24 lipca 1944 roku: Niemcy wycofują się z Warszawy
Ten tekst jest fragmentem książki Tomasza Ławeckiego i Kazimierza Kunickiego „13 dni, które zmieniły Polskę”.
Warszawa
Mieszkańcy Warszawy, obserwując objawy paniki wśród Niemców, żyli nadzieją na szybkie oswobodzenie stolicy. Rozbite jednostki niemieckie nadal przelewały się przez mosty i główne arterie miasta, podczas gdy nocą słychać było warkot silników zwiadowczych samolotów sowieckich. Obok żołnierzy przez miasto szły obwieszone tobołkami tłumy uciekinierów ze wschodniej Europy – Ukraińców, Białorusinów, Rosjan i Polaków z Kresów, którzy obawiali się gwałtów i morderstw ze strony Sowietów. W mieście narastał chaos spowodowany rabowaniem opuszczonych sklepów i magazynów. Pozostająca w stolicy autorka Nocy i dni Maria Dąbrowska tak nakreśliła w Dziennikach pod datą 24 lipca rozwój sytuacji: „Dalej ogromny ruch ewakuacyjny na mieście i wiadomości o zbliżaniu się bolszewików”.
Tego dnia, zgodnie z rozkazem burmistrza, do godziny 14.00 miasto miały opuścić wszystkie kobiety niemieckie. Instytucje administracji cywilnej prowadził ewakuację w pośpiechu, bez ładu i składu. Przenosiły się z Warszawy do Łowicza, Łodzi, Poznania i Bydgoszczy. Czy po zamachu na Hitlera i niepowodzeniach na obu frontach – wschodnim i zachodnim – Niemcy myśleli już tylko o tym, żeby uciec jak najdalej z Warszawy i uratować własną skórę?
Taki bieg wydarzeń wydawał się sprzyjający rozpoczęciu powstania. Kilku oficerów z dowództwa AK nie kryło nadziei na szybkie wkroczenie Armii Czerwonej. Czy jednak nowy okupant nie okaże się jeszcze gorszy – zadawali sobie pytanie inni, do których dotarły hiobowe wieści o pacyfikacji sił podziemia na Wołyniu i Wileńszczyźnie. Pojawiły się też informacje wskazujące na możliwość szybkiego wzmocnienia siły uderzeniowej Wehrmachtu. Szef wywiadu AK pułkownik Iranek-Osmecki ostrzegał dowództwo, że przybycie w okolice Warszawy doborowych jednostek może oznaczać gotowość Niemców do obrony miasta. Do Żyrardowa dotarła w tych dniach wycofywana pociągami z frontu włoskiego. Dywizja Pancerno-Spadochronowa „Hermann Göring”.
Generał „Bór” Komorowski po raz kolejny odroczył podjęcie decyzji w sprawie powstania. Wyglądał na człowieka zmęczonego albo wręcz chorego. Nie skarżył się, ale rzeczywiście dokuczały mu spotęgowane przez lipcowe upały bóle głowy w następstwie przynosowego zapalenia zatok, na które cierpiał od dłuższego czasu. Narastał stres spowodowany ciągłym zagrożeniem życia. Napięta sytuacja w podzielonym dowództwie AK, gdy chodzi o termin, a nawet sens podjęcia walki w stolicy, a w związku z tym konieczność nieustannych spotkań i denerwujących rozmów, też wpływała przygnębiająco na człowieka pełnego obaw o losy pozostającej w Warszawie najbliższej rodziny.
W poniedziałek, 24 lipca, „Bór” wziął udział w posiedzeniu reprezentantów ważniejszych stronnictw politycznych tworzących Komisję Główną Rady Jedności Narodu, z udziałem Delegata Rządu na Kraj, Jana Stanisława Jankowskiego (według relacji innych uczestników spotkanie to odbyło się dwa dni później – 26 lipca). Formalnie władze cywilne miały zatwierdzać posunięcia dowództwa, takie jak wystąpienie zbrojne w Warszawie, co najmniej na 12 godzin przed przybyciem Armii Czerwonej. Jankowski polegał w sprawach wojskowych na wiedzy generała „Bora” i jego najbliższych współpracowników. Dlatego poparł bez wahania decyzję Komendy Głównej AK. Zwracając się do zgromadzonych, wstał i uroczyście polecił komendantowi opanowanie miasta, dodając – w odpowiednich warunkach i terminie.
Kiedy Jankowski wyszedł, „Bór” zapytał podkomendnych, co o tym sądzą. Nawołujący do powszechnego powstania generałowie Okulicki i Pełczyński, dla których teatralność wystąpienia delegata wygłaszającego podniosłym głosem polecenie i stukającego obcasami niczym wojskowy była tylko wodą na młyn, potakiwali z uznaniem głową, zacierając ręce. Inni byli jednak pełni obaw. Pułkownik Bokszczanin powiedział wprost, że zadanie jest niewykonalne. Okulicki i Pełczyński natychmiast wyrazili dezaprobatę. I generał Komorowski, przeczuwając, co się święci, zakończył dyskusję.
W głowach oponentów, takich jak Bokszczanin oraz szef łączności pułkownik Kazimierz Pluta-Czachowski, zrodziły się czarne myśli. Projekt jest zarówno abstrakcyjny, jak i niewykonalny – analizował rzeczowo sytuację Pluta-Czachowski. Jankowski wyglądał na człowieka z innej planety. Nie miał zielonego pojęcia na temat braku broni w szeregach polskiego podziemia. Dysproporcje pomiędzy uzbrojonymi po zęby okupantami i marzącymi o karabinach żołnierzami AK mówiły same za siebie. W dodatku oswobodzenie miasta na 12 godzin przed wejściem Sowietów wyglądało na farsę, zrodzoną w głowie człowieka niespełna rozumu. Pomysł, żeby przywitać ich w roli gospodarzy po staropolsku, chlebem i solą, wydawał się tak samo absurdalny. Z dowództwem Sowietów nie było przecież żadnego kontaktu, zatem skąd żołnierze Armii Krajowej mogli wiedzieć, kiedy nadciągnie Armia Czerwona i zajmie stolicę?
Warszawa – okolice Tarnowa – Brindisi
Generał „Bór” Komorowski miał też na głowie inny ważny problem, którym mógł podzielić się tylko z najbliższym gronem współpracowników. Chodziło o budzącą powszechne podejrzenia postać cichociemnego Józefa Retingera, zrzuconego ze spadochronem do Polski kilka miesięcy wcześniej, na początku kwietnia. „Salamandra”, bo taki przyjął pseudonim, budził od dawna niechęć zarówno wśród szefostwa polskiego rządu w Londynie, jak i podziemia w kraju. Wywiad AK szybko odkrył, że przerzucony do stolicy kurier o tym kryptonimie to rzeczywiście Retinger.
Nie budził zaufania nie tylko dlatego, że był – o czym od dawna wiedziano – szpiegiem brytyjskim. Mówiono po cichu o jego działalności na dwa fronty – także na rzecz Sowietów. To przecież on w 1940 roku nakłonił Władysława Sikorskiego do przedstawienia premierowi Churchillowi propozycji wciągnięcia Stalina do koalicji antyniemieckiej! A był to przecież okres represji, wywózek na Syberię polskiej ludności pozostającej pod okupacją sowiecką. W 1941 roku Retinger przyczynił się do podpisania układu Sikorski – Majski, przywracającego stosunki dyplomatyczne między Polską a ZSRR. Dobrze zorientowani w sytuacji twierdzili, że Sikorski – pragnący wyciągnąć z więzień i łagrów tysiące Polaków z generałem Andersem na czele – podpisał ten układ, dosłownie, na kolanie Retingera.
Jako sekretarz i doradca premiera towarzyszył mu podczas podróży zagranicznych, namawiając Sikorskiego do licznych ustępstw wobec Związku Sowieckiego. Jednak w feralnej eskapadzie, kiedy w katastrofie gibraltarskiej zginął szef polskiego rządu, niewytłumaczalnym zbiegiem okoliczności nie wziął udziału. Dlaczego? – zadawano sobie pytanie, znając przedziwny splot tych tragicznych wydarzeń. Zginął premier, ale uratował się pilot. I co się stało z córką generała, Zofią Leśniowską? Chociaż według oficjalnej wersji wydarzeń weszła na pokład samolotu, to jej ciała nie odnaleziono. Krążyły wieści, że widziano ją już po katastrofie w Kairze, w obecności sowieckiego szpiega. A następnie – jak twierdził cichociemny Tadeusz Kobyliński – trafiła do sowieckiego GUŁagu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Ławeckiego i Kazimierza Kunickiego „13 dni, które zmieniły Polskę” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Tomasza Ławeckiego i Kazimierza Kunickiego „13 dni, które zmieniły Polskę”.
Niemcy natomiast, pragnąc poróżnić Polaków z zachodnimi aliantami, rozpuszczali informacje na temat misternie zaplanowanej akcji przeciwko Sikorskiemu. Człowiekowi, jak dobrze wiedzieli, niepokornemu, który nie akceptował wielu posunięć aliantów ustępujących Stalinowi w ważnych dla Polski sprawach. Czy zatem Retinger wiedział, co się święci, i dlatego wolał trzymać się z daleka od tragicznej w skutkach podróży? A później, jakby nic się nie stało, działał w Londynie ze zdwojoną energią. Jako szara eminencja brytyjskich decydentów skutecznie zarekomendował Stanisława Mikołajczyka na nowego premiera rządu RP na uchodźstwie. Od początku natomiast zwalczał – podobnie jak czerwony kremlowski dyktator – naczelnego wodza, generała Sosnkowskiego.
Przerzucenie 56-letniego Retingera do Polski utrzymywano w tajemnicy. Dotarł sprawnie do okupowanej Warszawy jako emisariusz, ale nie Mikołajczyka, lecz Brytyjczyków. Pod zmienionym nazwiskiem, w tajemnicy przed przebywającym we Włoszech generałem Sosnkowskim. Prowadził rozmowy sondażowe z szefami podziemia oraz komunistami na temat utworzenia wspólnego rządu, możliwego do zaakceptowania przez Moskwę. Namawiał dowództwo AK do ujawniania się przed Armią Czerwoną, chociaż latem 1944 roku – po serii aresztowań przez Sowietów w dramatycznych okolicznościach – wyglądało to na zbiorowe samobójstwo. Zachęcał do akcji dywersyjnych wymierzonych przeciwko Niemcom oraz wzniecenia powstania w stolicy. A jednocześnie zabraniał atakowania partyzantów z Armii Ludowej. W oczach wpływowych osób z Polskiego Państwa Podziemnego stał się wrogiem podbitego przez obu okupantów narodu. I dlatego zorientowani jednoznacznie przeciwko Sowietom egzekutorzy z Narodowych Sił Zbrojnych próbowali go zabić. Ponadto część podziemia akowskiego także usiłowała go wyeliminować z gry, w tym zaufany człowiek generała Sosnkowskiego, pułkownik Franciszek Demel.
Próby zamachu, takie jak otrucie wąglikiem czy wyrzucenie z pędzącej furmanki, nie powiodły się, chociaż brytyjski agent doznał ciężkiego urazu kręgosłupa. Kiedy w Komendzie Głównej AK odbywała się tajna narada na jego temat, podczas której „Bór” stanowczo zabronił zabicia Retingera, nad Tamizą przygotowywano akcję wycofania prominentnego agenta z okupowanej stolicy. Otrzymał rozkaz pospiesznego wyruszenia z Warszawy i dotarcia w okolice Tarnowa. Miał tam czekać na przysłany z Włoch samolot, który – jak się okazało na miejscu – wylądował na prowizorycznym lądowisku wyznaczonym pomiędzy wsiami: Wał-Rudaw, Zabawa i Jadowniki Mokre.
Ta zaplanowana precyzyjnie przez zachodnich aliantów operacja nosiła kryptonim „Most III”. Została przeprowadzona nocą z 25 na 26 lipca. Polegała na przerzuceniu z Polski do Brindisi we Włoszech kilku kurierów oraz fragmentów zdobytej ponad dwa miesiące wcześniej w okolicach wsi Sarnaki nad Bugiem niemieckiej rakiety V-2. Pomimo trudności z wystartowaniem do lotu powrotnego, gdyż teren był podmokły, ostatecznie samolot Douglas C-47 wzbił się w powietrze i szczęśliwie wylądował we Włoszech. Akcja zabezpieczająca, w której wzięło udział około czterystu osób z Armii Krajowej oraz Batalionów Chłopskich, została wykonana perfekcyjnie.
Retinger powrócił – drogą powietrzną przez Włochy i Kair – do mocodawców z Londynu, żeby przedstawić im sytuację polityczną w Warszawie. A wraz z nim zasłużony oficer wywiadu kapitan Jerzy Chmielewski „Rafał”, który dostarczył Brytyjczykom elementy Wunderwaffe V-2 oraz opis techniczny tego pierwszego w historii, udanego rakietowego pocisku balistycznego, będącego dziełem niemieckich konstruktorów pracujących pod kierunkiem Wernhera von Brauna.
Postępy frontu i współudział „Burzy”. Lubelszczyzna – Lwów – Warszawa
Na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną w kolejnych miejscowościach realizowano akcję „Burza”. Nie inaczej działo się w Chełmie, przez propagandę i historiografię PRL-u sławionym później jako miejsce pierwszych działań PKWN na ziemiach polskich i historycznego ogłoszenia Manifestu. W rzeczywistości ten dokument parafował Stalin i ogłoszono go w Moskwie, a forpocztą Komitetu w Chełmie był przybyły tam 24 lipca kapitan Kazimierz Sidor, młody działacz ludowy, oficer Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, poseł do KRN. Ten niskiej rangi wysłannik PKWN zastał w Chełmie oddziały Ludowego Wojska Polskiego, które go o dzień wyprzedziły, a także komplet „londyńczyków”. Jako gospodarze wyzwolonego miasta ujawnili się bowiem przedstawiciel Delegata Rządu RP na Kraj oraz burmistrz, a także miejscowi komendanci AK i Polskiej Policji Państwowej. Można więc uznać, że „Burza” przebiegła tam wzorowo, niemniej rezultat rychło okazał się taki sam jak wszędzie. Funkcjonariusze NKWD i Smiersza mieli bogate doświadczenie w tym, jak podstępnie i skutecznie neutralizować i likwidować opozycję. Scenariusz był powtarzalny, ale władze Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej nie widziały innego wyjścia.
Tego dnia w godzinach porannych nacierające z różnych kierunków wojska 1. Frontu Białoruskiego połączyły się w centrum Lublina. Wypieranie Niemców i pacyfikowanie rozproszonych punktów oporu i kryjówek, przy współudziale garnizonowych oddziałów AK, trwało jednakże do późnej nocy. Ludność mogła bezpiecznie wyjść ze swych domów dopiero następnego dnia. 11. Korpus Pancerny Armii Czerwonej, przy współudziale żołnierzy AK, zdobył Łuków. Żołnierze AK, a także Batalionów Chłopskich i Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, w łącznej liczbie około 20 tys. na terenie całej Lubelszczyzny, organizowali zasadzki i atakowali na szlakach komunikacyjnych wycofujące się jednostki niemieckie. Niemcy zaś starali się pozostawiać za sobą spaloną ziemię. Wysadzali mosty, a stalowymi ostrzami tak zwanych kolejowych pługów rozrywali podkłady torów kolejowych.
Zażarte walki toczyły się we Lwowie, przy czym udział oddziałów Armii Krajowej, walecznych i dobrze znających teren, był w tym momencie dobrze przez czerwonoarmistów widziany i chwalony. Tego dnia akowcy próbowali wyprzeć Niemców z Kortumowej Góry, uczestniczyli w walkach ulicznych, patrolowali zdobyte już kwartały i ulice.
W drugiej połowie lipca walec frontu przetaczał się dalej przez Polskę i równolegle z Lublinem i Lwowem akcja „Burza” zaczęła obejmować na południu podokręg Rzeszów, po części okręgi krakowski i kielecki, wschodnie tereny regionu warszawskiego, a na północnym wschodzie Okręg Białystok.
Obronę odcinka frontu od Warszawy do Puław po stronie niemieckiej objęła 9. Armia wchodząca w skład Grupy Armii „Środek” pod wodzą feldmarszałka Walthera Modela. Nazywano go „strażakiem Hitlera”, gdyż jego właśnie Führer wysyłał często do najtrudniejszych zadań militarnych, ceniąc za talenty taktyczne i bezwzględność; oskarżany przez Związek Radziecki o zbrodnie wojenne na Wschodzie, w obawie o wzięcie do niewoli i sąd, na kilkanaście dni przed kapitulacją III Rzeszy popełnił samobójstwo. Z nowej roli wywiązał się perfekcyjnie, ściągając nad Wisłę doborowe posiłki w liczbie jedenastu dywizji pancernych i dwudziestu pięciu innych. W konsekwencji zmieniło to układ sił i wkrótce doprowadziło do zatrzymania tak dynamicznej dotąd ofensywy operacji „Bagration”, co miało katastrofalne skutki dla powstania warszawskiego. Tymczasem, wobec bliskiego podejścia radzieckich wojsk 2. Armii Pancernej, 24 lipca Niemcy wysadzili mosty przez Wisłę w Dęblinie i Puławach, rozpoczynając jednocześnie minowanie pozostałych mostów na środkowym biegu królowej polskich rzek.