2000–2009 — Najgorsza dekada? A może raczej najlepsza?

opublikowano: 2010-01-06, 13:50
wszelkie prawa zastrzeżone
„Time” nazwał ją _dekadą z piekła rodem_ i _najgorszym dziesięcioleciem kiedykolwiek_. „The Wall Street Journal” przypomniał o problemie roku 2000, który nie pogrążył świata z dnia na dzień – jak zapowiadali panikarze – ale atakował stopniowo, dając początek _dziesięcioletniej dawce realizmu_. „New York Entertainment” stwierdził: _to była dekada, gdy przekroczyliśmy dno w niemal każdej dziedzinie_. Tak lata 2000–2009 wyglądają z perspektywy Amerykanów. A z naszej? Czy to czasem nie była najlepsza dekada w historii Polski?
reklama

Przeglądnięcie licznych w anglosaskiej (a szczególnie amerykańskiej) prasie artykułów podsumowujących ostatnią dekadę nie pozostawia złudzeń. Zdaniem Amerykanów było to najgorsze 10 lat – jeśli nie w historii, to przynajmniej od II wojny światowej. Takie zdanie mają nie tylko dziennikarze, ale też zwykli zjadacze chleba. Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie NBC i „The Wall Street Journal”, zdaniem 58% Amerykanów ostatnia dekada była dla USA zła lub beznadziejna. Tylko 2% respondentów oceniło ją jako doskonałą, a 10% jako dobrą. „Live Science” cytuje inne badanie, z którego wynika, że mieszkańcy USA oceniają przychylnie każde dziesięciolecie od lat 60... poza ostatnim. Na temat pierwszych dziesięciu lat XXI wieku 50% wypowiedziała się negatywnie, a tylko 27% pozytywnie.

Dekada z piekła rodem

Zamach na World Trade Center 11 września 2001 roku. Moment, który zdefiniował charakter piekielnej dekady?

Dziennikarze magazynu „Time” nie przebierali w słowach – ich zdaniem ostatnia dekada była najgorszą z najgorszych, czy wręcz miała posmak piekielnej siarki. Przyczyny takiej oceny wyłożono w kilkustronicowym, niezwykle gorzkim artykule, a bardziej obrazowo w krótkiej prezentacji pt. 10 najgorszych rzeczy w najgorszym dziesięcioleciu kiedykolwiek. Co tam znajdziemy? Po kolei: wzbudzające wątpliwości, co do ich w pełni demokratycznego charakteru, wybory w 2000 roku, atak na World Trade Center w 2001 roku, krwawa i bezsensowna wojna w Afganistanie, ciągnąca się latami i nie przynosząca jednoznacznego zwycięstwa wojna w Iraku, tsunami na Oceanie Indyjskim, huragan Katrina, kryzys ekonomiczny, przekręt Berniego Madoffa, upadek przemysłu motoryzacyjnego w Detroit i w końcu kompromitacja USA związana z więzieniem w Guantánamo. Szczegółowy artykuł dodaje szereg innych powodów, by uznać, że poprzednia dekada stanowiła jedną wielką porażkę: jeszcze jeden kryzys finansowy na początku dziesięciolecia (dot-com bubble), snajper na ulicach Waszyngtonu, skandale gospodarcze z Enronem i WorldComem na czele, upadek światowego prestiżu USA, zubożenie amerykańskiego społeczeństwa (przeciętny dochód amerykańskiej rodziny spadł znacząco w porównaniu z rokiem 2000, wówczas 11% obywateli USA żyło w biedzie, dzisiaj ponad 13%). I tak dalej, i tak dalej. Więcej przykładów zostawmy na później, a tymczasem sprawdźmy, co piszą inne media.

Z dziennikarzami „Time’a” w dużym stopniu zgodził się Alan Murray z „The Wall Street Journal”. Dla niego najważniejszy nie jest jednak ponury charakter dekady jako takiej, ale to, że blado wypadła ona w zestawieniu z oczekiwaniami. W 1999 roku wydawało się, że hegemonia Zachodu jest w zenicie, a wszelkie zagrożenia zewnętrzne (ze Związkiem Sowieckim na czele) zostały zlikwidowane. Mówiono przecież nawet (pozdrowienia dla Pana Fukuyamy!) o końcu historii i nastaniu ery demokracji. Zapanowało mgliste poczucie, iż rządy stały się zbyteczne, cykle w ekonomii odeszły do przeszłości, a jakaś rozbudowana forma prawa Moore’a zapewniała, że wzrost w gospodarce i dobrobycie będzie trwać wiecznie – pisze Murray – potem, gdy nadeszło nowe tysiąclecie, nagle rzeczywistość dała o sobie znać. O wielkim rozczarowaniu pisze także Ruth Marcus w „Real Clear Politics” (o zastosowanej przez niego grze słów wspomniałem w innym artykule), czy w końcu Thomas Schaller w „The Baltimore Sun”. Różni komentatorzy zwracają uwagę na dwie klamry dekady. Jej charakter zdefiniowały zamachy z 11 września, które dały początek dwóm nieudanym wojnom, uwłaczającym kontrolom na lotniskach i strachowi przed białym proszkiem w kopertach. Druga klamra to kryzys gospodarczy – ten uderzył nie tylko w poczucie bezpieczeństwa i narodową dumę, ale w kieszenie zwykłych Amerykanów.

reklama
Na sprzedaż. Kryzys mieszkaniowy uderzył po kieszeni miliony Amerykanów. Wielu straciło własne domy (fot. TheTruthAbout, lic. CCA 2.0).

Gospodarka, polityka, ochrona środowiska, edukacja, ochrona zdrowia, poczucie narodowej jedności, wartości moralne – w każdej z tych dziedzin świat, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, miały się cofnąć przynajmniej o krok. Ponownie nie jest to jedynie opinia dziennikarzy, ale też respondentów sondażu NBC/WSJ. Dane ekonomiczne zdają się potwierdzać tę ponurą wizję: lata 2000–2009 były dla nowojorskiej giełdy najgorszą dekadą w jej dwustuletniej historii. Jeśli dodać podkreślany przez większość komentatorów spadek poziomu kultury (Wiecie na co narzekają najbardziej? Reality shows!), wyłaniający się obraz jest jasny.

„Dekada z piekła rodem” to nie tylko krzykliwy slogan „Time’a”. To powszechna opinia za oceanem.

Czy naprawdę było aż tak źle?

Gdy całe stado malkontentów pisze niepochlebne epitafium pierwszej dekadzie XXI wieku, niewielka garstka stara się stanąć po drugiej stronie. Nie są to jednak w większości żadni szaleńcy, którzy wzorem 2% niepoprawnych optymistów (sondaż NBC/WSJ) sądziliby, że ostatnia dekada była super. Oni po prostu starają się pokazać, że nawet w najgorszych latach najpaskudniejszego bagna można znaleźć kilka jasnych punktów. Spójrzmy tyko na tytuły artykułów: „Ta dekada nie była do reszty straszliwa”, „Następna dekada też będzie niczym z piekła?”, „Skończmy już z lamentowaniem”. Tak nie brzmią szablonowe pochwały.

reklama
Kto by pomyślał, że wybór czarnego prezydenta zostanie uznany za jedno z największych osiągnięć całej dekady...?

Ponownie zdanie dziennikarzy pokrywa się z opinią większości społeczeństwa. Może i świat się wali, ale za to mamy szerokopasmowy Internet, Facebooka, Twittera, iPody, pocztę elektroniczną i globalną sieć komórkową. Na dodatek odkryliśmy wodę na Marsie, odczytaliśmy ludzki genom i nauczyliśmy się skuteczniej leczyć raka. Uznanie dla postępu w technice i nauce doskonale widać w sondażu „Live Science” (około 70% respondentów uważa, że komórki zmieniły ich życie na lepsze, 65% to samo mówi o Internecie), a jeszcze lepiej w badaniu NBC/WSJ: to jedyna dziedzina, co do której uczestnicy badania nie mieli wątpliwości, że Ameryka zrobiła w niej znaczące postępy. Bardziej zróżnicowane były opinie dotyczące postępu w sprawach rasowych – zdaje się, że dziennikarze w większym od zwykłych ludzi stopniu doceniają znaczenie wyboru na prezydenta czarnoskórego Obamy, dwojga Afroamerykanów na stanowisku Sekretarza Stanu i Latynoski w Sądzie Najwyższym.

Czy to wszystko? I tak, i nie. James Ledbetter z „The Big Money” stara się pokazać, że może i w latach 2000–2009 było beznadziejnie, ale dawniej Amerykanie wcale nie żyli w krainie mlekiem i miodem płynącej. Zgodnie z danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego, od 1970 do 2007 roku w bankowości wystąpiły łącznie 124 sytuacje kryzysowe. Co więcej, w powszechnie dziś chwalonych przez Amerykanów latach 80. bezrobocie było wyższe niż w szczytowym momencie obecnego kryzysu gospodarczego. Ledbetter przypomina też, że początkowe lata XXI wieku to pierwsze dziesięciolecie, gdy boimy się co najwyżej pojedynczego ataku z użyciem „brudnej bomby” albo prymitywnego ładunku nuklearnego, nie zaś globalnej zagłady na skutek wystrzelenia tysięcy głowic, składowanych przez USA i Związek Sowiecki.

Jaki jest ogólny wniosek publicysty „The Big Money”? Mogło być jeszcze gorzej.

reklama

American Dream rozbity na kawałki. Co z resztą świata?

Spójrzmy jeszcze raz na listę katastrof ostatniej dekady przygotowaną przez „Time’a”. Magazyn nie precyzuje, czy miałaby to być najgorsza dekada tylko dla Ameryki – ona po prostu była najgorsza. Kłania się częste w amerykańskich mediach spojrzenie, w którym najlepiej widać czubek własnego nosa, a to, co zdarzyło się więcej niż 200 km od wybrzeża Ameryki, niekoniecznie jest warte uwagi. Na liście znajdziemy upadek przemysłu motoryzacyjnego w Detroit, aferę Guantánamo, wybory prezydenckie w 2000 roku, huragan Katrina... na ile wydarzenia te miały globalne znaczenie w skali 10 lat? Tym bardziej na ile takie znaczenie miały np. ataki snajpera na ulicach Nowego Jorku, albo strzelaniny na uczelniach wyższych? Czy obok Katriny, która zabiła ponad tysiąc osób, nie powinno się wymienić np. trzęsienia ziemi w Pakistanie w 2005 roku? Zebrało ono niemal dziesięciokrotnie liczniejsze żniwo ofiar. W skali światowej większym problemem od bankructwa General Motors wydaje się np. rozprzestrzenienie broni nuklearnej poza klub w miarę stabilnych państw, radykalizacja sytuacji w takich państwach, jak Iran czy Pakistan, realne bankructwo Islandii, Ukrainy i państw bałtyckich, odrodzenie neoimperialnych tendencji w Rosji albo rozwój wojującego socjalizmu XXI wieku w Ameryce Południowej. Mniejsza jednak o detale – przede wszystkim nie jestem się w stanie zgodzić, że dla świata ostatnie 10 lat było aż tak złe lub że był to okres stracony.

Dla Chin ewidentnie nie było to najgorsze dziesięciolecie... (źródło , 2001)

Lat 2000–2009 „dekadą z piekła rodem” na pewno nie nazwie żaden Chińczyk. Chiny stopniowo wyrastają na nowe supermocarstwo i choć droga do tego celu będzie długa i kręta, pozycja Państwa Środka na polu gospodarczym i na arenie międzynarodowej nigdy jeszcze nie była tak korzystna jak dzisiaj. Nie tak dawno sugerowanie przez chińskich oficjeli stworzenia nowej globalnej waluty zostałoby uznane za żart. W 2009 roku taka pozycja pozwoliła Zhou Xiaochuanowi zdobyć zaszczytne miejsce niemal na szczycie listy największych globalnych myślicieli roku, przygotowanej przez renomowany magazyn „Foreign Policy”. Dodajmy do tego rosnące wpływy Chin w Afryce, Azji Środkowej i we wschodniej Syberii oraz postępy na polu militarnym, a stanie się jasne, że dla tego państwa ostatnia dekada nie była stracona. To samo tyczy się Indii czy Brazylii – państw typowanych na globalne mocarstwa XXI wieku. Jeśli przymknąć oko na zawirowania ostatnich miesięcy, również np. dla Dubaju ostatnia dekada była najlepszą w historii. Jeszcze pod koniec XX wieku nie było tam nic poza piaskiem! Dla Japonii może i nie była to dekada udana, ale kryzys w Kraju Kwitnącej Wiśni zaczął się znacznie wcześniej – to lata 90., a nie początek XXI wieku nazywane są straconą dekadą.

reklama
Choć już np. Łotwa nie ma aż tyle powodów do radości. Szczególnie z końcówki dekady (dynamika wzrostu PKB, dane polskiego MSZ, fragment).

Nawet Rosja (z perspektywy pozycji państwa i poziomu życia, a nie wolności obywatelskich) może postrzegać te lata jako okres wielkiego sukcesu. W 1998 roku na Zachodzie zastanawiano się, czy Federacja Rosyjska się nie rozpadnie i jak efektywnie eksportować do kraju białych niedźwiedzi wzorce demokracji. Dzisiaj – pomimo relatywnych strat finansowych z ostatnich dwóch lat – Rosja jest państwem o ustabilizowanym systemie władzy, które jest w stanie wypłacać swoim obywatelom emerytury i gwarantować dolarami uzyskiwanymi z eksportu ropy spokój społeczny. To też państwo, które jest gotowe zakręcać kurek z gazem swoim sąsiadom, a nawet wysyłać wojska przeciwko najbardziej niesfornym z nich. Czy dekada 2000–2009 była dla Rosji Putina przegrana? Tego chyba nikt by z pełną odpowiedzialnością nie powiedział.

Mógłbym wymieniać tak dalej, ale już chyba wiecie, do czego zmierzam. Być może pierwsze lata XXI wieku były beznadziejną dekadą dla USA, być może także dla wielu krajów Europy (ale niekoniecznie dla Unii Europejskiej jako całości). W żadnym razie nie był to jednak globalnie przegrany czas. Wielu straciło, wielu zyskało – jak to w historii bywa.

Także z perspektywy Polski nie sposób powiedzieć, że była to „dekada z piekła rodem”.

reklama

Za oceanem dekada najgorsza. A u nas? Najlepsza?

W latach 90. mieliśmy całkowicie rozbitą, skłóconą scenę polityczną, niejasną sytuację na arenie międzynarodowej, gigantyczny obszar biedy wynikający z przekształceń własnościowych (np. w byłych PGR-ach), bezrobocie na poziomie kilkunastu procent, a przede wszystkim gigantyczne bezrobocie strukturalne. Dzisiaj jesteśmy dużym krajem Unii Europejskiej, krajem członkowskim NATO, do jakiegoś stopnia liczącym się graczem na arenie międzynarodowej (przypomnijmy wsparcie Polski dla pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, wybór Jerzego Buzka na Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, wybory na Sekretarza Rady Europy i Sekretarza Generalnego NATO). Jeździmy niezłymi, kilkuletnimi samochodami, a nie fiatami 126p i korzystamy z szerokopasmowego Internetu, podczas gdy w latach 90. jakikolwiek dostęp do sieci był domeną pasjonatów i specjalistów. Możemy bez paszportu jeździć po całej Europie, a zachodnie sklepy internetowe już nie traktują nas jak oszustów z jakiegoś kraju trzeciego świata. Bezrobocie mamy niższe niż wynosi średnia europejska, a nasza gospodarka rozwijała się w ostatnim roku na przekór całej Europie. Nawet polityka wygląda w pewnym sensie lepiej niż w poprzednim dziesięcioleciu. Osobiście o obecnym prezydencie czy byłym premierze nie byłbym gotowy powiedzieć za wiele ciepłych słów, ale bardzo cieszy mnie, że zamiast dziesiątek sezonowych partii (pozdrowienia dla niegdysiejszej Polskiej Partii Piwa!) mamy stabilną i w dość jasny sposób podzieloną scenę polityczną. Po latach zaniedbań w Polsce zaczęto zwracać uwagę na kulturę i historię. Poza tym jak nigdy wcześniej rozwijają się społeczeństwo obywatelskie, samorządy, patriotyzm lokalny, indywidualna przedsiębiorczość i niezależne dziennikarstwo. Sama możliwość istnienia takiego medium jak „Histmag” to efekt uwarunkowań ostatniej dekady. Co jeszcze? Nawet pociągi (choć tylko na głównych liniach) jeżdżą szybciej niż jeszcze kilka lat temu, a władze zaczęły się przykładać do budowy autostrad. Już nie mówiąc o tym, że za granicą przestano nas witać tzw. polskimi dowcipami, a do kraju napływają miliardy euro z unijnych funduszy.

Wzrost polskiego PKB w ostatnich latach nie pasuje za dobrze do piekielnej dekady. Fragment strony Małego Rocznika Statystycznego z 2009 roku.

Oczywiście, nie wszystko było idealne, a sytuacja w Polsce była i jest w wielu aspektach zła. Trudno mi jednak odnaleźć moment w naszej XX-wiecznej historii, gdy sytuacja państwa polskiego była pewniejsza, nasze znaczenie międzynarodowe większe, a przede wszystkim relatywny dobrobyt zwykłych Polaków wyższy. Dekada z piekła rodem? Bez żartów!

Nie jestem przekonany, czy dla Ameryki rzeczywiście była to najgorsza dekada od II wojny światowej. Dużo prędzej byłbym skłonny stwierdzić, że dla Polski i Polaków było to najlepsze dziesięciolecie od odzyskania niepodległości w 1918 roku.

Zobacz też

Bibliografia

  1. Andrew Clark, Enough With Lament: Why This Decade Should Be Celebrated, „Politics Daily”, 30 grudnia 2009.
  2. Arkadiusz Droździel, 20 lat na plusie. PKB Polski urosło o 70 procent;lat;na;plusie;pkb;polski;uroslo;o;70;procent,248,0,425208.html, „Money.pl”, 6 lutego 2009.
  3. Michael Hirschorn, The Ferality Show, „New York Entertainment”, 6 grudnia 2009.
  4. Tom Lauricella, Investors Hope the '10s Beat the '00s, „The Wall Street Journal”, 20 grudnia 2009.
  5. James Ledbetter, This Decade Was Not Entirely Terrible, „The Big Money”, 31 grudnia 2009.
  6. Ruth Marcus, The Next Decade From Hell?, „Real Clear Politics”, 23 grudnia 2009.
  7. Alan Murray, A 10-Year Dose of Reality, „The Wall Street Journal”, 21 grudnia 2009.
  8. Mark Murray, NBC Poll: U.S. Down on the Past Decade, „msnbc.com”, 21 grudnia 2009.
  9. Steve Pendlebury, Was This the Worst Decade Ever?, „Sphere”, 21 grudnia 2009.
  10. Thomas F. Schaller, Good riddance, 'Naughties', „Baltimore Sun”, 22 grudnia 2009.
  11. Andy Serwer, The '00s: Goodbye (at Last) to the Decade from Hell, „Time”, 24 listopada 2009.
  12. Survey: The Worst Decade in 50 Years, „Live Science”, 22 grudnia 2009.
  13. The 10 Worst Things About the Worst Decade Ever, „Time” (galeria zdjęć).

korekta tekstu: Bożena Pierga

reklama
Komentarze
o autorze
Kamil Janicki
Historyk, były redaktor naczelny „Histmag.org” (lipiec 2008 – maj 2010), obecnie prowadzi biuro tłumaczeń, usług wydawniczych i internetowych. Zawodowo zajmuje się książką historyczną, a także publicystyką historyczną. Jest redaktorem i tłumaczem kilkudziesięciu książek, głównym autorem i redaktorem naukowym książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009) a także autorem około 700 artykułów – dziennikarskich, popularnonaukowych i naukowych, publikowanych zarówno w internecie, jak i drukiem (również za granicą).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone