Jakub Witczak – „Sarmacki Republikanizm” – recenzja i ocena
Zobacz też: Staropolski parlamentaryzm - jak funkcjonował ustrój I RP?
W pierwszych słowach recenzji chciałbym złożyć wyrazy szacunku autorowi, który pomimo młodego wieku bardzo sprawnie operuje językiem i posiada wyraźne pasje, które potrafi przekuć w coś wartościowego. Książkę, którą dostałem do ręki napisano barwnie, plastycznie, z budzącą uznanie publicystyczną werwą Niestety, pomimo tych niezaprzeczalnych zalet, książka budzi we mnie szereg wątpliwości.
Zamysł
Sarmacki Republikanizm wyszedł spod pióra nader młodego autora, bo zaledwie 21-letniego Jakuba Witczaka. Nie zwracałbym na to uwagi, gdyby nie zrobił tego wydawca oraz recenzent. Do tego młody student prawa, finalista olimpiady (…) zdążył już publikować w prasie historycznej o szerokiej rozpiętości ideologicznej (jego artykuły pojawiły się na kartach tak różnych czasopism jak wSieci Historia po Neewsweek Historia). Pierwszą moją myślą, była przekonanie, że dostanę do rąk prace półgeniusza, który pomimo mojego wieku napisał pracę merytorycznie przenikliwą i ożywczą. Niestety, zawiodłem się.
Czytając Sarmacki republikanizm miałem wrażenie, że miłość jest ślepa. I nie ma tu znaczenia czy obiektem westchnień jest dziewoja czy też Rzeczpospolita Obojga Narodów. Czytając książkę Witczaka wyobraziłem sobie następującą scenkę rodzajową. Przybiega do mnie młody człowiek, który mówi że w teatrze zobaczył mickiewiczowską Telimenę. Mówi, że nie rozumie czemu nieprzychylni jej ludzie nazwy ją wredną wdową i plotkują o licznych mężach nieboszczykach. Wylicza, że piękna, cudowna, olśniewająca, etc. Ja tymczasem znam panią Telimenę, ba uważam się nawet za jej przyjaciela. Nie raz w jej salonie byłem i nie raz rozmawiałem na różne tematy. Wiem że jest to sympatyczne, ale bardzo złośliwe babsko. Do tego siwiejące, ze zmarszczkami i bez kilku zębów.
Takim stosunkiem autor darzy I Rzeczpospolitą. Uważa, że broni jej przed hordą oprawców którzy bezlitośnie krytykują obiekt jego westchnień.
Rozumiem Witczaka, podobnie zresztą jak mogą go zrozumieć wszyscy ci, którzy swego czasu przeżyli czas bezgranicznej fascynacji sarmatyzmem. Od tego czasu jednak minęło kilka lat i wiele czasu w którym zrozumiałem kilka rzeczy. Mówiąc precyzyjnie: szczerze polubiłem panią Telimenę ale nie mam zamiaru być jej bezkrytycznym adoratorem.
Autor na wstępie przedstawia swój zamysł: chce walczyć z mitami wokół sarmatyzmu. Cel to bez wątpienia szczytny, bo faktycznie narosło wokół niego niemało nieporozumień. Witczak niestety nie precyzuje z którym konkretnie mitami pragnie się rozprawić, ani też z kim wchodzi w polemikę. Czy chodzi o okres PRL i krytykę z punku widzenia marksistowskiego, Pawła Jasienicę, Jana Sowę a może jeszcze kogoś innego? Pojawiają się mgliste „głosy krytyczne” i to wszystko. Potem już w części rozdziałów pojawiają się konkretne informacje, ale cały czas jest do niedoprecyzowane. Jest to o tyle istotne, że wiele „mitów” zostało już dawno przez specjalistów obalonych, wystarczy sięgnąć po odpowiednie książki. Walka z nimi na własną rękę, jest po prostu wyważaniem otwartych drzwi. Liczba mitów z którymi w jednym momencie pragnie walczyć autor jest imponująca, nie napiszę zatem o wszystkim, a jedynie wybiorę część z nich.
Ustrój polityczny
W pierwszej części autor chciał przekonać czytelników, że ma ukształtowane poglądy na temat ustroju Rzeczypospolitej. Witczak – co mu się chwali – sięgnął do źródeł i starał się wskazać na formacyjny dla polskiego republikanizmu wpływ Arystotelesa i Cycerona (z niezrozumiałym dla mnie pominięciem Platona). Powołuje tutaj jednak książki nie dotyczące bezpośrednio zagadnienia, pomijając jednocześnie te najważniejsze. Lista autorów do których powinien się odwołać jest długa, a znajdują się na niej takie tuzy jak choćby Ekes, Sucheni-Grabowska czy Uruszczak.
Czytając analizy Witczaka – który nieświadomie powtarza znane już tezy, do tego mniej przekonywająco bo bez podparcia materiałem źródłowym – można dojść do wniosku, że tak naprawdę nie zna się on na temacie o którym pisze. Moje podejrzenia potęguje fakt, że powołuje się jednocześnie na literaturę przedmiotu autorstwa entuzjastów historii wojskowości. W publikacji poświęconej sarmackiemu republikanizmowi czytelnik znajdzie nie tylko kilka pozycji autorstwa Radosława Sikory, dotyczących historii wojskowości, ale też nierzadkie przypisy do podręczników. Tym bardziej irytujące są wszystkie te fragmenty w których autor pisze tak jakby był pierwszym który pisze na dany temat. Gdyby wartość pracy Witczaka polegała na tym, że spopularyzował tezy zawarte w poważnych publikacjach (trudnodostępnych dla przeciętnego czytelnika), wtedy z przekonaniem oceniłbym jego książkę wysoko. Ale tak nie jest. Co więcej brak specjalistycznej literatury wyraźnie odbija się na warstwie merytorycznej tekstu. Autor zdaje się po prostu nie rozumieć niuansów myśli politycznej.
Spore wątpliwości wzbudziły we mnie jego analizy pism trzech staropolskich teoretyków polityki: Orzechowskiego, Frycza-Modrzewskiego i Goślickiego. Witczak traktuje ich traktaty teoretyczne (w tym szczególnie Orzechowskiego) jako zapisy stanu rzeczy, a nie jako projekty. Tymczasem pisma Orzechowskiego były propozycjami urządzenia Rzeczpospolitej, a nie jej opisem. Wydaje się wręcz, jakby autor traktował ich pisma jako sarmackie vox populi. Powoduje to, że w ogóle nie zastanawia się on nad tym na ile ich myśl była w ogóle przekładalna na praktykę polityczną. Nie wnika też w ich faktyczną wymowę, co szczególnie drażni w przypadku Orzechowskiego, który w swoich pismach dał się pokazać jako przeciwnik wolnej elekcji.
Obok tego szczególnie frapujące są fragmenty w których autor prezentuje naiwną wiarę w praworządność obywateli I Rzeczpospolitej. Czyżby nigdy nie słyszał o Prawem i lewem Łozińskiego?
Królowie
Druga część pracy została poświęcona problematyce rozbiorów oraz opisowi trzech polskich królów. Trudno mi jednak ustalić wedle jakiego wzoru zostali wybrani zostali Zygmunt III Waza, Jan Kazimierz i August II.
W tym miejscu zwrócę jedynie uwagę na jeden podrozdział poświęcony rokoszowi zebrzydowskiego. Autor zdaje się w nim bronić króla i jednocześnie atakować rokoszan. Ale ci przecież wyrośli właśnie w wychwalanej przez niego wcześniej koncepcji prawa i wolności. Okazuje się, że tezy z jednego rozdziału zdają się przeczyć tezom z drugiego.
Dlatego też jeszcze raz powracam do problemu naiwności autora. Całość wywodów tchnie właśnie naiwnością zakochanego obrońcy czci damy serca. Poważnym mankamentem okazuje się tu sposób prowadzenia narracji, przypominający rozmowę na forum internetowym. Więcej tam bowiem nadziei i wyobrażeń niż dobrze przemyślanej publicystyki.
Przez wywody autora cały przebija problem „entuzjasty” historii, który nie jest w stanie przeprowadzić dokładnej krytyki źródeł. Młody wiek autora tłumaczy taki stan rzeczy, nie jeden z profesorów nazbyt pochopnie opiera swoje tezy na niepewnych źródłach, nie tłumaczy jednak decyzji o wydaniu jego pracy. Szczególnie, że nie jestem pewien czym właściwie jest Sarmacki republikanizm. Publikacją popularnonaukową czy raczej publicystyką historyczną?
Jeżeli miał być pracą popularnonaukową to niestety ilość uproszczeń jest zdecydowanie zbyt duża. Praca popularnonaukowa nie polega na przedstawianiu problemów na podstawie kilku bardzo ogólnych opracowań, ale na przedstawianiu treści specjalistycznych w sposób jak najbardziej dostoswany do przeciętnego czytelnika. Oczywiście dopuszczalne są uproszczenia i generalizacje, ale trzeba to robić z wyczuciem, na podstawie szerokiej wiedzy, a nie od tak sobie. Ale być może praca ta jest po prostu czystą publicystyką. Potwierdza to posłowie autora, w którym próbuje on otworzyć się na współczesność i wskazać na pewnego rodzaju związki.
Jeżeli tak trzeba się spytać jaka istota publicystyki historycznej? Jeżeli zajmuje się nią historyk, to mamy do czynienia z przemyśleniami poczynionymi na temat wieloletnich studiów nad źródłami, syntezą nieprzeciążoną przypisami, a oddającą sedno, jeżeli pisze ją nie-historyk, to oczekuje się świeżego spojrzenia, przełamania pewnych utartych schematów, tak jak ma to miejsce w przypadku Ledera, Ziemkiewicza czy Rymkiewicza. Czyta się je po to by poznać co o przeszłości myślą ludzie o pewnych już uformowanych poglądach. Jak oni intepretują dane czasy? Pytanie czy ktos kto jeszcze takiego doświadczenia nie ma może pozwolić sobie na uprawianie tego gatunku?
Autor nie przedstawił bowiem w gruncie rzeczy żadnej nowej argumentacji. Próbował przekonać czytelnika, ze wokół sarmatyzmu cały czas istnieje zbiór mitów. Pomijając fakt publikacji naukowych polemizujących z nimi, można wskazać wiele książek popularnych na temat I Rzeczpospolitej, od Sienkiewicza czy nawet Mickiewicza, przez Jacka Kowalskiego aż po Radosława Sikorę. Fanfaronady na temat czasów pana Skrzetuskiego, dziejów polskiego orędzia i przemyślności myśli jest co nie miara. Książka Witczaka nie wnosi żadnej nowej interpretacji, powtarzając jedynie stare schematy. Chociaż sam czuję się obrońcą sarmatyzmu, to z bólem musze przyznać, że więcej inspiracji znalazłem u Jana Sowy i jego Innej Rzeczpospolitej nie wspominając już zupełnie o publicystyce Rymkiewicza. W Sarmackim republikanizmie nie znalazłem niczego co by mnie zachwyciło, wstrząsnęło lub skłoniło do głębszej refleksji. Czy naprawdę potrzebujemy kolejnej pracy która potwierdza tezę „my Polacy byliśmy cacy i gdyby nie szczur pod podłogą to byśmy…”.
Dlatego też paradoksalnie najciekawszym aspektem całej książki nie jest to o czym ona traktuje, ale to co sposób jej napisania mówi o autorze, który jest w pewnym sensie głosem całego pokolenia młodych Polaków. Na pewno można odczytać ją jako bunt przeciwko pewnym mniej lub bardziej realnym wyobrażeniom. Pokazuje ona jakie są ich oczekiwania i sposób pojmowania historii. Może dzisiaj książka Witczaka nie będzie nazbyt cenną lekturą, ale za lat osiemdziesiąt może okazać się bardzo interesującym źródłem.
W żadnej mierze nie chcę dyskredytować autora, bo cenię trud jaki podjął. Ale być może znacznie lepiej byłoby gdyby poczekał z jej publikacją kilka lat, aż niektóre koncepcje się ułożą a niektóre wyobrażenia zostaną zweryfikowane. W walce z mitami łatwo tworzy się kolejne mity.