Radosław Sikora: Z husarii chyba nigdy nie zrezygnuję
Maciej Zaremba: Czy założyłby Pan T-shirt z wizerunkiem husarza na piersi?
Radosław Sikora: Mam kolekcję T-shirtów i bluz z husarią, które dość często noszę.
M.Z.: A czy nie uważa Pan, że coraz częstsze wykorzystanie wizerunku husarii w popkulturze to trywializacja jej historii?
R.S.: Jakże mógłbym mieć coś przeciw temu, żeby Polacy nosili takie koszulki? Bardzo się cieszę, że wizerunek husarzy jest coraz chętniej wykorzystywany; że „trafia pod strzechy”. Jednym z motywów służby w szeregach tego rycerstwa była chęć zdobycia sławy. Gdyby husarze wiedzieli, że po kilkuset latach ich sława zamiast ginąć, odradza się i wzrasta, to na pewno byliby zadowoleni.
M.Z.: Skąd w ogóle bierze się w ostatnich latach fenomen i taka popularność husarii w naszym kraju?
R.S.: Polacy, jak każda normalna nacja, pragną sukcesów. Cieszymy się, gdy reprezentacja kraju wygrywa w jakiejś dyscyplinie sportu. Cieszymy z sukcesów firm, naukowców, artystów. Lubimy i pragniemy być dumni nie tylko z własnych osiągnięć, ale i z osiągnięć naszej wspólnoty. Taka jest natura ludzka. To samo dotyczy historii. Jeśli tylko nie staje na przeszkodzie nachalna propaganda medialna, to narody są dumne ze swoich historycznych osiągnięć. Także tych militarnych. I to jest gleba, na którą pada ziarno. A czym jest to ziarno? Informacją! Chyba nie ma w naszej historii bardziej skutecznej w boju formacji niż husaria. Wiedza o tym zatacza coraz szersze kręgi. Stąd wzrastająca popularność tego rycerstwa.
M.Z.: Ale czy husaria nie funkcjonuje jedynie jako symbol dawnej potęgi, bez zagłębiania się w jej historię?
R.S.: Różnie to bywa. Oczywiście są tacy, którym wystarczy pewien symbol. Ale są i tacy, którzy starają się wgłębić w temat. Liczba i jednych, i drugich wzrasta.
M.Z.: W najnowszej książce „Husaria w walce” opisuje Pan sposoby walki husarii z różnorodnymi przeciwnikami. Kto był najgroźniejszym przeciwnikiem dla husarii?
R.S.: Najgroźniejszym przeciwnikiem byli ludzie o wysokim morale, dobrze dowodzeni i wyszkoleni. Tacy zdarzali się w każdej formacji nieprzyjaciela. Choć oczywiście w zależności od czasu i miejsca, było ich więcej lub mniej. Wiem, że to nieco wykrętna odpowiedź, ale tak naprawdę trudno uczciwiej odpowiedzieć na to pytanie. Trudno porównywać pewne rzeczy. Każdy przeciwnik miał swoją specyfikę. Miał swoje zalety i wady. Jeśli odpowiednio wykorzystał te pierwsze, to był wyzwaniem dla husarzy. Na przykład, cóż z tego, że we frontalnym starciu, przy porównywalnych siłach, Tatarzy nie mieli szans z husarzami, skoro mogli do takiego starcia w ogóle nie dopuścić? Dzięki temu, że błyskawicznie się przemieszczali, mogli wybrać czas i miejsce walki. A to znacząco zmieniało szanse obu stron.
M.Z.: Czy husaria rzeczywiście była formacją tak uniwersalną?
R.S.: Husaria była formacją uniwersalną, w tym sensie, że mogła i wypełniała bardzo różnorodne zadania. Co nie znaczy, że zawsze miało to ekonomiczny sens. Po co używać husarzy jako piechoty, jeśli koszt piechura był wielokrotnie niższy niż husarza? Jednak wtedy, gdy piechoty nie było pod ręką, a zadanie wymagało zejścia z koni, husarze walczyli spieszeni. Gdy nie było wystarczająco jazdy lekkiej, husaria pełniła jej funkcje. Ale tak naprawdę było to marnowanie jej potencjału. Bo formacja ta, w okresie swojej świetności, przeznaczona była przede wszystkim do przełamujących uderzeń w otwartym polu.
M.Z.: A czy wszystkie najsławniejsze zwycięstwa husarii były zasługą jedynie „skrzydlatej jazdy”?
R.S.: Nie. Zazwyczaj husaria była jednym z komponentów całej armii. W niektórych bitwach był to komponent najliczniejszy, w innych marginalny. Pomijając bardzo nieliczne przypadki, gdzie husaria samodzielnie znalazła się na polu boju, w pozostałych poszczególne formacje współpracowały ze sobą. Tak było pod Wiedniem, Kłuszynem, Kircholmem, czy w tylu innych zwycięskich dla nas bitwach.
M.Z.: W takim razie jak ważna w bitwach z udziałem husarii była rola innych polskich oddziałów?
R.S.: Tak, jak w przypadku samej husarii bardzo różnorodna – od decydującej, po marginalną. Wszystko zależało od okoliczności. Dlatego każde starcie należałoby rozpatrywać z osobna. W każdym razie, idealna armia powinna mieć skład dostosowany do rodzaju przeciwnika i zadań, jakie ją czekały. A to oznacza, że raz ważniejsza była piechota i artyleria (np. w walce z przeciwnikiem, który chował się za umocnieniami), a innym razem kawaleria lekka lub ciężka.
M.Z.: A zaplecze logistyczne?
R.S.: Logistyka zawsze była bardzo ważna. Cóż po wojsku, które umiera z głodu, lub też nie ma czym walczyć? Jest bezużyteczne. Poszczególne kampanie można było wygrać bez rozstrzygającego starcia, jeśli tylko umiało się utrzymać swoją armię w lepszym stanie niż przeciwnik.
Polecamy książkę Radosława Sikory pt. „Husaria w walce”:
M.Z.: Tym co mi się szczególnie podoba w Pana książkach jest interdyscyplinarne podejście do badania problematyki husarii. Pana badania są oczywiście oparte głównie na szerokiej bazie źródłowej, ale nie waha się Pan przedstawiać także dokładnych obliczeń dotyczących m.in. wytrzymałości zbroi, czy maksymalnej możliwej długości husarskiej kopii. Czy znajomość fizyki jest przydatna w badaniu nowożytnej wojskowości?
R.S.: Oczywiście. Przecież walka, czy w ogóle wojna, ma bardzo wiele aspektów. Jeśli ktoś nie zna fizyki, nie odkryje i nie zrozumie niektórych z nich. To samo dotyczy innych aspektów, jak choćby psychologicznych. Dlatego idealną sytuacją byłoby, gdyby o husarii pisali ludzie o różnorodnym wykształceniu; o różnych drogach życiowych. Dzięki ich zróżnicowanej wiedzy i doświadczeniu, mogliby się dopatrzeć rzeczy, których wciąż nawet nie podejrzewamy. Ubolewam, że tak nie jest. Ubolewam zwłaszcza z tego powodu, że moim zdaniem dzisiaj o zwycięstwach i klęskach husarzy więcej odkrywczych rzeczy mógłby powiedzieć dobry psycholog wojskowy, wgłębiający się w znane już źródła, niż kolejne pokolenie klasycznie wykształconych historyków.
M.Z.: Czy historyk może w swoich badaniach korzystać z doświadczeń wyniesionych z rekonstrukcji? Na co powinien wtedy uważać?
R.S.: Historyk powinien mieć zawsze na uwadze to, że człowiek w obliczu realnego zagrożenia zachowuje się inaczej niż podczas ćwiczeń. Warto mieć doświadczenie wyniesione z rekonstrukcji historycznej, ale nie można ulec złudzeniu, że dzięki temu wiemy, co czuli ludzie w prawdziwym ogniu walki. Historyk powinien z pokorą zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń.
M.Z.: A na co uważać przy korzystaniu z osiągnięć innych dziedzin nauk, zwłaszcza nauk ścisłych?
R.S.: Historyk powinien pamiętać, że o wyniku starcia bardziej decydowało to, co ludziom w głowach siedziało, niż zwykła mechanika czy liczby. Zresztą nie chodzi tylko o starcia. Bo przecież husaria to nie tylko bitwy.
M.Z.: Ale niewątpliwie wielkie bitwy zapadły nam wszystkim w pamięć. A właśnie, którą bitwę z udziałem husarii uważa Pan za jej największe zwycięstwo i dlaczego?
R.S.: Jest wiele bitew godnych uwagi. Trudno powiedzieć, która z nich była największym zwycięstwem. Sporym sentymentem darzę jednak bitwę pod Kłuszynem 1610 roku. Z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że husaria wspięła się tam na wyżyny osiągnięć kawalerii, ale i ze względu na to, co się po niej stało. Dzięki niej polski królewicz został obrany carem, a polska załoga stanęła na moskiewskim Kremlu.
M.Z.: Często podkreśla Pan w swoich pracach, że najważniejszym czynnikiem zwycięstwa zawsze jest człowiek: jego morale, wyszkolenie, doświadczenie i to jak się nim dowodzi, a dopiero na końcu wyposażenie. Co szczególnego było w husarzach, że akurat oni przeszli do historii jako autorzy wielkich polskich zwycięstw?
R.S.: Szczególne było to, że właśnie w tych obszarach przez długi czas dominowali nad przeciwnikami. Dlatego zwyciężali. Znakomici dowódcy polscy i litewscy umiejętnie potrafili wykorzystać swoje atuty i słabe strony nieprzyjaciela. Świetnie wyszkoleni, zdyscyplinowani i o wysokim morale husarze, byli doskonałym narzędziem, które zapewniało zwycięstwo.
M.Z.: To dlaczego zwycięstwa się skończyły?
R.S.: Problemy zaczęły się wtedy, gdy straciliśmy te atuty. Gdy upadło morale, dyscyplina i wyszkolenie rycerstwa, a dowódcy byli co najwyżej średniej jakości. Gdy przeciwnik zaczął lepiej wykorzystywać zalety swojej armii i unikać błędów swoich poprzedników. To nie postęp techniki wojskowej spowodował kryzys husarii, ale zmiany w tych obszarach, o których właśnie wspomniałem.
M.Z.: To już Pana kolejna praca poruszająca zagadnienie husarii. Czy zostało coś jeszcze do zbadania w tym temacie?
R.S.: Tak, jak wspomniałem, nawet nie podejrzewamy, jak wiele można na jej temat jeszcze powiedzieć. Pod warunkiem, że formacją tą zajmą się ludzie o różnorodnej wiedzy i doświadczeniu.
M.Z.: A nie chciałby Pan zając się jakimś innym zagadnieniem?
R.S.: Z husarii chyba nigdy nie zrezygnuję, co mi nie przeszkadza zajmować się innymi tematami. Zresztą wszystkie one są mniej czy bardziej powiązane z wojskowością staropolską.
M.Z.: Czy uchyli Pan naszemu portalowi rąbka tajemnicy jakie są Pana plany na kolejną książkę?
R.S.: Kolejna książka jest już złożona do wydawnictwa i czekam na jej publikację. Jej treść nie będzie zaskoczeniem dla tych, którzy śledzą moją aktywność. Widząc jak szybko giną materiały zamieszczone w Internecie, postanowiłem co ciekawsze swoje artykuły internetowe zebrać w jedno miejsce i opublikować.
M.Z.: A dalsza przyszłość?
R.S.: W dalszej przyszłości? Pociąga mnie na przykład odtworzenie pocztu husarskiego. To olbrzymie wyzwanie. Nie wiem, czy kiedykolwiek mu sprostam. Bo problemów z tym jest cała masa. I nie chodzi tu tylko o finanse...