Scott Lynch — „Na szkarłatnych morzach” – recenzja i ocena
„Kłamstwa Locke’a Lamory” to jeden z najgłośniejszych debiutów w historii literatury. Książka otwierająca cykl o przygodach Niecnych Dżentelmenów zyskała grono zarówno wiernych fanów, jak i zaciekłych przeciwników. Epicka opowieść o przygodach Locke’a Lamory posiada wszystko, czego czytelnik oczekuje od idealnej prozy: jest pełna oryginalnych bohaterów, z którymi łatwo się identyfikować, daje wiele przykładów niecodziennego poczucia humoru, przewrotności i zabawnych sytuacji. To także magiczny świat przyprawiony aurą grozy i tajemniczości.
I choć wielu uważało tę powieść za sztampową, zbudowaną na wyeksploatowanych do cna schematach i pomysłach, trzeba przyznać, że „Kłamstwa...” wniosły ożywczy powiew do literatury gatunku. Lynch sprawił, że zatarły się granice klasycznie rozumianej fantasy. Jego historia to nie tylko powieść historyczno-przygodowa z nutką sensacji. Widać w niej elementy powieści łotrzykowskiej, gatunku płaszcza i szpady, a także po trosze thriller i niezły kryminał.
Scott Lynch, zachęcony powodzeniem debiutu, nie bacząc na krytykę, powraca z drugim tomem cyklu. Pokazuje tym samym, że sukces „Kłamstw..." nie był przypadkowy. Wraz z autorem odbywamy niebezpieczną podróż, która przynosi wiele ekscytacji i radości.
Pisarz postawił na mocne uderzenie od samego początku. Prolog otwierający powieść „Na szkarłatnych morzach” jest piękny, oszałamiający w swej prostocie, a zarazem szokujący. Nie potrzebujemy dodatkowej zachęty, aby z zaciekawieniem zagłębić się w przygodach Niecnych Dżentelmenów. Autor rozpoczyna urywkiem, który nas nokautuje: oto bowiem naprzeciw siebie stają dwaj najlepsi przyjaciele, z wymierzonymi w siebie kuszami. Tylko tyle. Bez komentarza i wyjaśnienia. Czytamy książkę, bowiem musimy się dowiedzieć, jak to się skończy.
Pierwszy tom cyklu zakończył się dla głównych bohaterów tragicznie. Poranieni, bez środków do życia musieli uciekać z miasta, które było ich domem. Tom drugi pokazuje jednak, że ich złodziejska kariera jeszcze nie dobiegła końca. Akcja rozpoczyna się dwa lata później. Dowiadujemy się o nich dzięki reminiscencjom, pojawiającym się między poszczególnymi rozdziałami książki. Tym sposobem poznajemy losy głównych postaci oraz przebieg misternych przygotowań do najważniejszego planu, który ma im zapewnić dostatnią egzystencję aż do śmierci. Nowy skok, nowe miejsce, w którym istotną rolę odgrywa tajemniczy Requin i jego majordomus, Selendri.
Lynch bynajmniej nie pozwala na doprowadzenie planowanego przekrętu do końca. Mamy do czynienia z nieoczekiwanymi komplikacjami, główni bohaterowie zasmakują pirackiego żywota, jak się okazuje, monotonnego i chwilami zdecydowanie nudnego. Jednak – o dziwo – nawet ten fragment opowieści jest źródłem przyjemnej i ciekawej lektury. To za sprawą opisów morza i toczonych na nim bitew. Lynch po raz kolejny okazuje się mistrzem kreacji. Z dużą szczegółowością kreśli życie na pirackim statku – stosunki międzyludzkie i reguły na nim panujące. Jednocześnie tworzy bohaterów, którzy szybko zyskują sympatię czytelnika. Jednak nie warto się do nich za bardzo przywiązywać, bowiem autor bez skrupułów się ich pozbywa.
Pisarz tak buduje intrygę, że jesteśmy bezustannie zaskakiwani. Podobnie jak w „Kłamstwach...” czytelnik nie może być niczego pewny. Gdy raz uwierzy, że rozwiązanie zagadki jest na wyciągnięcie ręki, może się bardzo rozczarować. Występujące często niespodziewane zwroty akcji wpływają niezwykle korzystnie na przyjemność, jaką czerpiemy z lektury. Owa wartkość bywa jednak i wadą powieści. W końcowej części książki rozczarowuje nienaturalnie przyspieszona akcja i zbyt łatwe rozwikłanie całej intrygi. Finał okazuje się banalny, choć – trzeba przyznać – zaskakujący.
Po najnowszą pozycję Scotta Lyncha zdecydowanie warto sięgnąć. Jeśli szukasz dobrej epickiej historii fantasy, z przebiegłymi złodziejami i groźnymi piratami oraz jesteś miłośnikiem różnego rodzaju walk, „Na szkarłatnych morzach” jest właśnie dla ciebie. Bądź też pewien, że Występny Wartownik wynagrodzi ci wysiłek włożony w lekturę.