Nie tylko bitewny kurz
Wyście sobie, a my sobie, każdy sobie rzepkę skrobie – mówi w czwartej scenie aktu I dramatu „Wesele” Wyspiańskiego radczyni do Kliminy. Całe przedstawienie jest niczym innym jak pytaniem o wspólnotę polską, a raczej postawieniem nad tym bytem znaku zapytania. W zabawnych dialogach biesiadników przebija nie tylko głupota, zaściankowość, pozerstwo czy snobizm, ale realny problem jakim było formowanie się narodu z grup przez wieki nie tylko w niektórych elementach obcych kulturowo, a czasem nawet wrogich. Nie przypadkowo pierwsi działacze niepodległościowi, którzy kwestię wolności widzieli nie tylko w sile oręża, ale i wielkości ducha, zwracali uwagę, że zanim naród ruszy do walki, wcześniej dawny szlachecki egalitaryzm i obywatelskość rozlać należy na inne warstwy, aby i one traktowały ojczyznę jak swoją. Wiedzieli też o tym doskonale zaborcy, które kolejne zrywy niepodległościowe dławić chcieli wykorzystując społecznie nierówności i niewyrównane rachunki krzywd. A był to przecież problem ogromny. Szlachecki patriotyzm i przywiązanie do polskości jako takiej, związane było z czymś więcej niźli tylko z miejscem urodzenia. Rzeczpospolita oznaczała dla nich określony zbiór praw, przywilejów, czy wreszcie szeroki zakres samorządności. Chłopi czy wielu mieszczan z tymi samymi elementami utożsamiać się nie mogli. Siłą rzeczy ich przywiązanie do polskości czy niezrozumienie wspólnoty celów mogło być większe.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że dramat „Wesele” nie powstał u progu XIX wieku, ale na początku XX, zaledwie 17 lat przed odzyskaniem niepodległości, a 19 lat przed bitwą na przedpolach Warszawy. Bitwa warszawska była więc czymś więcej niż starciem militarnym. Była sprawdzianem czy budowana w okresie zaborów narodowa tożsamość Polaków to fakt dokonany czy może publicystyczna mrzonka. Tym samym czy Polska ma sens, czy może – jak stwierdził później Mołotow – jest pokracznym bękartem traktatu wersalskiego, za którym stoją ambicje pojedynczych ludzi. Propaganda komunistyczna w 1920 roku w podobne tony zresztą uderzała tworząc wizję Polski jako kopii dawnej Rzeczpospolitej, legitymizującej nierówności, podziały stanowe i feudalne zaszłości. Stworzony jeszcze w lipcu 1920 roku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski zapowiadał głębokie przemiany społeczne, polskie rządy nazywając szlachecko-kapitalistyczną zgrają. Propaganda komunistyczna starała się więc trafić w miękkie podbrzusze polskiej świadomości licząc, że antagonizmy nadal są żywe.
Historia bitwy warszawskiej pokazała jednak, że o ile wiele problemów natury społecznej nadal nie pozostawało rozwiązanych to wola istnienia niezależnego Państwa Polskiego z pewnością w ówczesnym społeczeństwie istniała. Sukces na polu bitwy nie był więc efektem wyłącznie kunsztu militarnego, ale lat pracy nad rozlewaniem obywatelskości na warstwy społeczne, które poczucia wspólnoty z dawnym narodem szlacheckim mieć nie musiały. Klęska planów wybuchu samoczynnej rewolucji na ziemiach polskich, a potem fasadowość Polrewkomu, przy jednoczesnym sukcesie Armii Ochotniczej powołanej przez Radę Obrony Państwa, była dowodem, że w Polsce pomimo wszelkich przeciwności i różnic, nastąpił przełom w budowie nowoczesnego społeczeństwa wykraczającego poza dotychczasowe struktury. Bitwa warszawska była więc zaprzeczeniem tezy, że Polska jest przypadkiem, czy kaprysem. Była realną potrzebą urzeczywistnioną w poświęceniu kształtującego się narodu, dowodem na to, że ten naród istnieje.
Jeśli więc dzisiaj świętujemy Dzień Wojska Polskiego, to warto pamiętać, że to nie tylko święto naszego wysiłku militarnego, ale czegoś znacznie więcej – narodzin narodu, który przecież narodzić się wcale nie musiał i świadomości wspólnoty celów, która wcale nie musiała być rzeczywista.
Czym więc rozbudzono ten patriotyzm, który jeszcze dwie dekady wcześniej stał pod znakiem zapytania? Historycy wskazują, że tym co powstrzymało ewentualną falę bolszewizmu na ziemiach polskich było objęcie rządów u progu niepodległości przez partie socjalistyczne i ludowe. Reformy społeczne rządu Moraczewskiego sprawiły, że Polska stała się marzeniem i szansą. Odczytywano ją nie tylko z perspektywy wolności narodu, ale też okazją na emancypację grup społecznych, które dotychczas większego wpływu na władzę nie miały. Podobnym działaniem było powołanie rządu Wincentego Witosa i jego odezwa „Do braci włościan”, która obok zachęty do udziału w walce, zawierała szeroki program poprawy sytuacji ekonomiczno-społecznej chłopów. Ta wizja rewolucji własnymi siłami była pieczęcią pod procesem budowania tożsamości i zachętą dla tych, którzy mogli w nią wątpić. Polska nie była więc jedynie fantomem, ale czymś w rodzaju projektu nowoczesnego państwa. Wizja szklanych domów u Żeromskiego nie była zatem marzeniem starego Baryki, który chciał zafascynować nią młodego Cezarego, ale literackim streszczeniem dążeń rodzącego się narodu. Dramatem żyjących w 20-leciu międzywojennym, było jednak to, że kiedy w marcu 1944 roku, kilka miesięcy przed wybuchem powstania, Polskie Państwo Podziemne ogłaszało odezwę „O co walczy naród polski?” to jej treść była bardziej spisem niespełnionych marzeń niż nowych wizji. Pytanie czy niespełnionych tylko wtedy, czy może aktualnych nadal dziś?