Pałac Brühla, Pałac Becka
Pałac Brühla – zobacz też: Pałac Saski: historia zmarnowanych szans
Jego późnobarokowe, wykute w kamieniu elewacje, bardziej kojarzące się z Dreznem niż Warszawą, były w rzeczywistości bardzo młode – liczyły zaledwie kilka lat. Był to wynik wielkiej przebudowy pałacu, jaką w latach 30. XX wieku architekt Bohdan Pniewski wykonał dla ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Jednak mury skrywały w sobie trzy wieki historii – od zbudowania pierwszego pałacu dla wojewody sandomierskiego Jerzego Ossolińskiego, przez rozbudowę dla Stanisława Herakliusza Lubomirskiego, kończąc na przebudowie dla saskiego ministra Henryka Brühla. Wtedy też, za sprawą projektu Johanna Friedricha Knöbla, pałac uzyskał swoją charakterystyczną, późnobarokową architekturę, obfitującą w rokokowy detal rzeźbiarski, długie skrzydła boczne ujmujące dziedziniec oraz ozdobną, bogato zdobioną bramę.
W XIX wieku budynek został zeszpecony przebudową na siedzibę urzędu telegraficznego. Stracił wówczas część detalu, zmieniono kształt większości okien i przebito nowe, a także obniżono barokowy dach, który najeżono brzydkimi kominami. Największa ingerencja odbyła się we wnętrzach, które zatraciły swój zabytkowy charakter zamieniając się w XIX-wieczny biurowiec.
Nowe życie pałacu przyniosły lata 30. XX wieku. Jeden z bardziej wpływowych tamtego czasu warszawskich architektów, Bohdan Pniewski, zaproponował ulokowanie w nim siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Początkowo urząd planowano zbudować na miejscu Szpitala Ujazdowskiego, obok Zamku, jednak zbyt wysokie koszty realizacji koncepcji Rudolfa Świerczyńskiego zadecydowały o jej zarzuceniu. Zaprzyjaźniony z elitą rządzącą Pniewski dostał kontrakt na realizację swojego projektu w 1932 roku – tym samym, w którym na fotelu ministra spraw zagranicznych zasiadł Józef Beck.
Architekt miał przed sobą poważne zadanie. Musiał zamienić dawny budynek rezydencjonalny w nowoczesną siedzibę sporego ministerstwa, które miało duże wymagania lokalowe – potrzebowało ponad 300 pokoi biurowych dla pracowników, apartamentu dla ministra i przestrzeni reprezentacyjnych do przyjmowania wysokich rangą gości. Uzyskanie tak dużej kubatury wymagało rozbudowy pałacu. Prace budowlane rozpoczęły się w 1933 roku i trwały przez pięć lat.
Od strony Ogrodu Saskiego powstało nowe, asymetryczne względem reszty budynku skrzydło, które swoją nowoczesną formą wyraźnie odcinało się od pałacowej architektury. Nie był to jednak ascetyczny funkcjonalizm, który w latach 30. święcił triumfy w zabudowie mieszkalnej, ale monumentalny, klasycyzujący modernizm, który bardziej przypominał powstającą w podobnym czasie architekturę faszystowskich Włoch i nazistowskich Niemiec. Jego najbardziej wyrazistym akcentem była lekka kolumnada, podtrzymująca wysunięty nad tarasem dach, wznosząca się na całą długość zachodniej fasady. Elewacje nowego skrzydła wykończone zostały w tak uwielbianym przez Pniewskiego kamieniu, z detalem w postaci delikatnych żłobień, płycin, gzymsów oraz rzeźbionych balustrad i cokołów.
Poważnej zmianie uległ również sam pałac. Pniewski chciał mu z zewnątrz przywrócić historyczny, barokowy wygląd. Nie mógł się jednak zdecydować, w której szacie budynek lepiej by się prezentował – XVII-wiecznej, nadanej przez Tylmana z Gameren, czy XVIII-wiecznej, po przebudowie Johanna Friedricha Knöbla. Ostatecznie zrekonstruował elementy architektury obu wersji – pierwsze dwie kondygnacje korpusu głównego otrzymały szatę tylmanowską, zaś trzecia kondygnacja, środkowy ryzalit korpusu i mansardowy dach zostały odtworzone w wersji knöblowskiej.
Pniewski postanowił udoskonalić zabytek, dodając także swoje akcenty. Jednym z nich był nowy kształt hełmów nakrywających alkierze (boczne wieżyczki), które uzyskały niepowtarzalne, namiotowe wygięcie do wewnątrz. Największą ingerencją było jednak nadanie elewacjom kamiennego wykończenia – korpusowi głównemu od strony dziedzińca oraz bocznym skrzydłom od strony placu i ulicy. Wymagało to tytanicznej pracy – odkucia w kamieniu licznych detali. Przy całym kunszcie i kosztowności tego przedsięwzięcia było to jednak rozwiązanie ahistoryczne, ponieważ nigdy wcześniej żaden z warszawskich pałaców nie posiadał kamiennej fasady. Jednocześnie budynek wzbogacił się o nowe, wcześniej nieistniejące rzeźby, które ozdobiły korpus główny i tympanony bocznych skrzydeł. Zrodziło to pewien problem – kogo powinny przedstawiać? Za modeli posłużyli sami Beckowie oraz architekt Bohdan Pniewski ze swoją żoną Jadwigą – ich popiersia, z których dwa zachowały się do dzisiaj (popiersie Pniewskiego stanęło w holu Teatru Wielkiego z okazji 50-lecia odbudowy gmachu), ozdobiły nisze w alkierzach na drugim piętrze.
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Warszawa — miasto grzechu: Prostytucja w II RP”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Zmianie uległa również architektura od strony ulicy Fredry. W tym przypadku Pniewski postanowił ją uprościć: skuto XIX-wieczne sztukaterie, zmieniono kształt okien, a kute balustrady zastąpiono kamiennymi tralkami. Bez zmian pozostała dodana w XIX wieku kolumnada i rokokowa grupa rzeźbiarska na szczycie, pozostały też dwie z czterech rzeźb przy wejściu. Niezwykłą metamorfozę przeszła elewacja bocznego skrzydła od ulicy Wierzbowej. Oprócz przebicia podcieni, które usprawniły ruch pieszy, ściany urozmaicały lizeny, okładzina z kamienia i ozdobne wsporniki, podtrzymujące nowy wykusz.
Ogromną zmianę przeszły pałacowe wnętrza, które po XIX-wiecznej przebudowie uznano za bezwartościowe. Jedynym, oryginalnym zachowanym elementem dawnego wystroju był… rokokowy kominek w sali jadalnej, pamiętający jeszcze epokę saską. Poza tym można właściwie mówić o zbudowaniu w starych murach nowego obiektu – pałacu Becka.
Przebudowie uległ praktycznie cały układ wnętrz. Pniewski obrócił komunikacyjną oś budynku o 90 stopni. W miejscu dwubiegowej klatki schodowej, na wprost głównego wejścia do pałacu, wybudował reprezentacyjny westybul, w środkowej partii sięgający wysokości trzech kondygnacji. Odchodziły od niego prostopadle monumentalne, trzybiegowe schody, które prowadziły do głównego holu na pierwszym piętrze, gdzie przybyłych oficjeli witał sam minister z żoną. Wystrój tej części pałacu był wyjątkowo bogaty, choć zarazem prosty w formie – dominowały kamienne okładziny na ścianach i podłogach i zmodernizowane kolumnady o topornym, ale monumentalnym kształcie. Efekt dostojeństwa i splendoru dopełniała znakomicie skomponowana iluminacja – gigantyczne plafony wbudowane w sufit i oświetlenie umieszczone we wnękach alabastrowych barier, za dnia posiłkowane naturalnym światłem wpadającym przez świetlik w złoconych ramach.
Na pierwszym piętrze, za holem, mieścił się apartament o reprezentacyjnych funkcjach, na który składały się trzy salony, jadalnia oraz wielka sala balowa. Poprzez galerię obrazów można było przejść do sali konferencyjnej w południowo-zachodniej wieży pałacu, a przez nią do sekretariatu i gabinetu ministra, który znajdował się w środkowej części głównego korpusu. Józef Beck miał z niego widok na dziedziniec pałacu Brühla, z kolei jego zastępca, wiceminister Jan Szembek, otrzymał gabinet dokładnie naprzeciwko, na stronę ulicy Fredry.
W nowym skrzydle pałacu, zwanym także pawilonem MSZ, mieścił się m.in. apartament ministra, w którym mieszkało małżeństwo Becków. Dawne oficyny pałacu, flankujące podłużny dziedziniec, mieściły biura pracowników MSZ, ale niewiele wiemy o ich wyglądzie. Po skromnym wystroju gabinetu ministra możemy jednak sądzić, że podobnie jak większość tego typu przestrzeni biurowych nie przedstawiały większej wartości.
Jak zauważył Marek Czapelski, „kanelowane filary, uproszczone w rysunku przyścienne kolumny, wysmakowane profile gzymsów, geometryczne fryzy, plafony, ostrocięte tralki balustradek stanowiły często pojawiający się we wnętrzach Pniewskiego zestaw nowocześnie i indywidualnie potraktowanych, tradycyjnych form.” Architekt zadbał zresztą o najdrobniejsze detale – zaprojektował nawet zasłonki na grzejniki czy reflektory ulokowane w rampach. Ściany zaś ozdabiały różnorodne okładziny i materiały: marmury, stiuki, welur i len.
Wyposażenie pałacowych sal stanowiły zaś starannie dobrane antyczne meble i obrazy oraz nowe elementy, zaprojektowane przez najwybitniejszych dizajnerów tamtej epoki, m.in. Eugeniusza Arcta, Tadeusza Breyera, Henryka Grunwalda, Czesława Knothe, czy Kazimierza Prószyńskiego. Nie brakowało w nich odwołań do modnego w tamtym czasie art deco.
W relacjach ludzi, którzy widzieli wnętrza pałacu, dostrzegano przede wszystkich niesłychany przepych i bogactwo kolorystyczne (m.in. podświetlane, alabastrowe poręcze). Historyk sztuki Alfred Lauterbach, który był konsultantem prac konserwatorskich, uważał, że „monumentalna, paradna klatka schodowa ewokowała barokowy przepych”. Choć były też opinie o krytycznym tonie – Stanisław Cat-Mackiewicz pisał, że „po spokojnym, harmonijnym menuecie czy gawocie ścian zewnętrznych wstępowało się w nowoczesną jaskrawość i arogancje”, pokazując tym samym swoją dezaprobatę wobec tak kontrastowego łączenia zabytkowych murów ze współczesnymi wnętrzami.
Przedwojenny Pałac Brühla – faktycznie będący już pałacem Becka – był budynkiem niezwykle cennym i wartościowym w krajobrazie Warszawy. Stanowił pamiątkę czasów architektonicznej świetności stolicy dwóch skrajnie różnych względem siebie epok – saskiej i piłsudczykowskiej. Tym mocniej odczuwalny jest jego brak w przestrzeni historycznego centrum Warszawy, w sąsiedztwie Grobu Nieznanego Żołnierza. Pozostaje mieć nadzieję, że w najbliższych latach doczekamy się rekonstrukcji pałacu, jak i całej zachodniej pierzei Placu Piłsudskiego w przedwojennej oprawie.
Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”
Redakcja: Tomasz Leszkowicz