Vicky Croke - „Kompania słoni” - recenzja i ocena
Przekonały się o tym oddziały alianckie walczące w Birmie. Kiedy Japończycy ruszyli w stronę Indii, pokonywali wszelkie przeszkody w tempie „Boskiego Wiatru”. Wojska brytyjskie (złożone w większości z Hindusów) oraz chińskie wycofując się otrzymywały cios za ciosem, zaś ich wyposażenie technicznie przegrywało z monsunami i opłakaną infrastrukturą. Wteedy pojawiło się pytanie – jak ten problem rozwiązać?
W krajach anglosaskich generał rusza do boju dopiero po zapytaniu kwatermistrza. To ten ostatni wie czy operacja jest wykonalna czy też nie. Żołnierz strzela i je, ale przecież ktoś musi zapewnić mu zaopatrzenie. I właśnie w Birmie pojawił się James Henry Williams z gotowym rozwiązaniem, w postaci słoni. Po raz kolejny okazało się, że, że tam gdzie nowoczesna technika nie może, tam gruboskóre stworzenia pośle.
Wbrew pozorom książka Vicki Croke nie jest szczegółowym opisem rozwiązywania problemów logistycznych przez największe ssaki lądowe. To raczej opowieść o człowieku z pogranicza dwóch światów – wspomnianym już Williamsie. Wśród żołnierzy brytyjskiej 14. Armii znano go jako „Słoniowego Wilusia” – bo chyba tak należy oddać humorystyczny przydomek Elephant Bill.
Williams urodził się w apogeum epoki wiktoriańskiej, a zarazem u zmierzchu wspaniałej dla świata, a w szczególnie dla Europy la Belle Epoque. Otrzymał wychowanie typowe dla przedstawiciela klasy majętnej, choć nie bajecznie bogatej. Musiał w nim tkwić niespokojny duch. Jak wielu przedstawicieli słynnego pokolenia Tommies odpowiedział na wezwanie marszałka polnego Horatio Kitchenera i poszedł do walki na front Wielkiej Wojny we Flandrii. W okopach – jak każdy z tych, którzy przeżyli – zmienił się. Kiedy więc usłyszał o szansie pracy daleko od Europy, od razu z niej skorzystał.
Dzięki Autorce śledzimy kolejne doświadczenia Williamsa w birmańskiej dżungli. Praca z dala od cywilizacji, w otoczeniu natury oraz tubylców, starających się żyć dalej zgodnie z tradycją. Takie życie odpowiada naszemu bohaterowi. Wciąga go coraz bardziej, zaś dzięki buchalteryjnej precyzji w prowadzeniu pamiętników, widzimy jak Williams się zmienia. Jego życie jest bardzo różne od tego, które pamięta sprzed wojny.
Jednak bogini Bellona znów przypomina sobie o Williamsie. Tym razem będzie potrzebować czegoś więcej– jego umiejętności i doświadczenia logistycznego. Williams znów poszedł na wojnę ale tym razem u boku swoich słoni. I znów wygrał, tyle, że zdecydowanie. Jego wkład był tak istotny, że marszałek polny William Slim wspominał o nim w swoich pamiętnikach – a pamiętajmy, że Slim został marszałkiem właśnie za walki w Birmie.
Książka posiada bibliografię, co sugeruje, że Autorka nie skupiła się tylko na zapiskach głównego bohatera, lecz także starała się je konfrontować z innymi źródłami czy opracowaniami. Kompania słoni pozostaje jednak przede wszystkim opracowaniem popularnonaukowym. Zmylić może również tytuł. Część historii poświęconej dwudziestowiecznym słoniom bojowo-transportowym zajmuję tylko część pozycji, która tak naprawdę poświęcona jest człowiekowi o niecodziennej pasji, miłości do zwierząt oraz zmieniającemu się światu od końca XIX do połowy XX wieku. Nie zmienia to faktu, że historia jest zgrabnie i ciekawie spisana. Zresztą – sami przeczytajcie.