„Zjawa” – reż. Alejandro González Iñárritu – recenzja i ocena filmu
Alejandro González Iñárritu był niekwestionowanym zwycięzcą zeszłorocznej oscarowej gali. Jego „Birdman” zdobył cztery statuetki (w tym dla najlepszego reżysera). Rok po odebraniu nagrody z rąk amerykańskiej Akademii o Iñárritu znów jest głośno – tym razem jednak Meksykanin sięga po opowieść z zupełnie innej półki. Fabułę „Zjawy” oparto na autentycznej historii, która wydarzyła się w 1823 roku: ranny w wyniku ataku niedźwiedzicy amerykański traper Hugh Glass został porzucony przez swoich towarzyszy na pewną śmierć. Glass jednak przeżył – udało mu się przebyć ponad 300 kilometrów do Fortu Kiowa. W 2002 roku jego historię opisał Michael Punke w książce pt. “The Revenant: A Novel of Revenge”.
Zobacz także:
Twórcy przedstawiają zupełnie inny obraz zasiedlania Ameryki niż ten, który znamy z westernów. Rozpaloną prerię zastępują zimowe krajobrazy – rewelacyjnie przedstawione w zdjęciach Emmanuela Lubetzkiego. Obraz wykreowany w filmie jest niezwykle realistyczny. Dzięki szeregowi zbliżeń i półzbliżeń oraz subiektywizacji niektórych ujęć twórcy wyciągają widzów z bezpiecznego kinowego siedzenia i umieszczają go w centrum filmowych wydarzeń. Iñárritu jest bezlitosny dla odbiorców – razem z Glassem walczymy z niedźwiedziem, zostajemy żywcem pogrzebani, uciekamy przed Indianami. Desperacko próbujemy przeżyć.
Każda z postaci jest wiarygodna i interesująca. W rolę Hugh Glassa wcielił się Leonardo DiCaprio. Choć w tej chwili Internet wypełniają zabawne obrazki dotyczące oscarowej sytuacji aktora, trzeba przyznać, że Akademia wykaże się skrajnym sadyzmem, jeśli w tym roku Oscar nie trafi w ręce DiCaprio. Glass w jego wykonaniu jest niezwykle poruszający – z jednej strony pełen bólu i cierpienia, z drugiej zaś – ogromnej chęci przeżycia. Motorem działania Glassa nie staje się złość na towarzysza za porzucenie, ale za zabójstwo syna. Kieruje się tymi samymi emocjami, które kazały mu zabić kapitana odpowiedzialnego za śmierć jego żony. On żyje, ale jego działania podyktowane są pamięcią o zmarłych. Kiedy w jednej z ostatnich scen Glass mówi, że nie boi się śmierci, trudno go nie zrozumieć.
„Zjawa” nie jest jednak wyłącznie popisem umiejętności DiCaprio. Interesującą postać tworzy także Domhnall Gleeson – kapitan Andrew Henry chce być autentycznie dobry i sprawiedliwy, choć nie zostanie za to nagrodzony. Nawet w postaci szlachetnego kapitana widać skazę pozostawioną przez trudy traperstwa – w jednej ze scen bohater wyznaje, że nie pamięta twarzy własnej żony.
Rewelacyjny jest Tom Hardy jako John Fitzgerald – bezwzględny traper żyjący w myśl zasady, że dobry Indianin to martwy Indianin. Jego nienawiść do rdzennych mieszkańców Ameryki wynika z okrucieństwa, z jakim go potraktowali. Sposób myślenia Fitzgeralda charakteryzował wielu Amerykanów tego okresu – kilka lat po historii opowiedzianej w filmie, w 1830 roku uchwalono ustawę, na mocy której na zachód od Missisipi wydzielono tzw. Terytorium Indian. Wśród grup tam przesiedlonych znalazło się również plemię często przywoływane w „Zjawie” – Paunisi.
Społeczność indiańska stanowi istotny element filmowej opowieści. W pierwszych scenach bohaterowie uciekają przed plemieniem Ree (Arikara), którego wódz poszukuje uprowadzonej córki, Powaqi. Najnowszy film Iñárritu przypomina o czasach, kiedy rdzenną ludność Ameryki nie ograniczały terytoria rezerwatów, choć powoli się to zmieniało – w jednej ze scen wódz zarzuca traperom francuskim, że kradną ziemię należącą do Indian. Jednocześnie zarówno traperzy, jak i Indianie to grupy wewnętrznie skonfliktowane. Iñárritu nie wskazuje jednak palcem, która grupa to „ci dobrzy” a która – „ci źli”.
W cały film znakomicie wpisuje się muzyka Ryûichi Sakamoto. Z pewnością niejedna osoba po seansie będzie wracała do motywu przewodniego „Zjawy”, powtarzającego się podczas wędrówki Glassa przez śniegi. Pomiędzy krótkimi, urywanymi fragmentami muzycznymi niemal słychać hulający, zimny wiatr. Ścieżka dźwiękowa domyka film – jest niezwykle istotnym elementem, który podkreśla sytuację Glassa.
„Zjawa”, choć osadzona w dziewiętnastowiecznych realiach, jest filmem na wskroś uniwersalnym. Pokazuje konfrontację człowieka z sytuacją ekstremalną, a także zasiewa wątpliwości co do dobrej strony ludzkiej natury. Każdy musi indywidualnie ocenić, czy zgadza się z napisem na tabliczce przyczepionej do martwego Indianina: „Wszyscy jesteśmy dzikusami”.
Redakcja: Agnieszka Woch