Plemienne sztandary wyprowadzić!

opublikowano: 2016-08-29, 15:37
wolna licencja
Patrząc na to, co wydarzyło się w czasie niedzielnego pogrzebu „Inki” w Gdańsku, dochodzę do jednego wniosku: wszyscy mamy poważny problem z naszym sposobem świętowania ważnych momentów i wydarzeń z przeszłości.
reklama

Pół miesiąca temu pisałem o tym, że tradycja defilady z okazji Święta Wojska Polskiego jest całkiem dobrym pomysłem na wspólne świętowanie ważnej rocznicy historycznej. Podtrzymuję zdanie, że uroczystość skupiona wokół instytucji państwowej, która cieszy się szacunkiem ponad podziałami partyjnymi, pozwala budować pewien model celebrowania świąt i pokazywania swojego patriotyzmu.

Po wczorajszych wydarzeniach w Gdańsku czuję, że stworzenie takiego modelu jest nie tylko potrzebne, ale wymaga naprawdę wiele starań. Przypomnijmy: w Bazylice Mariackiej w Gdańsku odbył się uroczysty pogrzeb Danuty Siedzikówny „Inki”. Ta urodzona w 1928 roku sanitariuszka oddziału Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” w 1946 roku została skazana na śmierć i stracona przez komunistów za udział w podziemiu niepodległościowym. W 2007 roku jej postać wróciła do pamięci społecznej dzięki spektaklowi Teatru Telewizji autorstwa Wojciecha Tomczyka. W 2014 roku w Gdańsku znaleziono nieznane wcześniej miejsce pochówku dziewczyny, straconej razem z oficerem 5. Wileńskiej Brygady AK Feliksem Selmanowiczem. W 2015 roku badania DNA potwierdziły, że szczątki znalezione w Gdańsku należały do „Inki” i „Zagończyka”.

Groby Danuty Siedzikówny Inki i Feliksa Selmanowicza Zagończyka na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku (fot. Anna Tertel, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Wspólny pogrzeb dwójki żołnierzy powojennego podziemia niepodległościowego miał być ważnym wydarzeniem świata państwowej polityki historycznej i pamięci zbiorowej. W uroczystościach wzięli udział najwyżsi urzędnicy państwowi, na czele z Prezydentem Andrzejem Dudą. Całość zepsuł incydent, który rozegrał się pod kościołem. W wyniku przepychanek z uroczystości wypchnięto (i poturbowano) działaczy Komitetu Obrony Demokracji, m.in. lidera ruchu Mateusza Kijowskiego. Agresorami mieli być uczestnicy uroczystości, identyfikowani przez zaatakowanych jako kibice lub narodowcy. Moim celem nie jest w żadnym razie komentowanie i rozstrzyganie przebiegu tego wydarzenia, które w przestrzeni medialnej żyje już własnym życiem, zależnym od tego, jaki światopogląd wyznaje zabierający głos. Sprawę tego „jak było” pozostawiam innym, zachęcając do krytycznego czytania relacji z tego wydarzenia.

Moją uwagę zwróciło coś zupełnie innego. Fotorelacje z uroczystości wokół Bazyliki Mariackiej pokazują las flag powiewających nad głowami uczestników. Jednak obok barw biało-czerwonych widać tam również zielone sztandary z białym znakiem falangi, używane przez Obóz Narodowo-Radykalny, a także wiele innych flag i transparentów, w żaden sposób nie powiązanych z „Inką”, „Żołnierzami Wyklętymi” itp. Co więcej, według relacji z przepychanek, impulsem do wzmożenia ataku na działaczy KOD miało być wyciągnięcie przez nich własnych flag organizacyjnych.

reklama

Dlaczego organizatorzy pozwolili na to, by państwowe uroczystości zamieniły się w pikiety polityczno-ideologiczne? Czy wspólna celebracja musi oznaczać paradowanie pod symbolami swojej opcji politycznej? Organizatorzy wielu demonstracji skupionych na konkretnym zagadnieniu, zapraszając do udziału w nich wyraźnie wprowadzają zasadę „NO LOGO”, czyli zakaz pokazywania na transparentach symboli i wyraźnych nawiązań do organizacji politycznych (dozwolone są zwykle drobne elementy osobiste, np. przypinki). Co przeszkodziło w tym, by taką zasadę wprowadzić również na pogrzebie bohaterskiej i tragicznej sanitariuszki?

Prezydent i Premier RP, w tle obok biało-czerwonych flagi Obozu Narodowo-Radykalnego (fot. P. Tracz/KPRM).

Chciałbym być dobrze zrozumiany – nie chodzi mi o to, że nad uczestnikami powiewały konkretne zielono-białe sztandary skrajnej prawicy. Sądzę, że podobnie zareagowałbym, gdyby były to flagi PiS-u, PO, Nowoczesnej, SLD, KORWiN-a czy Partii Razem. Wszyscy wiemy, że partie polityczne, zwłaszcza te małe, chcą pokazać się jak najszerzej, a przecież trudno o lepszą ekspozycję, niż państwowy pogrzeb z udziałem Prezydenta. Dla wielu środowisk podkreślanie swojego patriotyzmu i przywiązania do historii jest jedną z podstawowych strategii PR-owych. Dlaczego jednak mamy się godzić na to, by lansowano się w sposób żerujący na wspólnocie?

Problemem Polski, również w zakresie polityki historycznej, nie jest to, że takie czy inne plemię słusznie lub niesłusznie ma decydujący wpływ na działanie państwa. Problemem naszego państwa jest to, że plemienne wojenki, te ciągłe zajazdy i bombardowania, niszczą państwo i dzielą wspólnotę obywatelską na „swoich” i „onych”. Nie mogę już po prostu uczestniczyć w państwowych obchodach pod biało-czerwonymi flagami – mój udział musi zostać zapisany pod odpowiedni partyjny sztandar, a ja nie jestem już obywatelem, tylko częścią tłumu zawłaszczonego przez tego czy innego polityka. Muszę klaskać razem z nim, a gdy pokażę swoją odrębność zostanę wyłączony ze wspólnoty.

Idealna wizja demokracji zakłada zapewne, że wspólnota obywatelska może spotkać się w ważnych momentach razem, choć pokazując swoją odrębność – połączyć to co dzieli i to co stanowi wspólny mianownik. Niestety, Polacy w tej chwili mogą tylko marzyć o tym, że ich kultura polityczna będzie tak dojrzała. Dzisiaj główną rolę grają totemy, stanowiące najważniejszy rekwizyt wiecu i dające siłę do tego, by odciąć się od „onych”.

Mam nadzieję, że gorzka lekcja z 28 sierpnia 2016 roku z Gdańska uświadomi organizatorom tego typu uroczystości – nieważne, czy będzie to Kancelaria Prezydenta, Premiera, Instytut Pamięci Narodowej czy Kościół – że nie można poświęcać dobra wspólnoty w imię ekspozycji plemiennych chorągiewek.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

reklama
Komentarze
o autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone