Muzeum Powstań Śląskich – recenzja i ocena wystawy
Muzeum Powstań Śląskich znajduje się w Świętochłowicach, więc osobom niezmotoryzowanym, które nie mieszkają w pobliżu tego miasta, dojazd zajmie trochę czasu. Nie jest to jednak duży problem – istnieje kilka bezpośrednich połączeń z centrum Katowic. Gdy potencjalny gość upora się z podróżą, bardzo łatwo znajdzie ładny, neogotycki budynek przy ulicy Polaka 1 – siedzibę MPŚ.
Zwiedzanie zaczyna się na parterze. W jednej z sal umieszczono ciekawy „element wystroju” - fragment wagonu tramwajowego stylizowanego na drugą dekadę XX wieku. Po wejściu do środka możemy uruchomić znajdujący się tam ekran i odbyć wirtualną podróż po dawnym Śląsku – każdy przystanek to kolejna lokalizacja, np. Gliwice, Opole czy Góra św. Anny. Wszystko w ramach quizu – nazwę miejsca należy zgadnąć samemu na podstawie zdjęcia.
Co ponadto? W rogu sali znajdziemy fragment sklepiku z najróżniejszymi towarami. W gablotkach umieszczono stare zabawki, prasę polską i niemiecką, pocztówki i inne drobiazgi. Tuż obok zobaczymy automaty ze słodyczami i niewielki ekran, na którym wyświetla się postać sprzedawcy. Jego opowieści stanowią dla zwiedzającego pierwsze wprowadzenie w życie tamtej epoki.
Po sąsiedzku powieszono na ścianie stary telefon, w który wbudowano kolejny interaktywny ekran. Gdy podniesiemy słuchawkę i klikniemy na odpowiednie hasło, głos lektora przybliży nam jego poprawną śląską wymowę. Możemy zrobić sobie jeszcze zabawną, pamiątkową fotografię. To w zasadzie tyle. Duża część pomieszczenia świeci pustką i nie została zagospodarowana, a szkoda, bo na pewno parę ciekawych eksponatów by się tutaj zmieściło.
W kolejnej części ekspozycji, już w innej sali (kinowej) czeka nas projekcja filmu fabularyzowanego pt. „Franek”. Opowiada on historię chłopaka ze Świętochłowic, który wraz ze swoim dziadkiem bierze udział w jednym z powstań. W tle pojawiają się wątki relacji polsko-niemieckich (a może po prostu śląsko-śląskich?), a nawet wątek miłosny. Obsada robi wrażenie (występują m.in. Franciszek Pieczka i Marian Dziędziel), a całość ogląda się naprawdę dobrze. Nawet szkoda, że wszystko trwa tylko ok. 15 minut, ale zważając na fakt, że to część zwiedzania, jest to jak najbardziej rozsądny czas.
Po obejrzeniu filmu należy wejść na piętro, gdzie czeka nas ostatni etap wystawy. Znajdziemy tutaj dużo tablic informacyjnych i interaktywnych ekranów (tematyka chronologiczna), ale prawdziwą atrakcją są kolejne projekcje. Na ścianie „zjawi się” elegancki, wirtualny przewodnik, który wprowadzi nas w historię Górnego Śląska i sytuację społeczno-polityczną regionu po I wojnie światowej. W pokoju obok zastaniemy tradycyjną śląską izbę – część kuchenną, stół z rozłożoną zastawą, sypialnię. Na ścianie zaś wyświetlone zostaną cztery „okna familoka”, za którymi toczy się życie górnośląskiej miejscowości, a z czasem mają miejsce także krwawe walki powstańcze.
Następna sala wygląda jak ulica. Podłoga jest brukowana, gdzieś o ścianę oparto stary rower, niedaleko stoi wózek z pakunkami. Tutaj rolę narratora przejmuje sprzedawca gazet. Z jego perspektywy poznajemy przemiany i zawirowania na Górnym Śląsku po zakończeniu Wielkiej Wojny. Gdy gazeciarz żegna się z nami, zaprasza do drukarni, gdzie mają pracować jego koledzy. Faktycznie, gdy ruszymy do kolejnego pomieszczenia, znajdziemy się w dawnej drukarni, a zza zamkniętych drzwi dojdą do nas dźwięki pracy.
Ostatnie pomieszczenie to szkolna klasa. Naszym przewodnikiem staje się nauczyciel. Gdy go wysłuchamy, zostaje nam już tylko jedna czynność do wykonania – przy wyjściu umieszczono replikę urny z głosowania plebiscytowego. Gość muzeum może sam zagłosować za Polską lub Niemcami poprzez oderwanie od biletu wstępu odpowiedniego fragmentu papieru i wrzucenie go do urny. Taką ciekawą klamrą zamyka się całe zwiedzanie.
Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach to naprawdę ciekawe miejsce. Jest bardzo konkretne, zrobione z pomysłem, czasem nawet zaskakujące. Jedynym poważniejszym mankamentem wydaje się rozbicie wystawy na różne sale w całym budynku, co daje wrażenie „poszatkowania” całości. Prawda jest jednak taka, że to po prostu moje czepialstwo i większości osób odwiedzających muzeum nie zrobi to żadnej różnicy.
Przechadzając się po MPŚ, miałem nieodparte wrażenie, że gdyby zrobić je z większym rozmachem, w stylu wystaw w Muzeum Śląskim, stałoby się jeszcze lepsze. Wiadomo, że zależy to od kwestii finansowych i organizacyjnych, ale trzymam kciuki za dalszy rozwój tej instytucji. Dla osób, którym bliski jest Górny Śląsk, dla interesujących się powstaniami śląskimi – odwiedziny absolutnie obowiązkowe. Dla całej reszty - ciekawa, pouczająca podróż, której raczej nie pożałują.
Redakcja: Agnieszka Woch