Ostatnie dni lipca 1920. W przededniu bitwy warszawskiej

opublikowano: 2020-07-27, 13:50
wszelkie prawa zastrzeżone
Latem 1920 roku Polska stanęła w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa. Czym żył nasz kraj pod koniec lipca 1920 roku? Jakie sprawy, oprócz zbliżającej się konfrontacji z bolszewikami, zajmowały wówczas Polaków?
reklama

27 lipca, wtorek

Pojawiają się apele, aby wszyscy, którzy nie mogą zaciągnąć się do armii, zapisywali się do Stowarzyszenia Samopomocy Społecznej, które stoi „na straży frontu wewnętrznego” i czuwa nad bezpieczeństwem stolicy: „Społeczeństwo polskie winno się dziś składać tylko z: żołnierzy armii czynnej, członków armii ochotniczej frontowej, kadrów zastępczych oraz kadrów pomocniczych S.S.S.”. Powstać ma jeszcze straż obywatelska, która ma pomóc w utrzymaniu ładu i bezpieczeństwa w kraju, warunki przyjęcia – „przynależność do narodowości polskiej”.

Mnożą się przedstawienia dziecięce na rzecz polskiej armii, na przykład dzieci lokatorów kamienicy przy ul. Długiej nr 5, w bramie, na prowizorycznej scenie dały przedstawienie pod tytułem Królewna baśń. Publiczność składała się z lokatorów i przygodnych widzów. Zebrali 100 mk i złożyli w „Kurjerze” na wojsko polskie. A w Raszynie dwie 12-letnie uczennice: Irenka Trzcieniecka i Lila Skaczkowska zainicjowały i doprowadziły do skutku widowisko w kasynie. Młodzi artyści zagrali Kopciuszka, dochód – 600 mk złożono w ofierze na żołnierza polskiego.

Wiosna 1920 roku. Marszałek Józef Piłsudski odbiera defiladę oddziału piechoty Wojska Polskiego (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe).

W „Kurjerze Warszawskim” artykuł Józefa Holewińskiego, architekta, twórcy wraz z Juliuszem Nagórskim hotelu Polonia, będącego zaledwie od kilku lat ozdobą stolicy – autor zastanawia się, jak zaradzić coraz bardziej doskwierającemu brakowi mieszkań: „Na próżno od dawna opinia i prasa domagają się wydalenia z miasta obcych żywiołów nie tylko niepotrzebnych, lecz nieraz wprost szkodliwych. Nie zdobyto się nawet – wzorem miast zagranicznych – na wydanie przepisów, ograniczających dalszy ustawiczny napływ obcych przybyszów”. Holewiński pisze o oburzeniu mieszkańców na postępującą rekwizycję lokali na potrzeby władz i na wadliwy dekret o ochronie lokatorów. Zastanawia się, jak temu przeciwdziałać: „Rozwiązanie pomyślne tak żywotnej dziś sprawy zdaje się leżeć tylko w powstaniu pod samem miastem nowej dzielnicy mieszkalnej, urządzonej i zabudowanej zupełnie odmiennie, niż obecne ulice warszawskie. Typowy wielopiętrowy dom mieszkalny warszawski z ciasnem podwórkiem, położony przy wąskiej ulicy, należy uznać w obecnych czasach i warunkach za przeżytek. Mieszkania w nim są nie tylko niehigieniczne, bo pozbawione dostatecznej ilości światła [w ogłoszeniach codziennych wciąż pojawiają się prośby o mieszkanie dobrze naświetlone – jr] i powietrza, lecz nadto muszą być drogie: dom postawiony jest na drogim placu, który przeszedł zwykle przez ręce szeregu spekulantów, miejsce w domu jest zazwyczaj źle wyzyskane skutkiem np. nadmiernej ilości klatek schodowych: budowa jest nie dość oszczędna.[…] Nowa dzielnica podmiejska powinna więc być właściwie podmiejską osadą ogrodową, jakie dziś posiada większość miast zachodnioeuropejskich. […] wszystkie domy składać się winny tylko z korpusów frontowych, bez żadnych oficyn, w ten sposób w pośrodku domów otaczających wieloboki między przecinającymi się ulicami powstanie obszerny wspólny dziedziniec, a właściwie po zadrzewieniu wspólny ogród: prócz tego przerwy miedzy domami zapewnią należyty przewiew w ogródku”. Architekt proponuje zużytkowanie na ten cel Rakowca, przedstawiającego wartość setek milionów marek – sprzedając te grunta, miasto jednocześnie wydobywałoby się z długów zaciągniętych podczas wojny.

reklama

28 lipca, środa

Fala upałów nie wpływa korzystnie na szerzące się w ostatnim czasie dolegliwości żołądkowe i sprzyja bakterii czerwonki, zwłaszcza że: „Masowy powrót uchodźców, jak zwykle sprzyja szerzeniu się zaraźliwych chorób. Jednym ze środków zaradczych bywa ułatwienie podróżnym w drodze otrzymywania wody gorącej. Na kolejach w Królestwie Polskim wydawanie wrzątku było przed wojną obowiązkowe. Obecnie zaś dzierżawcy bufetów z uporem odmawiają podróżnym wydawania wrzątku nawet za opłatą, chcąc ich zmusić w ten sposób do picia mleka lub piwa, często w stanie zepsutym wskutek braku lodowni. Większość podróżnych jednak, nie chcąc dać się obdzierać w bufetach stacyjnych, pije obficie wodę surową ze studzien [...]. Na niektórych stacjach za szklankę wody gorącej żądają markę. W interesie zdrowia publicznego należałoby zmusić dzierżawców bufetów na stacjach do wydawania wrzątku po cenie niskiej, nie wyższej niż od 10-20 fen za naczynie, posiadane przez podróżnego. Ministerja zdrowia i kolei żelaznych winny co rychlej wydać to zarządzenie”.

Dziś w szkole artyleryjskiej w Rembertowie trwają próbne ćwiczenia wystrzałów z armat, odgłosy wybuchów słychać w całej Warszawie, ćwiczenia mają potrwać kilka dni.

reklama
Warszawa, plac Saski, 18 lipca 1920. Ochotnicy przed wyruszeniem na front. Fot. Wacław Rokosz / Centralne Archiwum Wojskowe Wojskowego Biura Historycznego

Ministerstwo Wojny zwraca się do zarządu Tramwajów Warszawskich z prośbą, aby ze względu na sytuację polityczną zastosowano wobec Żandarmerii Wojskowej te same przywileje dotyczące opłaty za przejazd, z jakich korzysta obecnie policja państwowa. Zarząd nie zgadza się, ulgi jednak ostatecznie zostaną wprowadzone z rozkazu prezydenta miasta.

Robotnik” polemizuje z wczorajszą „Gazetą Warszawską”: „[…] na placu Saskim byliśmy świadkami o dziesiątej rano napastowania brodatego Żyda przez trzech żołnierzy. Wystarczyło krzyknąć, a rozpierzchli się. Czy protestował przeciwko temu jakiś endecki zwolennik koalicji i zjednoczenia społeczeństwa? Skądże! Stali wokoło i śmiechem głośnym zachęcali rozbisurmanionych amatorów brody żydowskiej. [...] w «Gazecie Warszawskiej» felietonista dowodzi, że cała nasza klęska na froncie ma źródło swoje w fakcie najprostszym a mianowicie: w tej fatalnej okoliczności, że w armii naszej służą – Żydzi. Oni zdradzają, oni szerzą panikę, oni uciekają. Stąd prosty wniosek. Gdyby nie oni – wszystko byłoby jak najlepiej na tym najlepszym ze wszystkich frontów. [...] Zgłaszają się do nas akademicy i akademiczki i gorzko skarżą się, że nigdzie ich przyjąć nie chcą, gdy zgłaszają swoje najlepsze chęci służenia sprawie obrony kraju dlatego, że są Żydami i Żydówkami – ani w Czerwonym Krzyżu, ani w instytucjach wojskowych, ani w szpitalach”.

Ten tekst jest fragmentem książki Joanny Rolińskiej „Lato 1920”

Joanna Rolińska
„Lato 1920”
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
456
Premiera:
29.07.2020
Format:
170x240 mm
ISBN:
978-83-1115-882-5
EAN:
9788311158825

A w dzienniku „Der Tog” znajdujemy informację: „[...] młodzież akademicka wydała odezwę do żydowskich studentów o wzięcie udziału w akcji obrony państwa. Kiedy jednak żydowscy studenci poszli się zarejestrować w lidze studentów polskich, okazało się, że Żydów zapisuje się na specjalne listy, osobno od chrześcijan. Żydowskim studentom, którzy zwrócili się o pracę do Polskiego Czerwonego Krzyża, zatrudnienia odmówiono znów pod pretekstem, że przyjmuje się wyłącznie chrześcijan. Dlatego żydowscy studenci postanowili – z powodu stosowanej przez ligę taktyki, która obraża honor i uczucia narodowe studentów żydowskich – nie rejestrować się w lidze, tylko zwracać się bezpośrednio do odpowiednich władz wojskowych, studentki zaś mają zgłaszać się do Żydowskiego Komitetu Obrony Państwa. O przyjętym przez studentów żydowskich postanowieniu poinformowana została liga, skąd nadeszła odpowiedź, że nie może ona odstąpić od przyjętego postanowienia o oddzielnej rejestracji. W związku z tym faktami żydowski klub sejmowy zwrócił się na piśmie do Rady Obrony Państwa, premiera, ministra wojny i zarządu Czerwonego Krzyża. W liście wskazuje się na sposób postępowania Polskiego Czerwonego Krzyża i ligi studentów, które nie licują z powagą chwili. W liście do premiera uprasza się o odwołanie wszystkich zarządzeń o odsunięciu Żydów od udziału w armii ochotniczej”.

reklama
Warszawa, lipiec 1920. Generalny Inspektor Armii Ochotniczej, generał Józef Haller, w otoczeniu oficerów swego sztabu. Fot. Warszawska Agencja Fotograficzna / „Tygodnik Ilustrowany” nr 31/1920

Komisja sanitarna Żydowskiego Komitetu Obrony Państwa przystępuje do tworzenia szpitala wojskowego, który zostanie utworzony w budynku gminy przy Petersburskiej. Wyasygnowano na ten cel milion marek.

Na bieżącej wystawie w Zachęcie, gdzie można obejrzeć m.in. dzieła Jana Raszki, Władysława Skoczylasa i Jana Trzaski, swój obraz pod tytułem Lech wystawił Eligiusz Niewiadomski i ofiarował go w aukcji (wartość obrazu 30 000 mk) na fundusz obrony żołnierza polskiego. Pisma warszawskie podbijają cenę: „Kto da więcej?”.

Pięćdziesięcioletni Eligiusz Niewiadomski próbuje w tych dniach zaciągnąć się do wojska, nie zostaje jednak przyjęty z powodu wieku. Z polecenia generała Kazimierza Sosnkowskiego (bliskiego współpracownika Józefa Piłsudskiego) zostaje żołnierzem kontrwywiadu w II Oddziale Sztabu Generalnego, gdzie wymusza przeniesienie go do 5 Pułku Piechoty Legionów, w którym będzie walczył przez jakiś czas u boku swojego syna Stefana. „Był on bardzo zmaltretowany i rozżalony na wojsko, do którego tak się rwał. Wybrał sobie tzw. pułk «zuchowatych», to jest 5 pułk piechoty […] jego zdaniem jeden z najwaleczniejszych pułków, ale całe miesiące włóczono go jako rekruta po etapowych dziurach, do pułku nie dotarł, frontu nie zaznał, a poznał tylko brudy kresowych miasteczek. Nie dogadzała mu też wojskowa dyscyplina, przeciwko której ten anarchistyczny umysł buntował się stale.”

reklama

Niewiadomski, który za niespełna dwa lata zamorduje pierwszego polskiego prezydenta (piastującego obecnie urząd ministra robót publicznych Gabriela Narutowicza), od kilku lat jest pracownikiem Ministerstwa Kultury. Pracuje tam z nim m.in. artysta malarz Jan Skotnicki, który tak pisać będzie o Niewiadomskim w swojej książce: „[...] uważam tego człowieka za typowy produkt wychowania carskich szkół. […], jak wielu wychowanków tych szkół, a szczególnie uniwersytetów, był przepojony duchem nielegalnej literatury końca zeszłego stulecia, mentalnością ówczesnych rosyjskich zamachowców i ich pryncypialnością. Ta pryncypialność była głównym źródłem jego radykalizmu. Że znalazł się on w obozie narodowym, to przypadek. Chwilowe, taktyczne hasła tego obozu przyjmował jako istotne wyznanie wiary. Niewiadomski w każdej partii byłby krańcowym radykałem. Nie próbował zgłębiać programów, pociągała go raczej ich jaskrawość. [...] W Ministerstwie Sztuki toczył stałą walkę z Mirjamem-Przesmyckim. Obaj byli zdania, iż są tak wielcy, że mają prawo, a nawet obowiązek kierowania całą twórczością polską. [...] Mam wrażenie, że [...] chciał popełnić samobójstwo, wykorzystując je jednocześnie na wielki, efektowny, historyczny czyn. Tym czynem, a jednocześnie samobójstwem stało się zabójstwo Narutowicza. [...] Jedyną codzienną dziennikarską lekturą Niewiadomskiego była «Dwugroszówka», organ drobnomieszczański, nastawiony bardzo demagogicznie, naszpikowany plotkarstwem politycznym. Poważna narodowo-demokratyczna «Gazeta Warszawska» była, jak twierdził Niewiadomski, mydłkowata, gdyż ton jej był dla niego zbyt spokojny i zrównoważony. [...] był entuzjastą faszyzmu, jako idei radykalnej, prowadzącej walkę z komunistami, masonami i Żydami. Czuł się faszystą polskim i jako samozwańczy faszysta zdecydował walczyć ze złem, uzurpując sobie prawo do tego, by strzelać nawet… w symbol domniemanego zła! [...] Naoczni świadkowie egzekucji mówili mi, że Niewiadomski umierał spokojnie, z godnością. Ostatni dystans do słupka kaźni przebiegł, tak że orszak nie mógł za nim nadążyć, nie pozwolił przy tym zawiązywać sobie oczu i skrępować rąk”.

Eligiusz Niewiadomski

Tadeusz Wieniawa-Długoszowski w tekście Róże z kokainą napisze: „morderca prezydenta Narutowicza w dzień stracenia otrzymał bukiet pięknych czerwonych róż, z którymi poszedł na miejsce kaźni i wąchał je bezustannie […] aż salwa karabinowa pozbawiła go powonienia i wszystkich innych zmysłów […]. Róże te, jak wieść niesie, były nasycone kokainą, tym cudownym narkotykiem, który rozszerzając źrenice i nozdrza, zwęża jednocześnie stan świadomości realnego odczuwania zjawisk fizycznych”. Do tego faktu odniesie się Józef Wittlin w wierszu Podzwonne za skazańca: „W jakiej cieplarni rozkwitnął zimą ten bukiet róż, / By zapach śmierci swą wonią przygłuszyć w dłoni skazańca? / W jakiej malarni mieszali czarni malarze dusz / Trujące farby na portret pierwszego w Polsce wybrańca?”.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Joanny Rolińskiej „Lato 1920”

Joanna Rolińska
„Lato 1920”
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
456
Premiera:
29.07.2020
Format:
170x240 mm
ISBN:
978-83-1115-882-5
EAN:
9788311158825

Eligiusz Niewiadomski zostanie rozstrzelany na Cytadeli 31 stycznia 1923 roku, jego pogrzeb na Starych Powązkach zgromadzi tłumy.

29 lipca, czwartek

O sytuacji warszawskich uchodźców pisze w reportażu drukowanym w „Kurjerze” Jan Czempiński: „W Warszawie istnieje punkt etapowy dla uchodźców. Tu przychodzą pociągi ze wschodu i stąd wg planu wysyła się uchodźców dalej. Etap dla uchodźców mieści się w barakach we wsi Powązki w pobliżu cmentarza przy linii kolei obwodowej. Tu jednocześnie mieszczą się grupy jeńców. Opodal zaś barak etapowy robotników, udających się na roboty do Francji. Wobec stałego przybywania uchodźców, gromadzi się w barakach po 2 tysiące z górą osób. Trzeba je wyżywić [...]. Z pomocą niezawodną a hojną pospieszył amerykański wydział ratunkowy”. Na pierwsze wezwanie Polaków, jak pisze Czempiński, nadeszło z Ameryki 275 tysięcy dolarów (z górą 45 milionów marek polskich). W Warszawie jest obecny teraz dyrektor naczelny misji amerykańskiej, p. Howard. Wszyscy uchodźcy znajdujący się na Powązkach poddawani są przymusowej kąpieli oraz dezynfekcji osobistej i odzieży.

Gdańsk, czerwiec 1920. Zdemobilizowani żołnierze armii gen. Hallera (Amerykanie polskiego pochodzenia) oczekujący na transport do USA. Fot. Library of Congress / LC-A6197- RC-2245-Ax

„Bez tej zasadniczej czynności nikt nie otrzymuje bonu na żywność. [...] Część uchodźców mieści się w barakach, część w namiotach z płótna żaglowego, część zaś w wagonach, w których odbywali drogę. Szereg tych wagonów stoi na bocznicy kolejowej [...]. Wokół słychać rozmowy w najrozmaitszych językach. Bo polaków tu cząstka zaledwie. Są tu rosjanie z południa i centralnej części Rosji, kozacy, tatarzy, gruzini, czeremisowi, osetyńscy, chińczycy [pisownia oryginalna – jr]. A oto liczna grupa Białorusinów. [...] Z rozmów z uchodźcami wyczuć można radość i wdzięczność głęboką dla Polski, w której ocalenie znaleźli. Oto w wagonie towarowym cała rodzina z Wilna. Już po raz siódmy ucieka przed bolszewikami z różnych miast. A dwukrotnie przeżywała bolszewickie piekło i wie, jakie to życie. Opodal staruszka z przerażeniem w oczach opowiada, jak setki ludzi bolszewicy trzymali w piwnicach, w której w krwi ludzkiej brodziło się po kostki, bo na miejscu jacyś bohaterzy żydzi-bolszewicy z rewolweru rozstrzeliwali głowy ich ofiarom. A tu bohaterzy wileńscy. 20 chłopów po lat 10 do lat 16 może. W bluzach żołnierskich i czapkach, z butną miną: – Chcieliśmy bić bolszewików – opowiadają – ale nam nie dali. – Cóż teraz robicie? – Teraz kopiemy doły dla umarłych w drodze. Po 30–40 trupów przywożą codziennie pociągi… Jeden zaś malec 13-letni z tonem prośby dodaje: – Ale my w Warszawie chcemy koniecznie iść do wojska. Musimy bić bolszewików.

reklama

Tłumy te żywi Ameryka dostatnio. Wygnańcy dostają rano kubek kawy i 200 g białego chleba. Na obiad trzy razy tygodniowo grochówkę z mięsem i słoniną, dwa razy ryż z mlekiem i dwa razy kluski ze słoniną. Do obiadu po 100 g chleba. Wieczorem krupnik lub jarzyna z chlebem. Amerykański wydział ratunkowy otworzy też kuchnie osobne dla uchodźców na dworcu wiedeńskim przy pomocy YMCA. Specjalnie dla Rosjan istnieje też kuchnia dla uchodźców przy rosyjskim Czerwonym Krzyżu na Podwalu, utrzymywana z darów amerykańskich. Dla Żydów są inne kuchnie, prowadzone przez amerykańską żydowską misję rozdzielczą, Sienna 38. Żydzi uchodźcy przeważnie z Ukrainy i Podola, otrzymują posiłek w dwóch kuchniach: na ul. Kruczej i Mławskiej. Nie mają więc głodu uchodźcy w Polsce dzięki tej niezwykłej pomocy, z jaką nam od lat śpieszy Ameryka. Do dziękczynnego pacierza miljona dzieci przybywają modły uchodźców z szerokich rozlewów wschodnich, gdzie przemoc swą dzicz bolszewicka roztoczyła.”.

reklama

O 7 i pół po południu zbierają się warszawianki na wiec na placu Trzech Krzyży: „Nie pozwólmy ani jednemu człowiekowi uchylać się od obrony ojczyzny. Kobiety polskie! [...] Pójdziemy przez miasto, aby budzić sumienie, odwagę i wolę zwycięstwa”. Na drugi dzień o wiecu wspomni korespondent „Kurjera”: „Nawoływano, aby społeczeństwo zrozumiało wreszcie grozę położenia i zdobyło się na najwyższy wysiłek dla odparcia wroga. Część uczestniczek obchodziła restauracje i kawiarnie, rzucając wezwania, iż nie pora dziś na uczty i bachanalje, gdy wróg u granic Polski. Ze strony części gości głosy te przyjmowane były niechętnie”. Dziennikarz „Kurjera” podsumuje swoją relację westchnieniem: „Gdy piętnowanie bezmyślnych wyuzdanych zabaw jest rozumnym nakazem chwili, nie należy z drugiej strony czynić przykrości tym, którzy w restauracjach posilać się muszą”. Manifestantki po skończonym wiecu, pomimo deszczu, uformują pochód, który przejdzie Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem.

Komendant policji podaje do wiadomości treść zarządzenia sporządzonego przez ministra spraw wewnętrznych: „1. Zabraniam w restauracjach, kawiarniach, cukierniach, jadłodajniach wszelkich koncertów i popisów muzycznych, 2. Zawieszam funkcjonowanie wszelkich kabaretów, sal tańca, sal weselnych itp. oraz zabraniam urządzania zabaw tanecznych również w lokalach prywatnych. Winni ulegną karze aresztu do 3 miesięcy lub karze grzywny do 3.000 mk”.

Dziś rozpoczął się werbunek do Straży Obywatelskiej – organizacja ma charakter odrębnej instytucji społeczno-wojskowej, bezpartyjnej i apolitycznej, i oddana jest do dyspozycji ministra spraw wewnętrznych.

„Kurjer” drukuje imienną listę tych, którzy od dnia 1 lipca nabyli Pożyczkę Odrodzenia – na pierwszym miejscu z największą sumą 3 400 000 mk widnieje baron Leopold Kronenberg. „Tymczasowy Komitet Organizacyjny wzywa niniejszem wszystkich kolegów klas 6, 7 i 8 żydowskich szkół średnich o bezwzględne przybycie na wiec w sprawie wstąpienia do Armii Ochotniczej (30 bm. w lokalu gimnazjum inż. J Finkla przy Leszno nr 14). Upraszamy szp pp. kierowników i nauczycieli o łaskawe przybycie.”

W maleńkim kinie Petit Trianon przy Sienkiewicza 8 można zobaczyć Polę Negri w obrazie Hrabina Rondeh.

Pola Negri i Charles Chaplin w Los Angeles, 1923

30 lipca, piątek

„Wobec możliwości pojawienia się samolotów nieprzyjacielskich nad Warszawą, w celu sterroryzowania ludności i uszkodzenia mostów i urządzeń kolejowych, dowództwo miasta wydało zarządzenia obronne. Baterie i karabiny maszynowe, ustawione w odpowiednich miejscach, odpierać będą ataki lotnicze. Ewentualne zbliżenie się samolotów nieprzyjacielskich będzie sygnalizowane gwizdem syren na pięciu wieżach straży ogniowej, które są połączone z dowództwem miasta. Dowództwo wzywa publiczność do spokoju, a w razie ataku – do skrycia się do bram.”

Dzisiaj w południe na placu w koszarach przy ul. Nowowiejskiej odbyła się uroczystość wręczenia sztandaru odchodzącemu na front 205 pułkowi Armii Ochotniczej. Sztandar, który wręczył pułkowi gen. Latinik, ofiarowali w darze książęta Zdzisław, Hieronim, Stanisław i Stefan Lubomirscy.

Ten tekst jest fragmentem książki Joanny Rolińskiej „Lato 1920”

Joanna Rolińska
„Lato 1920”
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
456
Premiera:
29.07.2020
Format:
170x240 mm
ISBN:
978-83-1115-882-5
EAN:
9788311158825
reklama
Komentarze
o autorze
Joanna Rolińska
Absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej. Autorka m.in. dwóch zbiorów wywiadów: Raz, dwa, trzy za siebie! Rozmowy o dzieciństwie i Ale jest Warszawa. Laureatka Nagrody Literackiej m.st. Warszawy (2014).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone