John Boyle – „Okup krwi” – recenzja i ocena
John Boyle – autor książki „Okup krwi” – to nie tylko reżyser, ale też prawnik z wieloletnim doświadczeniem. Pasja oraz odrobina przypadku doprowadziły do tego, że kilka lat temu nakręcił film dokumentalny poświęcony zjawisku piractwa na wodach somalijskich. Temat ten wciągnął go tak bardzo, że drugim owocem tych zainteresowań stała się właśnie niniejsza książka. Dodajmy zresztą od razu – książka nietypowa. Ze względu na temat, wykorzystane źródła i pisarską werwę autora. A także z uwagi na niewesołe wniosku, jakie z niej wypływają.
Wody opływające Róg Afryki stanowią jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków wodnych na całym globie. Tak się jednak złożyło, że nieodległe wybrzeża somalijskie są jednym z najbiedniejszych terenów na Ziemi. Specyficzna to sytuacja. Z jednej strony Somalia – upadłe państwo, w którym szaleje głód, wojna i porażające ubóstwo, a nieopodal na wyciągnięcie ręki jest wielkie bogactwo (m.in. tankowce z ogromną ilością ropy naftowej). To musi się skończyć przestępstwem.
I rzeczywiście – takie właśnie są przyczyny pirackiego procederu, który utrudnia żeglugę w tej części świata. Nie brak bowiem Somalijczyków, którzy uczynili napadanie na statki sposobem na zdobywanie środków do życia. Wbrew pozorom, piratom rzadko udaj się odnieść sukces. Fatalnie uzbrojeni, pływający w rozsypujących się łódeczkach, nie mają większych szans z ogromnymi statkami bander zachodnich czy arabskich. Niekiedy jednak determinacja pozwala na dokonanie niemożliwego – udaje się przejąć kontrolę nad statkiem, aby następnie uzyskać okup. Częściej jednak piraci lądują w więzieniach lub za swą zuchwałość płacą życiem.
Podstawowe pytanie jakie stawia sobie autor brzmi: czy piraci są rzeczywiście jedynym bohaterem negatywnym? Pytanie zadane jest bardzo serio. Z jednej strony jesteśmy wszak przyzwyczajeni do absurdalnie romantycznego obrazu, rodem z filmów z kapitanem Jackiem Sparrowem. Z drugiej strony – wydaje się oczywiste, że winnym jest zawsze strona agresywna. Nie raz stacje telewizyjne pokazywały przecież migawki ze szturmu sił specjalnych tego czy innego państwa na ogromne statki przechwycone przez współczesnych piratów. Odpowiedź na tak postawione pytanie wielu osobom może się jednak nie spodobać.
Dochodząc prawdy o współczesnym piractwie Boyle korzysta z każdego możliwego źródła wiedzy. Rozmawia z marynarzami, armatorami, funkcjonariuszami straży przybrzeżnej. Przyjmuje perspektywę wielkich graczy – państw europejskich i arabskich, po czym zwraca się ku maluczkim, m.in. ku niewielkiemu archipelagowi Szeszeli. W końcu odwołuje się też do społeczności międzynarodowej (ONZ), organizacji pozarządowych, aż w końcu oddaje głos samym piratom. Rozmawia z nimi bez uprzedzeń, unika łatwych ocen, a jednocześnie domaga się odpowiedzi.
Obraz jaki otrzymujemy po przeczytaniu ponad trzydziestu rozdziałów książki Boyle’a jest smutny. Nie tylko dlatego, że mowa jest o procederze bardzo niebezpiecznym, który kosztuje co roku wiele istnień i mienie o sporej wartości. Przede wszystkim dochodzimy do wniosku, że to co nazywamy walką z piractwem jest w rzeczywistości walką z wiatrakami. Nikt bowiem nie walczy z jego rzeczywistymi przyczynami, a tymi są – wymienione wcześniej – ubóstwo, wojny i porażająca bieda.
Niejeden czytelnik uzna na pewno, że takie wnioski są banalne, a może wręcz śmieszne. Rozumiem takie zarzuty. Co więcej, przyznam się, że wiele jest w tej książce nieznośnego moralizatorstwa i swoistej poprawności politycznej. Każą one za każde zło świata obarczać elity rządzące państw Unii Europejskiej, w jeszcze większym stopniu – USA, a w wyraźnie mniejszym – państw arabskich. Ogólna refleksja autora jest zatem spłaszczona, przewidywalna i momentami nieco pretensjonalna.
Jeżeli jednak warto przeczytać książkę Boyle’a to przede wszystkim dlatego, że jest to pozycja uczciwa. Naiwność autora nie jest wystudiowana, a dowodzi tego bardzo szerokie spektrum pozycji z jakich bada problem morskiego piractwa. Zadaje wnikliwe pytania, formułuje oskarżenia, nie dowierza. Bardzo dobrze prezentuje się też formalna strona książki. Język autora jest dynamiczny, wciągający, opisy są barwne. Książkę czyta się błyskawicznie, a obcowanie z nią daje dużą przyjemność.
Pomimo słabszych stron, o których wspomniałem wcześniej, „Okup krwi” na pewno warto przeczytać. Nie dajmy się zwieść okładce – niespecjalnie fortunnej – która przypomina trochę okładki kryminałów z pierwszej połowy lat 90. Książka Boyle’a to bowiem nie tylko kryminał i reportaż w jednym, ale też rzecz, która zmusza do myślenia. A to ogromna wartość.