Hekatomba i holokaustos. Grecki rytuał ofiarny
Ten tekst jest fragmentem książki Marka Węcowskiego „Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy”.
Niewykluczone, że na co dzień najważniejszą częścią naszego greckiego dziedzictwa jest praktyka i pewien ideał życia społecznego. Zgodnie z nim państwo to wspólnota obywateli, która rządzi się, a w każdym razie powinna się rządzić, racjonalnymi regułami, to wspólnota, której organizację i zasady działania można zmieniać i reformować, kiedy zajdzie potrzeba. To wreszcie wspólnota, w której religia jest sprawą osobną i osobistą, w której wierzenia i rytuały religijne nie powinny mieszać się z polityką. Takie spojrzenie, coraz ważniejsze w naszym świecie od czasów oświecenia i rewolucji francuskiej, zawdzięczamy głównie, choć za pośrednictwem nowożytnych myślicieli, Arystotelesowi i jego refleksji w Polityce, zbiorze wykładów zebranych po jego śmierci z notatek słuchaczy w szkole filozoficznej zwanej, jak już wiemy, Lykejonem. Arystoteles zadbał o to, żeby sprawy religijne nie mąciły w jego teorii obrazu mechanizmów politycznych. Grecka praktyka była jednak zupełnie inna. Obywatel to przede wszystkim członek rozmaitych związków religijnych – od poziomu całej polis po najbliższą rodzinę – i uczestnik zbiorowych rytów konstytuujących wspólnotę. Dlatego właśnie dzisiaj trudno nam zrozumieć, że dla samych Hellenów najważniejszym elementem spotkań, przy okazji których np. wystawiano sztuki teatralne albo organizowano występy artystyczne, był ich punkt kulminacyjny, czyli złożenie bogom krwawej ofiary zwierzęcej. Jej najwcześniejszy opis zawdzięczamy – a jakże! – Homerowi, „nauczycielowi Hellenów”.
Do nich rycerz gereński Nestor zwrócił się z tymi słowami:
– Żwawo, drogie dzieci, spełnijcie moje życzenie. Oto najpierwszą z bogów chcę sobie zjednać Atenę, która jawnie przybyła na szczodrą ucztę naszego boga. Więc ty idź na pole po krowę i każ wolarzowi jak najprędzej ją tu przypędzić, a drugi niech idzie do czarnego okrętu wielkodusznego Telemacha i niech sprowadzi wszystkich towarzyszy, dwóch tylko tam zostawi. Inny niech tu zaraz poprosi złotnika Laerkesa, by wyzłocił rogi krowy.
Reszta zostanie przy mnie, powiedzcie tylko służbie w domu, by się zajęła ucztą godną naszej sławy – niech tu przyniosą stołki, drwa i czystą wodę. Rzekł, a oni co tchu pobiegli. Wnet przyszła krowa z pastwiska, z chyżego równopłynącego okrętu przyszli towarzysze wielkodusznego Telemacha, przyszedł kowal z brązowymi narzędziami swej pracy: z kowadłem, młotem, z mocnymi kleszczami, którymi zwykł obrabiać złoto. Przyszła i Atena wziąć udział w ofiarach.
Nestor, stary jeździec, dał złoto. Kowal starannie wyklepał i okuł nim rogi krowy, by ucieszyć swym dziełem oczy bogini. Prowadzili krowę za rogi Stratios i boski Echefron. Ze skarbca wyniósł Aretos wodę do rąk w kwiecistej miednicy, a w drugiej ręce miał koszyk z jęczmieniem ofiarnym. Mężny Trasymedes z siekierą ostrą w ręku stanął przy krowie, którą miał zabić. Perseus trzymał czarę na krew.
Stary rycerz Nestor umył ręce, rozdał jęczmień i długo modląc się do Ateny, ucinał włosy z głowy zwierzęcia i wrzucał do ognia. Zaczem inni modląc się rzucali jęczmień przed siebie. Nagle syn Nestora, mężny Trasymedes, przystąpił i zadał cios: topór przeciął ścięgna w karku i krowę życia pozbawił. Zawiodły śpiew modlitewny córki i synowe, i cnotliwa małżonka Nestora, Eurydyka, najstarsza z cór Klimenosa.
Głowę zwierzęcia podniesiono w górę i trzymano z dala od ziemi o drogach szerokich. Ciął wódz Pejsistratos, pociekła czerwona krew, dech od kości odleciał. Wnet ją rozćwiartowano, wycięto części udowe, jak każe zwyczaj, okryto je z obu stron tłuszczem i obłożono surowym mięsem. Starzec spalił je na szczapach, które oblał ciemnym winem, a młodzi z pięciozębami w rękach stali obok. Kiedy zaś uda spłonęły, a oni skosztowali szlachetnych wnętrzności, pokrajali mięso na drobne kawałki i włożyli na rożny. I piekli, kręcąc w rękach rożny spiczaste.
(Odyseja, III 417–463, tłum. Jan Parandowski)
Precyzyjny opis ofiary z Odysei to może nie jest najlepsza lektura dla wegetarian. Homer i tak oszczędził nam dokładniejszych szczegółów podziału ciała zarzynanej jałówki. W tej sprawie musimy sięgnąć do Hezjoda z Beocji w środkowej Grecji, epickiego poety z przełomu VIII i VII wieku p.n.e., którego późniejsza tradycja uczyniła zwycięskim rywalem Homera w pierwszym poetyckim konkursie w dziejach Europy. W Theogonii Hezjoda czytamy o epizodzie, który był swego rodzaju ajtiologią, czyli mitycznym wyjaśnieniem praktyki krwawej ofiary. Dobroczyńca ludzkości, tytan Prometeusz, który już w przeszłości wykradł dla nich ogień z siedziby władcy Olimpu Dzeusa, raz jeszcze przysłużył się ludziom. Tym razem tytan odpowiednio manipuluje bogiem, by to śmiertelnicy, a nie bogowie otrzymywali odtąd najlepsze części zwierzęcia ofiarnego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Węcowskiego „Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy” bezpośrednio pod tym linkiem!
Bowiem gdy się dzielili bogowie i ludzie śmiertelni, wtedy w Mekonie wielkiego wołu – w myśli przezornej –
poćwiartował, zastawił, aby myśl Dzeusa oszukać. Jednej ze stron przedłożył mięso i tłuste wnętrzności w skórze, wszystko to przykrywszy wołowym żołądkiem,
drugiej zaś białe kości wołowe, sztuczką podstępną ułożywszy, przedłożył, przykrywszy tłuszczem błyszczącym.
(Hezjod, Theogonia, przekład Jerzego Łanowskiego, nieco zmieniony)
Ta scena w gruncie rzeczy odpowiada na bardzo poważne pytanie stawiane sobie przez Greków, pytanie o wymiarze wręcz teologicznym. Jak to jest, że władający światem potężni bogowie, o niebo silniejsi i ważniejsi od ludzi, otrzymują podczas ofiary najmniej atrakcyjne części zwierzęcia, które pali się im na ołtarzach, podczas gdy to ludzie, słabi i od woli bogów całkowicie zależni, dostają najcenniejsze i najsmaczniejsze kąski? Hierarchia kosmosu wymagałaby przecież dokładnie odwrotnego podziału! Odpowiedzią jest tu fortel Prometeusza, który tak rozebrał i ułożył tuszę wołu, by Dzeusowi nie wypadało na oczach zgromadzonych wokół ludzi i bogów wybrać część na pierwszy rzut oka godną pogardy – skórę i żołądek, zamiast pięknie błyszczącego tłuszczu sugerującego ponadto obecność najlepszego mięsa. Wszyscy wiemy, że w polityce doraźne zachowanie pozorów często bywa ważniejsze niż trzymanie się faktów czy konkretna, nawet długofalowa korzyść. Tytan za ten udany podstęp straszliwie zapłaci. Najwyższy bóg przykuje go do skały Kaukazu, gdzie sęp codziennie będzie mu wyżerał co dzień odrastającą wątrobę.
Sprawa jest jednak poważniejsza niż mityczna opowieść. Dla Greków krwawa ofiara zwierzęca to najważniejszy akt rytualny, najwyższa forma religijnego działania, najlepszy sposób nawiązania kontaktu z bóstwem, by zdobyć sobie jego (lub jej) przychylność, odwrócić nieszczęście, osiągnąć jakikolwiek sukces – urodzaj zbóż, płodność ludzi, zdrowie dzieci, zwycięstwo wojenne, powodzenie zamorskiej wyprawy i wiele, wiele innych. To przede wszystkim sposób obcowania tu i teraz z bogiem lub boginią, z którymi przy tej szczególnej okazji siadamy wspólnie do posiłku, tworzymy wspólnotę stołu, jak określali to Hellenowie, najbliższą możliwą, samą w sobie świętą formę kontaktu. To swego rodzaju komunia starożytnych Greków z ich bóstwami.
Bóstwom, z którymi chciano wejść w bezpośredni kontakt, składano w ofierze zwierzęta w sposób opisany w Theogonii i w Odysei, czyli tak, by wraz z bogami przy tej samej okazji posilili się ludzie. Grecy znali zarówno uczty, podczas których wierni powinni spożyć mięso ofiarne na miejscu w sanktuarium, jak i takie, z których można było zabrać mięso do domu. Dopiski „na wynos” albo „nie na wynos” spotykamy w rytych w kamieniu inskrypcjach, które niekiedy bardzo precyzyjnie określają techniczną stronę rytuału, w tym kto i za jaką dokładnie sumę pieniędzy powinien kupić zwierzę ofiarne. Najnowsze odkrycia archeologiczne pokazują, że w praktyce, ponieważ w uroczystościach brało często udział wiele osób, a mięsa mogło nie wystarczyć dla wszystkich, wierni przynosili ze sobą dodatkowe składniki, które potem, wraz z niewielką ilością mięsa ofiarnego, warzono na miejscu w gronie przyjaciół bądź rodziny w specjalnych kociołkach. Wydaje się więc, że pomimo poetyckich opisów obfitości pieczonego mięsiwa, najczęstszym daniem greckiej kuchni ofiarnej był cienki gulasz, konsumowany w zgoła piknikowych okolicznościach przyrody wokół ołtarza. Grecka świątynia jest bowiem domem bóstwa i siedzibą jego rytualnego posągu. Ludzie ze swoimi obrzędami pozostają na zewnątrz pod gołym niebem.
Kiedy ofiarę składano bogom lub boginiom podziemnym, należącym do świata śmierci i ciemności, ludzie najczęściej powstrzymywali się od jedzenia mięsa, nie spiesząc się do komunii z takimi bóstwami. Zabite zwierzę niszczono wówczas rytualnie – albo zakopując je w ziemi, albo wrzucając do pobliskiego zbiornika wodnego. Czasem tuszę zwierzęcą palono na ołtarzu. Techniczna grecka nazwa tego rytuału to holokautos albo holokaustos, „spalenie w całości”, słowo, od którego pochodzi termin „holokaust” określający najstraszliwsze ludobójstwo w dziejach ludzkości. Jak dotychczas. W opisie Homera pojawia się „śpiew modlitewny”, który zawodzą na równi wszyscy ofiarnicy pod przewodem żony Nestora. To grecka ololygé, a samo to dźwiękonaśladowcze słowo wskazuje nam, że mamy do czynienia z wysokim, modulowanym krzykiem rytualnym, wykonywanym często z okazji żałobnej. Możemy znać ten dźwięk z filmów etnograficznych lub nagrań z wielu miejsc świata. Ololygé następuje w najważniejszym i najbardziej podniosłym momencie obrzędu, w chwili śmierci, a raczej agonii zwierzęcia – pomiędzy ciosem topora a ostatecznym cięciem ofiarniczego noża. W tej chwili widzimy najlepiej, że grupa ofiarników obejmuje wszystkich członków wspólnoty, w której imieniu zwracamy się do bóstwa. Z tej właśnie, rytualnej czy religijnej, perspektywy mężczyźni i kobiety należą do owej wspólnoty na równych prawach, bo wszyscy mają do odegrania swoje role w kontakcie z Ateną. Kobiety były zresztą bardzo ważne dla kultów rodzinnych, ale też dla rytuałów całej polis, m.in. jako depozytariuszki wiedzy o tradycjach i właściwych praktykach rytualnych. Widać tu zasadniczą różnicę w stosunku do świata polityki, w którym, jak zobaczymy jeszcze wiele razy, bez reszty dominują dorośli mężczyźni jako jedyni, którzy mogą cieszyć się statusem obywateli. Religia grecka, choć nadal mieści się w patriarchalnym świecie polis, w służbie bóstwa łamie ten monopol.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Węcowskiego „Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ofiarę składano często ze szczególnej okazji, w reakcji na jakąś katastrofę lub przypływ szczęścia, albo jak w scenie Odysei w odpowiedzi na epifanię Ateny, którą najmądrzejszy z Hellenów, stary Nestor, rozpoznał wśród towarzyszy odwiedzającego go Telemacha, syna zaginionego dawno na morzu Odysa. Przebrana za człowieka bogini wzięła poprzedniego dnia udział w rytuale ku czci swojego stryja Posejdona, bóstwa opiekuńczego królestwa Pylos. Nestor skromnie składa w ofierze jałówkę, bo występuje w imieniu swojej rodziny zaszczyconej wizytą bóstwa. Najwyższą formą ofiary, do której uciekano się w szczególnie ważnych okolicznościach, jak wspomniane święto Posejdona, była hekatomba, dosłownie „ofiara ze stu wołów” (albo byków bądź krów). Przy czym, jak u wielu ludów tradycyjnych, choćby w naszym folklorze czy nawet potocznym języku, „sto” to po prostu „bardzo, bardzo dużo”.
Obok okazjonalnego składania ofiar, jak jałówka dla Ateny, organizowano uroczystości powtarzające się regularnie, np. przywoływaną już hekatombę dla Posejdona. Z opisu Homera zdaje się wynikać, że było to najważniejsze doroczne święto bóstwa, kiedy uroczysta procesja wszystkich członków wspólnoty udawała się w szczególnie poświęcone bogu miejsce nad brzegiem morza. W Atenach podobne było święto Panathenajów, dosłownie „Wszech-ateńskie”, ku czci Ateny Polias, czyli „opiekunki polis”. Procesja gromadząca Ateńczyków i Atenki uroczyście przechodziła wówczas przez miasto, począwszy od przedmieścia zwanego Keramejkosem, „Dzielnicą Garncarzy”, przez Agorę, czyli ateński rynek, a potem wspinała się na Akropol, by po minięciu monumentalnych Propylejów zbudowanych przez Peryklesa złożyć hekatombę na ołtarzu bogini. W pochodzie tym niesiono – tkaną przez cały rok przez dziewczęta z najlepszych ateńskich rodzin – nową, wzorzystą szatę dla monumentalnego posągu Ateny. Procesję taką przedstawiono na jońskim fryzie okalającym Partenon, wykonanym przez wielu ateńskich artystów pod kierownictwem samego Fidiasza. Na płaskorzeźbie obok kroczących uroczyście ludzi i zwierząt ofiarnych widzimy również olimpijskich bogów i boginie, siedzących w zrelaksowanych pozach i z ciekawością przyglądających się temu korowodowi. Oni też biorą udział w święcie. Ocenią, czy ludzie ostatecznie zjednali sobie ich przychylność, czy też nie. Fidiaszowa płaskorzeźba to słynne „marmury lorda Elgina”, których większość znajduje się dzisiaj w Muzeum Brytyjskim w Londynie. Zapewne w najbliższych latach okaże się, czy wrócą one na Akropol, a raczej do leżącego u jego podnóża wspaniałego Muzeum Akropolu w Atenach.
Należące do świata mitu święto Posejdona z Odysei również odbywa się w miejscu szczególnym. To brzeg dzisiejszej Zatoki Navarino, jedno z najważniejszych „miejsc pamięci” współczesnych Greków, gdzie w wielkiej, bardzo chaotycznej bitwie morskiej pomiędzy siłami turecko-egipskimi a europejską koalicją Anglii, Francji i Rosji druzgocąca klęska osmańskiej floty ostatecznie przypieczętowała grecką niepodległość. Tak właśnie narodziło się nowożytne państwo greckie. W roku 2021, w rocznicę rozpoczęcia tej wyzwoleńczej wojny, Hellada miała hucznie obchodzić dwusetlecie zdobycia wolności, ale bóstwa były temu nieprzychylne. Restrykcje czasów pandemii koronawirusa skutecznie uniemożliwiły świętowanie. Jednak wówczas, 20 października 1827 roku, Posejdon, pan mórz i bóg opiekuńczy Pylos, wyraźnie sprzyjał Grekom. Po przypadkowej salwie Turków ogromna przewaga technologiczna europejskich okrętów obnażyła słabość i zapóźnienie imperium osmańskiego, w kilka godzin posyłając na dno całą dumną flotę azjatyckiego mocarstwa, które w poprzednich latach wsławiło się wieloma straszliwymi masakrami greckiej ludności cywilnej, jak ta na Chios, uwieczniona na głośnym obrazie Eugeniusza Delacroix z 1824 roku. Dokładnie dwieście lat temu zachodnia Europa patrzyła na cierpiącą Grecję ze współczuciem i z coraz większym niepokojem. W naszym momencie dziejowym, kiedy walka o niepodległość z siłami okrutnego imperium ponownie toczy się w granicach Europy, chciałoby się, by zachodnia pomoc równie skutecznie wsparła Ukrainę i wraz z nią obroniła nas wszystkich.