Śmierć Europie!
W pięknym, lotaryńskim mieście Metz znajduje się kościół św. Wincenta, pięknie zachowana bazylika w stylu klasycznego gotyku, której budowę rozpoczęto w XIII wieku, zakończono zaś pięć stuleci później. Nie dorównuje może katedrze z Chartres, paryskiej Sainte-Chapelle czy też Notre-Dame de Amiens, ma jednak swój urok. Nie jest znana równie szeroko, co jej słynne koleżanki, parę osób jednak o niej słyszało. Część dopiero od 31 marca bieżącego roku.
Tego dnia w Internecie pojawił się filmik, na którym widać odbywającą się wewnątrz kościoła imprezę elektro. Grupa ludzi tańczy do muzyki klubowej w głównej nawie, zaś konsoleta didżejska ustawiona jest prawdopodobnie w miejscu ołtarza lub tuż przed nim (filmik jest kręcony zza niej, więc trudno dokładnie stwierdzić). Siedmiominutowe nagranie wystarczy, żeby człowiekowi opadły ręce.
Gdy niemal sto lat temu formowała się Rosja bolszewicka, przerabianie cerkwi i kościołów było traktowane jako wyraz barbarzyństwa komunistów, wzbudzało odrazę i przerażenie. Wyjątkiem byli, oczywiście, sami komuniści, dumni ze swej walki z zabobonem oraz postępowości. Dziś przerabianie kościołów na dyskoteki czy skateparki nikogo nie szokuje. Kościół św. Wincenta został zsekularyzowany i nie jest już obiektem sakralnym tak jak i inne przerobione świątynie. Ale czy to naprawdę oznacza, że nie należy im się choć odrobina szacunku?
Zobacz też:
Oczywiście, oburzenie prawicy zostanie wyszydzone przez lewicę tak, jak już kilkakrotnie miało to miejsce. Wynika to z argumentu, wysuwanego przez oburzonych a wyśmiewanego przez postępowców „jak jesteście tacy twardzi, to spróbujcie tego w meczecie”. Prawica nie może pojąć, dlaczego zrobienie imprezy w kościele jest w porządku, a obrzucenie meczetu świńskimi łbami to kamień obrazy. Ja tego zresztą również nie rozumiem. Czy naprawdę fakt, że miejsce kultu musiało zostać zamknięte redukuje je do rangi pierwszego z brzegu pustostanu? Mówimy tu nie o baraku z blachy falistej, lecz kilkusetletnim zabytku.
W argumencie prawicy „spróbujcie z meczetem/Allahem/islamem” zawarta jest gorycz bezsilności i zazdrość. Wiemy, że atak na chrześcijańskie miejsce kultu nie może liczyć na potępienie, czego dowiodły już akcje Femenu lub atak feministek na kościół w Argentynie, gdzie tylko żywy mur wiernych nie dopuścił do zbezczeszczenia świątyni. Pozostaje więc złość na obojętność wobec lekceważenia wyznawanej przez część Europejczyków wiary. Z tej różnicy w traktowaniu bierze się zazdrość i swoisty podziw dla muzułmanów i Żydów, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać, gdy ktoś traktuje w ten sposób ich religię. Niestety, chrześcijaństwo za bardzo zrosło się z Europą i wraz z nią zmiękło, stawiając na piedestał tolerancję kosztem własnych zasad.
W zachowaniu motłochu z Metz szokujący nie jest nawet sam fakt zrobienia potańcówki, lecz proces, który do tego doprowadził. To nie jest jednostkowy wybryk, lecz efekt wielu lat zmieniania się europejskiej wrażliwości, który doprowadził do tego, że potraktowanie kościoła jak tancbudy nikogo nie szokuje, z samymi uczestnikami na czele. W samej Francji poinformował o tym tylko blog Egalité & Réconciliation, powiązany ze skrajnym skrzydłem Frontu Narodowego. Wszystkie bardziej umiarkowane media nie potraktowały tego jako rzeczy wartej wzmianki.
Czy to się komuś podoba, czy nie, Kościół miał wielki wpływ na formowanie się cywilizacji europejskiej, choćby nawet dzięki zabezpieczeniu spuścizny filozofów greckich. Akwinata gęsto czerpał z Platona i Arystotelesa, mnisi chrześcijański lekturę Epikteta czy Cycerona uznawali za element rozwoju swojej duchowości. Etyka i moralność europejska, dziś traktowana jako coś naturalnego, też tworzyła się w oparciu o chrześcijaństwo. Impreza elektro w kościele to element długofalowego rugowania ważnego elementu europejskiej tożsamości, jakim jest chrześcijaństwo. Nie każdy mieszkających między Gibraltarem a Wołgą musi być koniecznie wierzący, ale formował nas podobny system wartości mający bardzo konkretne źródło. Kiedy go odrzucimy, pozostaną nam tylko wymyślone na bieżąco hasła i slogany, uformowane nie przez czas i długotrwałe procesy, lecz wymyślone niemal ad hoc. Trzeba doprawdy wielkiej arogancji, by uznać, że doświadczenia ostatnich paru dekad mogą zastąpić doświadczenia wielu wieków historii kontynentu i bazując na tym odrzucić całą tradycję i wartości wykształcone przez stulecia. Pozbawieni takich fundamentów jesteśmy bezsilni wobec ludzi mocnych swoją tożsamością, a więc, w tym wypadku imigrantów. Ich niechęć do integrowania się wynika nie z nieskuteczności naszych rządowych programów, lecz z poczucia ich wyższości. I z bólem przyznam: nie dziwię się im. Nie dziwię się, że ludzie dysponujący czternastoma stuleciami rozwoju islamu nie są zainteresowani bibką przy elektro w zsekularyzowanym kościele. Mi również niezbyt imponowałby człowiek, który w swoim gabinecie zastąpiłby zacny, rodowy, skórzany fotel składanym krzesełkiem z Ikei. Sprawa kościoła z Metz to kolejny z długiej listy powodów, dla których nie mogę się nadziwić arogancji koryfeuszy postępu zakładających, że ich koncepcje są tak doskonałe, że cały świat będzie chciał je podchwycić.
Oczywiście, do antyklerykałów spod znaku nieboszczki Ligi Bezbożników (później Związku Wojujących Bezbożników) moja argumentacja nie trafi zupełnie. Zaznaczmy jednak, że Saint-Vincente de Metz został w 1930 roku objęty statusem ochronnym classement au titre des monuments historiques, oznaczającym budynek szczególnie cenny dla francuskiego dziedzictwa narodowego. Mówimy więc o obiekcie nie tylko sakralnym, ale również uznanym z powodów jak najbardziej świeckich za element ważny dla francuskiej tożsamości i dziedzictwa. I co? I nic, jak widać to również nie uchroniło zabytku przed potraktowaniem jak byle pustostanu.
Skoro chcemy traktować Europę jak wspólnotę, musimy uszanować fundamenty, na których powstała. Nie to, co teraz chcemy jej narzucić, nie świeżo powstałe idee, które nawet nie zdążyły się porządnie zakorzenić, lecz zasady, tradycje i wartości, które były w niej zawsze obecne. Ludzie chcący je zanegować w imię doraźnych interesów lub przeświadczenia o swojej genialności dążą do tego, by Europę zniszczyć przez odebranie jej tożsamości. Nikt nie będzie dumny z przynależności do pustej wydmuszki wymyślonych haseł i sloganów.
Mówiąc metaforycznie, jesteśmy świadkami dążenia do tego, by rosnący w ogrodzie kwiat zerwać i wstawić do wazonu. Wszyscy wiemy, co po pewnym czasie z takim kwiatem się dzieje. Mam tylko nadzieję, że tak naprawdę to jednak nie chcemy się o tym na własne oczy przekonać.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz