Historyczny test - 17 września i ambasador Rosji
Zaczęło się od wypowiedzi ambasadora Rosji w Wenezueli. W artykule opublikowanym na łamach „Correo del Orinoco” Władimir Zajemskij przekonywał, że Polska była sojusznikiem Hitlera i w 1939 roku ZSRR odebrał tylko ziemie, które II RP bezprawnie zabrała. Chociaż bulwersująca, wypowiedź ambasadora opierała się na faktach, które podane osobie nieznającej historii mogą być wydać się potwierdzeniem jego tez.
Po pierwsze, powołał się na fakt, że do połowy 1939 roku Polska była w opinii międzynarodowej sojusznikiem Hitlera. Wiele stronic na ten temat napisano, bowiem faktycznie nie było do końca wiadomo czy Polska jest czy też nie jest po stronie III Rzeszy. Winna była temu polityka Józefa Becka, próbującego lawirować między dwoma wielkimi sąsiadami w taki sposób, aby nie dać znać co naprawdę chce zrobić. Jako dowód rosyjski dyplomata przypomniał zajęcie przez II RP Zaolzia. Oczywiście, można mówić, że przecież była to rekompensata za wojnę z Czechami w roku 1919 i że w zasadzie odebrano ziemie zamieszkałe przez polską większość. Ale w 1938 roku świat odebrał zajęcie Zaolzia jako opowiedzenie się po stronie Hitlera. I nic z tym nie możemy zrobić.
Drugą odsłoną przepychanek była wypowiedź ambasadora Rosji w Polsce. Siergiej Andriejew protestował na antenie TVN 24 przeciw demontowaniu pomników żołnierzy radzieckich w Polsce. Podkreślił, że stosunki polsko-rosyjskie są najgorsze od roku 1945, a przy okazji powtórzył też słowa ambasadora w Wenezueli, wskazując że Polska „torpedowała” próby koalicji antyhitlerowskiej (co w pewnym sensie było prawdą, tylko że analogicznie – nie chcieliśmy robić koalicji przeciw ZSRR). Strona polska zareagowała energicznie i twardo. Wypowiedzieli się politycy, wezwano ambasadora i zażądano wyjaśnień.
Ostatnim, niedzielnym akordem była obrona ambasadora przez rzecznika rosyjskiego MSZ. Ten ostatni nie tylko nie zamierzał prostować jego słów ale stwierdził, że trzeba wybrać: „pamiętając o przeszłości, iść naprzód, czy uzależniać przyszłość od koniunkturalnej interpretacji historii”. Warto nadmienić, że stanowisko Rosji nie pozostało bez echa za oceanem. Polski MSZ zyskał potężnego sojusznika w postaci Komitetu Żydów Amerykańskich, którzy podkreślili, że również ZSRR ponosi odpowiedzialność za rozpętanie II wojny światowej.
Pomimo wszystko warto przyjrzeć się tej sprawie bez emocji. Szczególnie, że sprawa połączyła w jedno kilka bardzo ciekawych aspektów.
Po pierwsze, kiedy Polak usuwa pomnik żołnierza radzieckiego widzi w nim tylko mordercę i okupanta. Prawda jest też taka, że nad Wisłą rzeźby upamiętniające dawne dni nie cieszą się specjalną estymą. Rosja zaś słynie jako kraj pomników. Rosjanin wystawi pomnik dosłownie wszystkiemu (w Moskwie stoi nawet pomnik serka topionego), a i niemal każdy z nich jest święty. Jeżeli coś ma swój pomnik, to znaczy że zostało uświęcone. Pomnikomanię zaczął carat, a komunizm rozpalił do czerwoności, stawiając pomniki Stalina i – przede wszystkim – Lenina w każdej wsi. Zniszczenie pomnika ma dla Rosjanina posmak świętokradztwa. To nie usprawiedliwia słów ambasadora, ale wskazuje na pewne powody jego żywiołowej reakcji.
Po drugie, dla Rosjan II wojna światowa to czas „wielkiej wojny ojczyźnianej”, a więc znowu świętość. Stalin był co prawda zły, ale poprowadził do zwycięstwa, natomiast rosyjski żołnierz jest ponad wszystko nieskończenie bohaterski. Taka wizja dominuje w masowej wyobraźni, o czym w Polsce nazbyt często się o tym zapomina. Nawet Polacy w swoim hurapatriotyzmie w świętowaniu wojennego czynu żołnierza polskiego nie zbliżają się do właściwej Rosjanom fanatycznej wręcz czci oddawanej żołnierzom Armii Czerwonej.
II wojna światowa to zasadniczy mit budujący współczesną rosyjską świadomość. Nie ma się zresztą co dziwić, poczucie dumy ze zwycięstw z lata 1941-1945 jest jedną z nielicznych rzeczy która będzie uniwersalna dla wszystkich Rosjan. Jest spoiwem łączącym cały naród. I nagle ktoś w Polsce, tej Polsce za którą ginęli radzieccy żołnierze (fakt, że o to nie prosiliśmy nie jest dla Rosjan istotny), nie szanuje ich pamięci. Ambasador mógł to odebrać personalnie, urażony jako Rosjanin, a nie jako dyplomata. Podkreślam – nie usprawiedliwiam jego wypowiedzi, a tylko co najwyżej jestem w stanie zrozumieć ewentualne motywy.
Ale mogło być zupełnie inaczej. Może wcale nie było w tym wszystkim żadnej prywatnej urazy. Informacja pojawiła się we wrześniu, ale nie musi to wcale oznaczać, że wypowiedź była związana z rocznicą. Warto zastanowić się, czy nie istniały jakieś inne okoliczności, które mogły wpłynąć na wypowiedź.
W Polsce zbliżają się wybory. Stosunki z Rosją, tu akurat nie ma co się kłócić z Andrejewem, nie należą do najlepszych. Może całą wypowiedź i wszystkie przepychanki są jedynie próbą sondowania polskiego rządu i opozycji? Próbą zobaczenia jak zareagują, jak będą się wyspowiadać. Będę bronili swoich racji, czy raczej ulegną? Moskwa to wschód. Tam nie liczą się z przeciwnikiem słabym, ale jedynie z tym kogo uznają za poważnego gracza. Być może więc warto inaczej spojrzeć na całą awanturę. Czy na pewno Moskwie idzie o pogorszenie wzajemnych stosunków? Niewykluczone że chodzi o coś zupełnie innego.