Petr Zelenka: Układ monachijski nie klęską, a zwycięstwem Czechów?
Czeski reżyser Petr Zelenka powraca z nową komedią „Zagubieni”. Twórca filmów „Guzikowcy”, „Bracia Karamazow” czy „Rok diabła” w przewrotny sposób opowiada o układzie monachijskim, współczesnym świecie i czeskiej mentalności. Mieliśmy okazję porozmawiać z nim o jego najnowszym dziele.
Agnieszka Woch: Co takiego ma w sobie układ monachijski, że inspiruje artystę, który sięgał już do historii i wykorzystał takie symbole, jak Hiroshima czy Lenin?
Petr Zelenka: Układ monachijski charakteryzuje w zasadzie ten sam paradoks, co Kokurę. Przypadek, a dokładniej pogoda, uratował ludziom życie. Bomba atomowa, przeznaczona pierwotnie dla Kokury, została ostatecznie zrzucona na Nagasaki. Przypadek sprawił także, że gigantyczny sukces czeskiej dyplomacji został zinterpretowany jako porażka. Niestety efektem ubocznym tej sytuacji stało się to, że my, Czesi, zaczęliśmy postrzegać Anglików i Francuzów jako zdrajców.
Zobacz także:
„Zagubieni” są opowieścią o narodzie, który został sam po 1938 roku. Został sam nie dlatego, że ktoś go zdradził, tylko dlatego, że nie umiał właściwie zinterpretować wydarzeń historycznych. To mnie właśnie fascynuje, ta zupełna nieumiejętność historycznej refleksji.
W tym filmie rozwijam też motyw samotności, który bardzo lubię. Wiele moich postaci jest samotnych, a w „Zagubionych” poszerzam tę problematykę na cały naród.
AW: Kiedyś powiedział Pan, że Czesi zbyt mało interesują się własną historią. Czy Pana filmy są próbą wyciągania ich z mitów historycznych?
PZ: Każdym swoim filmem staram się jakoś zmienić świat, a tym konkretnym starałem się zmienić świadomość Czechów o wydarzeniu z 1938 roku. Nie chciałem równocześnie robić żadnego wykładu o historii i dlatego całą tę opowieść zapakowałem właśnie w taką formę.
AW: Teoria o układzie w Monachium jako zwycięstwie Czechów przeciwstawia się powszechnej opinii o tym wydarzeniu. Czy to forma prowokacji, czy oparcie się na Tesařu ma jakiś inny cel?
PZ: Spojrzenie Tesařa na to wydarzenie jest tak skrajne i jednocześnie czyste, że samo w sobie ma już ogromną wartość dramatyczną. Tesař nie uznaje żadnych kompromisów myślowych. Każdą swoją opinię doprowadza do samego końca. Tak samo dzieje się w tym przypadku – w filmie nie było miejsca, by to w pełni pokazać, ale książka zawiera wielkie oskarżenie przede wszystkim wobec czeskich intelektualistów.
Ze względu na pełnioną funkcję powinni oni przecież zastanawiać się nad takimi sytuacjami i wyciągać z nich jakieś wnioski. Po Monachium nasi poeci pisali natomiast wiersze o tym, że Francja zdradziła Czechów, choć wcale tak nie było. Co więcej, w Czechosłowacji produkowało się broń, która później została wykorzystana przez Hitlera do ataku na Francję. Wiedzieliśmy, że tak się stanie. I właśnie takiej postawy intelektualnego cynizmu Tesař nie wybacza. I mówi wprost, że podawać się za ofiarę, a jednocześnie sprzedawać broń Hitlerowi, to była zbrodnia.
AW: Jeśli Polacy klękają przed historią, to przy okazji takich tematów, jak obrona Częstochowy, cud nad Wisłą czy Powstanie Warszawskie. To mity w swojej mityczności wręcz nienaturalne, traktowane z pełną powagą. Czy Czesi mają swoje święte miejsca historii, których wolą nie dotykać, a z którymi warto się zmierzyć?
PZ: Czeską specjalnością stało się ciągłe wspominanie odniesionych porażek. Jednym z takich wydarzeń historycznych była bitwa pod Białą Górą z 1620 roku. Inne narody mają z reguły bardziej waleczne, bojowe mity, opowiadające o zwycięstwach i sukcesach. Natomiast w Czechach istnieje wyraźna tendencja do mitologizowania przegranej. To wiele mówi w jakiś sposób o naszej psychice narodowej.
Widać to także u Tesařa. Nie zastanawia się on w zasadzie nad tym, co zdarzyło się w Monachium, bo to wiedzą wszyscy historycy. Interesuje go natomiast przede wszystkim to, w jaki sposób mitologizuje się to wydarzenie, dlaczego stworzono z niego mit o ówczesnej niemożności obrony. To obrazuje czeski stosunek do historii.
Ten sam paradoks obowiązuje w Czechach przy interpretacji wydarzeń z 1968 roku. Nie mówi się o nich w kontekście przegranej wojny z Układem Warszawskim, zupełnego upadku reformy socjalizmu, którą próbowaliśmy bezskutecznie przeprowadzić. Przeciwnie, mówi się o ’68 roku jako o sukcesie – udało się nam przecież przeżyć agresję zewnętrznych wojsk bez używania z ich strony zbędnej przemocy, bez ofiar. Tworzy się mit o kochających pokój Czechach, będących w stanie rozwiązać taki konflikt bez strat w ludziach. W rzeczywistości jednak oznaczało to przecież koniec marzeń o reformie socjalizmu, zupełnie zawiódł wtedy parlament i rząd. Tylko jeden człowiek w rządzie odmówił podpisania zgody na wejście wojsk Układu Warszawskiego. Z dwustu członków parlamentu głosowało przeciwko temu jedynie ośmiu. Choć te instytucje odniosły moralną porażkę, nie pokazuje się tego w ten sposób.
Polecamy nowy film Petra Zelenki pt. „Zagubieni”:
AW: W Polsce filmy dotykające mitów, takie jak „Pokłosie”, „Ida” czy „Róża” wzbudziły duże kontrowersje, ich autorzy stali się w niektórych kręgach nawet persona non grata. Jak odebrano pański film w Czechach? Czy Czesi nadal Pana lubią, czy może skłonił ich Pan do odrobiny refleksji?
PZ: W Czechach „Zagubieni” nie wywołali specjalnych kontrowersji wśród widzów, ale to dlatego, że czeska publiczność w ogóle nie bierze filmów specjalnie poważnie. Oczywiście zdarzało się, że podejmowano jakąś dyskusję, ale bez większego zaangażowania czy emocji. Czesi zachowują dystans do tego, co dzieje się w kinie. W kręgach historyków, specjalistów doszło natomiast do różnego rodzaju dyskusji. W tym temacie całe grono historyków czeskich podzieliło się na dwa obozy, zwolenników i przeciwników Tesařa.
Zobacz także:
AW: Forma Pana filmu i bezpośrednie odniesienia w jego treści wskazują na pewne interpretacje znanymi dziełami, m.in. „Nocą amerykańską” Truffauta. Skąd czerpał Pan inspirację do „Zagubionych”?
PZ: Oczywiście inspirowałem się filmem Truffauta, w szczególności w odniesieniu do postaci reżysera. Mój reżyser nie do końca mógł przypominać tego stworzonego przez Truffauta. Też jest wprawdzie ojcem całego sztabu, ale tamten reżyser kręcił jeden film za drugim, żył na planie cały czas. Mój natomiast od czasu do czasu wchodzi na plan, coś tworzy, ale nie pochłania go to całkowicie.
Film nawiązuje też oczywiście do „Zagubionych w La Manche”. Nawet czeski tytuł się do tego odnosi – brzmi on „Zagubieni w Monachium”.
Muszę też powiedzieć, że inspirowałem się trochę filmami Andrzeja Wajdy – „Człowiekiem z marmuru” i „Człowiekiem z żelaza”. Podobał mi się tam zabieg mówienia o wydarzeniu historycznym z punktu widzenia współczesnego bohatera.
AW: Mariusz Szczygieł napisał kiedyś, że jego życie to ciąg pojedynczych zdań, z różnych lektur, które przeczytał, a które go inspirowały do różnych myśli czy czynów. Ma Pan może również takie zdanie lub zdania?
PZ: Literatura mnie inspiruje, ale nie mam chyba konkretnych ulubionych cytatów. Swego czasu fascynowałem się Charlesem Bukowskim i Kurtem Vonnegutem. Inspiruje mnie też Jerzy Pilch, jest świetnym pisarzem. Niestety na język czeski przełożono jedynie do tej pory dwie jego powieści, ale tak mi się podobały, że próbowałem go czytać po polsku. Tak poznawałem np. jego „Dzienniki”.
AW: „Świat to jedna wielka mistyfikacja” – po obejrzeniu Pana filmów można odnieść wrażenie, że mógłby Pan to zdanie uznać za swoje motto. Mylne wrażenie czy może celne spostrzeżenie?
PZ: Są na świecie rzeczy na tyle ważne, że nie powinno się o nich wątpić. Ten film mówi tak naprawdę o reżyserze, który się na poważnie czymś zainteresował. Wprawdzie kosztowało go to film, ale bardzo cenne stało się samo odkrywanie w sobie pasji. Najgorsza jest ignorancja, pasywność, brak zainteresowania. Trzeba się interesować.