Kaprys kalendarza? Kodeks pracy i kino, czyli rzecz o okupacji Placu Republiki w Paryżu
24 lutego na ekranach niszowych kin pojawił się film „Merci Patron!” w reżyserii lewicowego redaktora François Ruffina. Kręcony na przestrzeni wielu lat film dokumentuje, z dużą dawką humoru, walkę pomiędzy tytułowym „Patron”, czyli szefem, a byłymi pracownikami fabryki tekstylnej z północnej Francji. W roli korporacyjnego Goliata: Bernard Arnault, właściciel koncernu LVMH (Louis Vuitton Moët Hennessy), giganta skupiającego ponad 60 znanych marek produkujących alkohole, kosmetyki i odzież, i zarazem najbogatszy człowiek we Francji. Bernardowi Arnault sekundują politycy i byli oficerowie służb wywiadowczych, przekwalifikowani na firmową ochronę. Za dawidową procę robiły dziennikarskie nagrania i fortele zaplanowane przez Françoisa Ruffina. Szacowana na 260 000 rzesza osób, które jak dotychczas obejrzały film, rekrutuje się głównie spośród środowisk lewicowych, związkowych i alternatywnych, których przekonywać o podłości Wielkiego Kapitału nie potrzeba. „Merci Patron!” nie nawraca, nie przyciąga nowych wiernych, za to bardzo podwyższa morale wspomnianych środowisk, oszołomionych „lewicowymi” rządami socjalistów. Okazało się nagle, że i kolos może upaść, że światowej wagi gigant może się ugiąć wobec determinacji i sprytu zwykłych ludzi.
29 lutego socjalistyczny rząd Manuel'a Valls'a wystąpił z projektem reformy prawa pracy. Nową ustawę ochrzczono nazwiskiem jej twórcy, minister pracy Myriam el-Khomri. Parę lat po wpłacie miliardowych zapomóg większym koncernom w zamian za niedotrzymaną obietnicę stworzenia miejsc pracy, ultraliberalny projekt ustawy wywołał przewidywalną nawałnice wśród coraz bardziej wrogiego elektoratu lewicy. Ustawa przewiduje między innymi, że umowy branżowe i lokalne będą obdarzone większym autorytetem prawnym niż kodeks pracy, ogranicza ochronę prawną pracowników i ułatwia rozwiązanie kontraktu przez pracodawcę czy zwiększenie godzin pracy ponad oficjalne maksimum zapisane w kodeksie.
9 i 31 marca odbyły się dwie duże manifestacje. Równolegle do apelów związków zawodowych rozkwitły, tradycyjnie już związane z każdą akcją kontestacyjną, inicjatywy studentów i licealistów. To właśnie oni działali najprężniej, organizując manifestacje nawet parę razy w tygodniu, blokując dostęp do liceów czy okupując sale wykładowe. Tego typu akcje są we Francji typową formą protestu młodzieży i spotkały się z zdecydowaną i brutalną reakcją policji. Skandal wywołały nagrania i zdjęcia bicia przez policje licealistów czy bezbronnych studentek. Przemoc policji wobec młodzieży zadziałała na korzyść związków zawodowych: według organizatorów, w manifestacji 31 marca w samym Paryżu wzięło udział 1,2 miliona osób. Tydzień wcześniej François Ruffin, reżyser wyżej wspomnianego „Merci Patron!”, apelował aby po manifestacji zebrany tłum pozostał na Placu Republiki całą noc. I wbrew paskudnej pogodzie… tak się stało.
Od ponad dwóch tygodni co wieczór odbywa się na Placu Republiki „Nuit Debout”, czyli Noc na stojąco. Przed obwieszonym pamiątkami po zmarłych w zeszłorocznych zamachach pomnikiem Marianny zbiera się eklektyczny tłum. Z tłumu nie wyłonili się jak dotąd żadni wyraźni przywódcy. Nie widać flag partyjnych czy związkowych. Obok prowizorycznych namiotów rozrasta się typowy dla lewicowych protestów jarmark: budki z jedzeniem i piwem, koszulkami z Che Guevarą czy tytułami wydawnictw anarchistów (w których za zakupy będziecie Państwo mogli zapłacić kartą kredytową). Tłum zasiada, słucha, przemawia i rozmawia w ramach różnych komisji czy walnego zgromadzenia. Spotkać tu można wszelkiej maści ekologów, alterglobalistów, antykapitalistów, studentów, nauczycieli, wykładowców – tradycyjną lewicę, ale również zwykłych gapiów. Pod jednym namiotem gromadzą się chętni do pomocy emigrantom. Pod innym wspólną rozmowę prowadzą studenci. Na walnym zgromadzeniu każdy może wziąć głos na regulaminowe 5 minut.
Podobne akcje odbyły i odbywają się w 50 miastach w całej Francji...
Ciężko ocenić taki ruch. Porównań i komentarzy jest dużo. Jedni wołają: „To nasz Podemos! Nasze Occupy Wall Street!”, innym porównania do tych ruchów nie w smak, bo OWS upadło, a Podemos stało się zwykłą partią polityczną. Partia Socjalistyczna wysyła na zwiady mniej znanych polityków: rozpoznawalne figury rządowej lewicy są na Placu Republiki postrzegane jako wrogowie. Premiera Valls'a można tam spotkać w postaci wiszącej na ulicznej lampie kukły z napisem „la Valls est finie” („walc skończony”). Inni członkowie Partii Socjalistycznej wraz z Republikanami budują medialną narrację o potrzebie rozpędzenia ruchu. Bruno Le Maire (Les Républicains, prawica) ze śmiertelną powagą potępił „Nuit Debout” jako dyktaturę mniejszości.
„Nuit Debout” dyktaturą żadnej mniejszości oczywiście nie jest. Na dzień dzisiejszy jest niespotykaną wcześniej formą kontestacji, która zboczyła z klasycznej, partyjnej ścieżki. Jest to kontestacja ludzi ni to zamożnych, ni to prawdziwie biednych. W jej narracji często pojawia się robotnik, który jest na Placu Republiki postacią opisywaną, omawianą i oczekiwaną, podobną statusem do świętych w Kościele. Jest to kontestacja ludzi wykształconych, artystów, studentów czy nauczycieli: drobnej inteligencji, gdyby mówić dziewiętnastowiecznymi kategoriami. Pan Le Maire ma jednak rację, mówiąc o mniejszości. Kontestacja w przeciętnym zjadaczu bagietki budzi co najwyżej zaciekawienie, czasem deklarację poparcia albo potępienia. Do wymarzonej „rewolucyjnej masy krytycznej” daleko.
Histmag jest darmowy. Prowadzenie go wiąże się jednak z kosztami. Pomóż nam je pokryć, ofiarowując drobne wsparcie! Każda złotówka ma dla nas znaczenie.
O jednoznaczną ocenę „Nuit Debout” ciężko, ale jedno należy oddać jej uczestnikom. Czy to przeznaczenie, czy tektoniczne działania społecznych superstruktur, czy kaprys kalendarza: w stanie wyjątkowym, szalenie niepopularny rząd stoi naprzeciwko opozycji pochodzącej z tej samej rodziny politycznej. Prawnie rzecz ujmując, plac może w każdej chwili zostać ewakuowany przez policję, a obecni aresztowani zgodnie z założeniami stanu wyjątkowego. A jednak tak się nie dzieje: autorytarne rozwiązanie problemu mogłoby pociągnąć za sobą groźne konsekwencje w postaci zwiększonego poparcia dla opisywanego ruchu. Największym sukcesem „Nuit Debout” jest, jak dotąd, zaszachowanie rządu.
W nocy z 9 na 10 kwietnia, 300 osób ruszyło z Placu Republiki w stronę mieszkania premiera Manuel'a Valls'a. Tłum rozproszyła policja, ludzie wyładowali się więc na symbolach znienawidzonego kapitału: witrynach banków i firm ubezpieczeniowych. W poniedziałek 11 kwietnia rano policja rozebrała wszystkie konstrukcję żmudnie rozbudowane w przeciągu ostatnich dni, niszcząc również „nielegalne sadzonki” drobnych kwiatów u stóp drzew. W przeciągu paru dni pojawiły się jednak ponownie stołówki (obiady w cenie dowolnej, z namiotem wegetariańsko-ekologicznym), punkt pierwszej pomocy, duże namioty goszczące kolejne komisje. Zakazane sadzonki wiszą teraz w butach, na gałęziach drzew. W piątek 15 kwietnia w nocy doszło do zamieszek między policją a niewielką grupą agresywnych osób. W sobotę 16 manifestacja odbyła się spokojnie, wśród mówców znalazł się niejaki Janis Warufakis…
„Nuit Debout” kultywuje mitologię ruchu oddolnego, pozbawionego hierarchii i spontanicznego. Oczywiście nie jest to do końca prawdą, w rozhuśtaniu ruchu dużą rolę pełnił Ruffin i sukces jego filmu, a okupacja Placu Republiki odbywa się w ramach prawa o manifestacjach: tajemniczy komitet „Nuit Debout” co dziennie zgłasza na prefekturze kolejną manifestację. Nieznana tożsamość tych ludzi jest zapewne kluczem do wyjaśnienia wielu niewiadomych dotyczących całej sprawę. Słowo „ruch” jest też trochę bombastyczne: obecni więcej rozmawiają i debatują niż działają (z jednym wyjątkiem: olbrzymią pracę wykonują osoby które podjęły się zapewniania podstawowych potrzeb logistycznych, czyli np. żywności).
Cała rzecz świadczy przede wszystkim o rosnącej przepaści między politykami i władzą a resztą społeczeństwa. Socjaliści stoją naprzeciw wrogości swojego najwierniejszego elektoratu, coraz częściej szukając poparcia dla swoich reform pośród… Republikanów. Tym samym zaciera się różnica między jedną a drugą alternatywą establishmentu: odcieni w polityce ekonomicznej jednego a drugiego ugrupowania przeciętny obywatel francuski nie znajdzie. To też tłumaczy kurczowe przywiązanie socjalistów do reform związanych ze sprawami obyczajowymi (małżeństwa homoseksualne). Kwestie obyczajowe są ostatnią różnicą programową między Partią Socjalistyczną a Republikanami. We wszystkich wyborach poza prezydenckimi spada frekwencja. Na upadku autorytetu tradycyjnych partii korzysta skrajna prawica w postaci Frontu Narodowego. Zagubiony w skutek programowej zdrady socjalistów elektorat lewicy siłą rzeczy szuka alternatyw wobec rosnącego kryzysu politycznego i upadku autorytetu państwa. Regularne przejawy przemocy są dziełem co skrajniejszych ruchów kontestacyjnych każdej maści, najczęściej wbrew głównemu nurtowi.
Charakterystyczne jest to, że „Nuit Debout” nie sformułowało programu ani wymagań. Reforma kodeksu pracy i jaskrawe przykłady niesprawiedliwości podświetlone przez film „Merci Patron!” stały się punktami zapalnymi, pretekstami. Sednem jest jednak galopujący rozkład państwa francuskiego na tle brutalizacji i pauperyzacji społeczeństwa. Niekończące się rozmowy, apele i prace w komisjach poniekąd przypominają cahiers de doléances, w których lud całego królestwa spisywał skargi i żale w latach 80. XVIII wieku...
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz