Losy mieszkańców Lwowa były bardzo różne
Przeczytaj fragment książki „Odwaga i strach”
Tomasz Leszkowicz: Skąd pomysł na napisanie książki o Lwowie, i to jeszcze w tak dramatycznym momencie jego historii?
Aleksandra Hnatiuk: Pomysł dojrzewał od wielu lat, ostatecznie dojrzał na rok przed EuroMajdanem. O książce zaczęłam myśleć jesienią 2010 roku, po tym, jak zakończyła się we Lwowie pierwsza wystawa w przestrzeni publicznej, której byłam inicjatorką. Wystawa ta była poświęcona losom ludności cywilnej we Lwowie podczas okupacji sowieckiej w latach 1939–1941 (organizatorami były polski i ukraiński IPN oraz Ambasada RP). Wystawa jest z definicji gatunkiem lakonicznym, dlatego też pozostawiła we mnie niedosyt. Choć zgromadzonych wówczas materiałów było mnóstwo, w niewielkim tylko stopniu wykorzystałam je w swojej książce. W ciągu następnych dwu lat prowadziłam kwerendę w różnych archiwach. Pisałam książkę w latach 2013–2014, po polsku, ale w Kijowie. Kiedy zaczynałam, czas był trudny, ale nie dramatyczny. Kończyłam ją wbrew wszystkiemu (wojnie, chorobie, innym przeciwnościom). Nie przypuszczałam, że w tych okolicznościach książka zdobędzie tak wielkie uznanie wśród ukraińskich czytelników. O polskim odbiorze na razie trudno jeszcze mówić, książka dopiero w ostatnich tygodniach trafiła do księgarni, niemniej jednak uzyskała już nagrodę „Warszawska Premiera Literacka”, co ogromnie mi pochlebia.
T.L.: W polskiej świadomości utrwaliło się przekonanie, że w 1939 roku Żydzi witali z radością wkraczającą Armię Czerwoną. Jak to wyglądało we Lwowie? Jaki był stosunek ludności żydowskiej do okupacji sowieckiej?
A.H.: To stereotypowe spojrzenie na początek okupacji sowieckiej, utrwalone przez propagandę sowiecką. Wynika ono po części z nastrojów antysemickich, jakie panowały wśród części społeczeństwa polskiego i ukraińskiego wschodnich obszarów II Rzeczypospolitej. Trzeba pamiętać, jakie były okoliczności: rząd opuścił kraj, opuszczali go też żołnierze i oficerowie, którzy nie trafili do niewoli. W jakiej sytuacji znalazła się w tym momencie ludność cywilna? Przecież wszyscy nie mogli opuścić kraju! Wkroczenie Armii Czerwonej wywołało strach wśród mieszkańców tych ziem, tylko nieliczni się radowali. Byli to działacze partii komunistycznej (nota bene, rozwiązanej przez Komintern w 1938 roku) oraz komunizująca młodzież, dla której nie było przyszłości w II Rzeczypospolitej. Żydzi, ratujący się przed Niemcami ucieczką na tereny zajęte przez ZSSR stanowili znakomitą większość uchodźców. Oczywiście nie znaczy to, że radośnie wpadali w objęcia sowieckie – przeciwnie, traktowano ich jak niemieckich szpiegów. Pojmanych uciekinierów więziono, część z nich zginęła w trakcie masowych mordów NKWD w czerwcu 1941 roku, większość deportowano w głąb ZSSR jeszcze w czerwcu 1940, co, paradoksalnie, uratowało im życie.
T.L.: A jak wyglądało to wydarzenie z perspektywy ukraińskiej? Na ile sowietyzacja była ukrainizacją Lwowa?
A.H.: Z ukraińskiej perspektywy też nie wygląda to jednoznacznie. Część galicyjskich Ukraińców rzeczywiście wierzyła, że nadejście władzy sowieckiej oznacza upragnione zjednoczenie ziem ukraińskich. Inni nie mieli żadnych złudzeń i czym prędzej umykali na stronę niemiecką. Wbrew utartemu przekonaniu, nie byli to wyłącznie członkowie OUN. Istotną część ukraińskich uciekinierów stanowili inteligenci i żołnierze ukraińskiej armii, którzy w latach 1918–1920 mieli wątpliwą przyjemność zetknięcia się z bolszewikami. Jeśli chodzi o sowietyzację Lwowa, to początkowo rzeczywiście przyodzianą ją w szaty ukrainizacji. Szybko jednak łuska ułudy spadła z oczu nawet tych Ukraińców, którzy służyli władzy sowieckiej. Jednym z najbardziej znanych działaczy był Kyryło Studynski. Jego przemówienie rozpoczynało posiedzenie Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy w październiku 1939 roku, będącego początkowym etapem przyłączenia tych ziem do ZSSR. W marcu 1940 roku został on deputowanym do Rady Najwyższej ZSSR – obok Wandy Wasilewskiej. Kolejne miesiące jego działalności wypełnione były zabiegami, mającymi na celu ratowanie z opresji więźniów, zesłańców, duchowieństwa. Nie czynił on różnicy ze względu na narodowość ofiary. Zginął z rąk NWKD w pierwszych dniach wojny niemiecko-sowieckiej.
T.L.: W czerwcu 1941 roku do Lwowa wkroczyli Niemcy. Czy dla Polaków było to zamienienie jednego okupanta na drugiego?
A.H.: Pod koniec czerwca znakomita część lwowian, z wyjątkiem Żydów, cieszyła się z tej zmiany – powszechnie uważano, że lepszy sam diabeł od bolszewików. Dosłownie w ciągu pierwszego miesiąca nastroje uległy zmianie. Nie tylko wśród Polaków, ale i Ukraińców.
T.L.: Opisywała Pani losy wielu bardzo konkretnych osób. Gdyby mogła Pani wskazać jedną z nich, której historia najlepiej oddaje istotę tamtych czasów, to kogo by Pani wybrała?
A.H.: Gdyby to było możliwe, napisałabym po prostu biografię. Stawiałam sobie jednak inne zadanie – opisanie relacji międzyludzkich w obliczu zagrożenia życia. Starałam się też pokazać, na ile różne były losy moich bohaterów, uwarunkowane nie tylko ich przynależnością narodową, ale też wyborami strategii przetrwania.
T.L.: Napisała Pani „Odwagę i strach” z perspektywy jednostek, żyjących w obliczu bardzo konkretnych wydarzeń. Czy taka perspektywa pozwoli spojrzeć na czas, jakim była druga wojna światowa, w nowy sposób?
A.H.: Ta perspektywa umożliwia nowe spojrzenie na wojenną rzeczywistość. Chodziło mi o coś znacznie więcej niż nową interpretację tego czy innego faktu historycznego, niż włączenie do obiegu naukowego nieznanych dokumentów. Nie tak bardzo chodziło mi o uprawomocnienie dokumentów osobistych (ego-dokumentów) w historiografii, choć historycy odnoszą się do nich z nieufnością większą niż wobec innych dokumentów. Jednak właśnie w Polsce i pamiętniki, i literatura faktu mają się całkiem nieźle, więc i ten cel nie był dla mnie tak bardzo istotny. Nade wszystko zależało mi na stworzeniu takiej perspektywy metodologicznej, która pozwala na uwzględnienie różnych narracji. W ramach narracji narodowej nie jest to możliwe. Propozycja narracji ponadnarodowej (transnarodowej), w Polsce znana dzięki książkom Timothy'iego Snydera wydaje mi się bardzo ważna. Wybrałam jednak inną drogę. Moje spojrzenie od strony mikrohistorii, z zachowaniem perspektywy makro nie jest czymś zupełnie nowym, choć jednak rzadkim w polskiej historiografii. Z drugiej strony, pokusiłam się o coś, co stanowi novum nie tylko w Polsce, czyli ujęcie fragmentu historii miasta w perspektywie kilku głównych narracji (polskiej, ukraińskiej, żydowskiej, sowieckiej), pomnożonych o wielość orientacji światopoglądowych w każdej z nich.