływom nieokrzesanego Rommla. Co mądrzejsi Niemcy szukali też byle pretekstu, by przekuć sukcesy sprzymierzonych żołnierzy w propagandowy efekt. Przypomnijmy, że ledwie bułgarscy piloci zestrzelili pierwsze amerykańskie bombowce, a natychmiast otrzymali niemieckie odznaczenia.
Ponadto tylko pod koniec 1941 roku Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego uhonorowani zostali kolejno: Ion Antonescu, Carl Gustaf Mannerheim, Miklós Horthy i Béla Miklós — Rumun, Fin i dwóch Węgrów. 9 stycznia 1942 roku do tego grona dołączył pierwszy Włoch, Fedele De Giorgis, dowódca 55. Dywizji Piechoty „Savona”, formacji, która na przełomie lat 1941 i 1942 desperacko broniła tyłów wycofujących się sił Rommla. Sukcesy w Afryce na początku 1942 roku przełożyły się na odznaczenie kolejnych trzech Włochów: Giovanniego Messego, Uga de Carolisa i Uga Cavallera.
Problem w tym, że mamy dziś niewiele łatwo dostępnych źródeł ukazujących to, co naprawdę o wojnie myśleli żołnierze państw Osi, szczególnie wspomnień z czasu, kiedy sojusz ten odnosił niewątpliwe sukcesy militarne. Nawet znakomite powojenne prace poświęcone protokołom podsłuchanych rozmów włoskich czy niemieckich jeńców świadczą o skali sojuszniczej porażki — w końcu większość z tych żołnierzy w ręce aliantów trafiła w wyniku przegranych kampanii. Nic dziwnego zatem, że ich rozmowy krążyły zwykle wokół krytyki przeciwników, sojuszników i własnego rządu naraz.
Jednocześnie prawdą jest, że na skuteczności całej Osi mocno zaciążyła wewnętrzna rywalizacja. Hitler przed wojną wierzył, że to od Włoch będą zależały jej losy. W 1944 roku powtórzył to w rozmowie z Goebbelsem, ale nie potrafił rozgryźć zagadki nieskuteczności Włochów. Skąd ich pomysły ataku w kierunku Egiptu czy próby zdobycia Grecji? Hitler winę za to zrzucał w różnych proporcjach na słabość faszystowskiego światopoglądu, ale też włoskiej monarchii. A może był to rasowy upadek Włochów? Nie potrafił wskazać Mussoliniego jako winnego niefortunnych posunięć, kiedy to właśnie Duce wymusił na swoich nieprzekonanych dowódcach przeprowadzenie ofensyw, na które włoska armia nie była gotowa. Jego decyzje wynikały zaś nie z żadnych logicznych przesłanek, ale z poczucia zazdrości i obaw przed dominacją Niemiec w Europie, a ta przecież w 1941 roku wydawała się niepodważalna.
Pakt Ribbentrop-Mołotow w zdecydowany sposób wpłynął na japońską politykę wobec Związku Radzieckiego i w 1942 roku osłabił niemieckie argumenty za podjęciem przez Japonię ataku na ZSRR od strony Syberii. Każda taka niezrozumiała decyzja karmiła paranoję liderów państw Osi, co prowadziło nieraz do efektu samospełniającej się przepowiedni. Mussolini, obawiając się wzrostu niemieckich wpływów na Bałkanach, nieudanym atakiem na Grecję ruszył lawinę, która spowodowała całkowitą dekonstrukcję bałkańskiego status quo. Rozbiór Jugosławii sycił może Chorwatów, Bułgarów i Włochów, ale jednocześnie prowadził do zaostrzenia etnicznych konfliktów i powstania partyzanckiego wrzodu na tyłach frontu. Niemcy, starając się czynić zadość ambicjom swoich sojuszników, wywoływali kolejne konflikty. Hitler pozwolił rozrosnąć się Węgrom i przyglądał się z dystansu krótkotrwałej wojnie węgiersko-słowackiej. Dwa lata później, 11 lutego 1942 roku, krótko po bitwie pod Moskwą, Ion Antonescu w rozmowie z Hitlerem zaznaczył, że nie uznaje arbitraży wiedeńskich za wiążące i niezależnie od Niemiec Rumunia będzie dążyć do ich rewizji. Antonescu pozwolił sobie na tak jasne postawienie sprawy, korzystając z rosnącego wpływu rumuńskich wojsk na przebieg operacji na froncie wschodnim oraz z wyczuwalnej niechęci Hitlera do Węgier. Zarzucał za to Niemcom nielojalność w traktowaniu Horii Simy, który po ucieczce z Rumunii został uwięziony przez Himmlera w Buchenwaldzie, a nie oddany w ręce rumuńskich władz. Antonescu miał słuszne podejrzenia, że Hitler trzyma Simę niczym asa w rękawie.
W tych paranoicznych warunkach niemiecka dyplomacja niemałym wysiłkiem starała się utrzymać spójność sojuszu. Nic dziwnego zatem, że Hitler w listopadzie 1941 roku doprowadził do znacznego rozszerzenia paktu antykominternowskiego, a w grudniu roku 1941 tak mocno naciskał na dołączenie Węgier, Rumunii i Bułgarii do wojny przeciwko Stanom Zjednoczonym. Państwom Osi przydałby się choć jeden wspólny wróg, a Związek Radziecki nie spełniał tej spajającej funkcji. Bułgaria zawsze mogła powołać się na przykład Japonii, państwa sojuszniczego niebędącego w stanie wojny z ZSRR. Na niewiele więc zdały się takie inicjatywy jak dwujęzyczny miesięcznik „Berlin Rom Tokio”, wydawany w Berlinie od 1939 roku, na którego łamach przedstawiano kulturowe i polityczne więzy państw Osi oraz raczono czytelników krajoznawczymi artykułami o Tokio („metropolii Dalekiego Wschodu”) czy włoskich koloniach w Afryce. Wewnętrzne napięcia sojuszu Osi sięgały tak głęboko, że Włosi w 1943 roku badali możliwości antyniemieckiego porozumienia na Bałkanach.
Sojusznicy Hitlera nie potrafili zdobyć się na kluczową refleksję. Tak brutalna wojna nie mogła zakończyć się gładkim dyplomatycznym opuszczeniem Osi przez tylne drzwi. Nie pozwoliliby na to ani Niemcy, ani alianci. W Sofii, Rzymie i Tokio rządzący oddawali się teoretycznym rozważaniom, czy upadek Niemiec nie wyszedłby wszystkim na dobre. Szacowali, jaką cenę zapłaciliby alianci za rozerwanie Osi, i kalkulowali, które ze zdobyczy z lat 1940–1941 uda się utrzymać po kapitulacji III Rzeszy.
Sęk w tym, że Niemcy wykazały się niezwykłą odpornością na niepowodzenia na frontach. W obliczu potęgi Wehrmachtu w latach 1943–1944, każdy dowód nielojalności mógł stać się pretekstem do zbrojnej interwencji i kolejnych tragedii.