Marvin Harris — „Krowy, świnie, wojny i czarownice” – recenzja i ocena
Autor omawianej pozycji jest twórcą materializmu kulturowego, zgodnie z którym konkretne wzory kulturowe (zachowanie i sposób myślenia określonej społeczności) uwarunkowane, a właściwie zdeterminowane, są przez czynniki środowiska naturalnego. Zgodnie z tą koncepcją to, co uważamy za nasze kulturowe dziedzictwo, jest niczym innym jak przystosowawczą odpowiedzią na warunki ekologiczne, w jakich dane jest nam, ludziom, żyć. Co bardzo istotne, Harrisowskie pojęcie materializmu obejmuje właściwie wszystkie dziedziny kultury: zarówno materialną (czyli wszelkie umiejętności praktyczne, technikę), jak i duchową (wytwory ludzkiego umysłu, sztukę, w tym przekazy ustne i piśmienne, filozofię) oraz społeczną (wierzenia, normy moralne, zachowania zbiorowe).
Książka „Krowy, świnie, wojny i czarownice” jest praktyczną ilustracją tej koncepcji. W swojej publikacji amerykański antropolog przedstawia kilka hipotez odnośnie znanych zjawisk i zachowań kulturowych, których geneza niejednokrotnie uznawana jest za tajemniczą i niewytłumaczalną.
Teoria, którą Harris się posługuje, zakłada, że nie istnieją irracjonalne, nie oparte na weryfikowalnych naukowo przesłankach przyczyny, dla których konkretne grupy społeczne i zbiorowości (w tym także, a może przede wszystkim, pierwotne) kultywują określone zwyczaje i zachowania. Marvin Harris proponuje funkcjonalne wytłumaczenie omawianych przez siebie zagadek kultury. Opisując kult świętych krów w Indiach, antropolog uzasadnia jego istnienie względami praktycznymi. Również poltlacz (ceremonia obdarowywania i biesiady powszechna wśród Indian płn.-zach. wybrzeży Ameryki Płn.), zaliczana do rytuałów zjednoczenia, dla autora „Krów […]” ma wyłącznie wydźwięk gospodarczy i jest dowodem na inteligentny przepływ dóbr (głównie żywności) pomiędzy biedniejszymi i bogatszymi mieszkańcami regionu. Podobnie postrzega inne, omawiane w publikacji, zwyczaje i zachowania. Nawet religia i mesjanizm Chrystusa widziane są przez Marvina Harrisa jako wypadkowa pewnych zjawisk o charakterze bynajmniej nie mistycznym.
Poza interpretacjami zagadek kultury w książce możemy znaleźć wiele ciekawych informacji, o których większość z nas, czytelników, prawdopodobnie nigdy nie słyszała. Bo czy na przykład, wiedząc o kulcie indyjskich krów, zdawaliśmy sobie sprawę z istnienia rządowych przytułków dla starych zwierząt? A czytając wielokrotnie o polowaniach na czarownice, zastanawialiśmy się kiedykolwiek nad tym, dlaczego podejrzewano Bogu ducha winne kobiety o loty na sabatowe spotkania? Te i inne ciekawostki wyjawia nam Harris w swojej książce. I trzeba przyznać, że czyta się o nich naprawdę z dużym zainteresowaniem.
Marvin Harris – jakkolwiek samych uczestników pewnych zjawisk kulturowych uważa za nieświadomych tego, w czym uczestniczą – to jednak broni ich nietypowych i dziwnych dla zachodniego obserwatora zachowań. Człowiek Zachodu, zdaniem amerykańskiego antropologa, nie zrozumie społeczeństw pierwotnych, ponieważ jego doświadczenia, a zwłaszcza uwarunkowania natury ekologicznej, są zdecydowanie odmienne. A ponieważ determinacja określonych grup społecznych jest mu obca, nie ma prawa poddawać jej krytycznej ocenie.
To dobrze, że Harris sprzeciwia się bezrefleksyjnej, opartej na niewiedzy ocenie tego, co odmienne. Szkoda tylko, że sam nie chce tej inności w pełni uszanować i zaakceptować tego jej obszaru, który dla nas – przybyszów z zewnątrz – jest całkowicie niedostępny: sferę duchową. Harris zdaje się ją w oderwaniu od warunków bytowych kompletnie lekceważyć.
Powiedzmy, że, używając argumentacji Harrisa, dałoby się zbić Jungowską teorię archetypów, w myśl której źródłem pierwotnych wzorów – obok zachowań instynktownych – są utrwalone w zbiorowej psychice wielopokoleniowe, powtarzające się doświadczenia. Zgodnie z teorią materializmu kulturowego te utrwalone, i niejako zapamiętane, przez daną społeczność doświadczenia są wynikiem warunków ekologicznych, w jakich dana zbiorowość żyje. Choć uzasadnienie to może wydawać się ubogie i niewystarczające, jednak w pewnym sensie można by się z nim zgodzić.
Co jednak wówczas, kiedy nieświadomość zbiorowa rozciąga się na społeczności, które żyją w odmiennych środowiskach naturalnych, mają różne doświadczenia w kontaktach z innymi grupami, a co więcej, nigdy się ze sobą nie kontaktowały, więc nie ma mowy o zapożyczeniu konkretnych zachowań? Dlaczego w kulturach odległych od siebie, które kształtowały się w całkowicie odmiennych warunkach ekologicznych, klimatycznych i ekonomicznych istnieją wspólne mity i przypowieści (co udowodnił w swoich badaniach inny amerykański antropolog Joseph Cambell)?
Wydaje się, że to, co składa się na całokształt zjawisk kulturowych, jest o wiele bardziej skomplikowane i wielowarstwowe, niż wynikałoby to z prac Harrisa.
Tym, co w książce amerykańskiego antropologa wydaje mi się szczególnie niepokojące, jest nie tylko zdeklarowana jednostronność wyrażanych przez niego poglądów, lecz fakt, że nie dopuszcza on właściwie żadnych odmiennych, niematerialnych interpretacji omawianych przez siebie zjawisk. Wymaga zrozumienia i uznania dla swojej, kontrowersyjnej przecież i w sumie dość czarno-białej, teorii, a nie szanuje zdania i wyników badań przeprowadzonych przez innych antropologów (np. R. Benedict.). Stosuje dość nieeleganckie metody dyskredytowania swoich intelektualnych przeciwników. Atakuje kontrkulturę (rozumianą jako pewien rodzaj formacji ideologicznej wyrażającej sprzeciw wobec zastanej rzeczywistości kulturowej), miast podejmować z nią prawdziwie merytoryczną dyskusję. Naruszając, tak wysoce cenione przez siebie, rzetelne sposoby badań, lekceważąco wypowiada się o Carlosie Castanedzie i jego szamańskich doświadczeniach. W swojej krytyce podpiera się wyrwanymi z kontekstu fragmentami w celu udowodnienia z góry założonej tezy.
Warto dodać, że również materiały, które Harris wykorzystuje przy interpretacji omawianych przez siebie zjawisk kulturowych, budzą pewne wątpliwości. Jego – niewątpliwie logiczny i zwarty – wywód opiera się czasem na jednym tylko źródle. Tak jest w przypadku ideału militarno-mesjanistycznego, który omawia, powołując się na teksty Józefa Flawiusza. I choć nie twierdzę, że przedstawiona w jego książce teoria jest niesłuszna bądź nieprawdziwa, jednakże muszę przyznać, że trudno tutaj oprzeć się pokusie rzucenia podejrzenia na autora, że źródło to zostało wybrane w sposób tendencyjny.
Niewątpliwie Marvin Harris otwiera jedno z okien, które otwarte zostać powinno. Pokazując odmienny punkt widzenia, zwiększa spektrum rozumienia otaczających nas zjawisk. Wizja ekologicznych korzeni szeroko rozumianej kultury jest ciekawa. Zwłaszcza dla tych, których wiedza antropologiczna nie wykracza poza znajomość obiegowych opinii. A i ci, którzy wiedzą więcej, ale ponad wszystko przekładają interpretacje mistyczne, z pewnością poszerzą swoje horyzonty. Jesteśmy istotami poszukującymi – i w ten nurt Harris bardzo dobrze się wpisuje. Jednak brak w nim pokory i zgody na to, że właśnie ów proces poszukiwania czyni nas ludźmi i nadaje sens naszej egzystencji. Gdyby odpowiedzi na wszystkie zagadki kultury, jak chciał Harris, były racjonalne i możliwe do odkrycia, być może zatracilibyśmy sens naszego ludzkiego istnienia.
Ponieważ bycie człowiekiem to jednak coś więcej niż walka o przetrwanie i zaspakajanie podstawowych potrzeb fizjologicznych. To szereg nierozsądnych zachowań, nikomu niepotrzebnych, kompletnie niepraktycznych gestów i słów. To także potrzeba mistyki, która niekoniecznie musi być mistyfikacją...