Patrick Dalzel-Job — „Od śniegów Arktyki po pył Normandii” – recenzja i ocena
Patrick Dalzel-Job, bohater opowieści Od śniegów Arktyki po pył Normandii, już przed wojną robił rzeczy nietypowe — był żeglarzem samoukiem i na własnym szkunerze Mary Fortune popłynął do Norwegii, w której spędził dwa lata, uczył się języka, poznawał kraj oraz jego mieszkańców (w tym pewną uroczą dziewczynę). Wszystko to przydaje mu się w momencie wybuchu wojny — zostaje oficerem marynarki i bierze udział w bitwie o Narwik (gdzie w brawurowy sposób transportuje żołnierzy drogą wodną i ewakuuje cywilów). Potem jego losy wiążą się z flotyllą małych łodzi torpedowych, które operują w fiordach norweskich. Za swoją działalność odznaczony zostaje przez samego króla Norwegii. Dalzel-Job przechodzi kurs spadochronowy, jest oficerem wywiadu angielskiego, wreszcie ląduje w Normandii jako dowódca specjalnej grupy wywiadowczej działającej na pierwszej linii frontu. Ze swoją jednostką dochodzi aż do niemieckiego miasta Brema. Tuż po wojnie wraca do Norwegii, gdzie spotyka ukochaną, której nie widział od pięciu lat... Prawda, że historia jak z filmu? A jednak — to zdarzyło się naprawdę.
Jak historia jest przekazana? Odczucia mogą być dwojakie: czasem narrator fragmenty, które zapowiadają się arcyciekawie, omawia po łebkach, za chwilę skupia się na opisach krajobrazu, ludzi czy też tego, co zrobił. Zdarza się, że autor wprowadza do tekstu refleksyjne dygresje czy też przeskakuje do innego wydarzenia. Czytelnik, zwłaszcza zainteresowany tematyką militarną, może czuć niedosyt. Jednak mimo to chce się czytać! Anglik jest pilnym obserwatorem wydarzeń dziejących się dookoła, a opowieść snuta przez niego przykuwa uwagę. Takim fragmentem jest opis działań w Narwiku — widać zwłaszcza, jak źle przygotowane do tej operacji były siły alianckie i jak dzielnie zachowywali się Norwedzy.
Opis Dalzel-Joba został wzbogacony zdjęciami należącymi do autora. Wiele z nich, tak jak zdjęcia z samotnej wysepki, z której Patrick obserwował działania floty niemieckiej, było pierwotnie wykorzystanych jako materiał wywiadowczy. Inne, przede wszystkim te z Francji i Niemiec, są dokumentem podróży, którą brytyjski oficer odbył w czasie służby jako dowódca jednostki JS 30.
Kilkakrotnie we wstępie do książki pojawia się sugestia, że osoba autora służyła Ianowi Flemingowi, autorowi powieści o Jamesie Bondzie, za pierwowzór tej postaci literackiej. Dalzel-Job był podwładnym Fleminga, wysokiego oficera wywiadu w Admiralicji, jednak sam podchodzi sceptycznie do tych opinii. Abstrahując od pytania, czy Patrick Dalzel-Job = James Bond, warto sięgnąć po tę książkę. To wojna opisana nie w kategorii pułków i dywizji, ale konkretnych ludzi, którzy byli w nią wplątani. A do tego są to ludzie, którzy przeżyli wiele niezwykłych przygód...