Granice rekonstrukcji
W stosunkowo niedługim czasie miałem okazję dwukrotnie zostać wprowadzonym w dysonans poznawczy w kwestii rekonstrukcji historycznych. Wydarzenia te skłoniły mnie do zastanowienia się nad tym działaniem i jego celowością.
Bez większej przesady można powiedzieć, że Polska jest rajem rekonstruktorów. Polacy kochają przebierać się w mundury dziadka oraz powtarzać miny i gesty. Cieszy ta jarmarczna rozrywka starych i młodych. Ja też nieraz lubię popatrzeć jak rekonstruuje się bitwę pod Grunwaldem czy Kałuszynem. Jak każdy duży chłopiec lubię porządną bijatykę. Pytanie jednak brzmi: co wolno, a czego nie wolno rekonstruować?
Przypadek pierwszy: W raczej chłodny wrześniowy wieczór impreza w dworku szlacheckim. Odtwarzanie „ostatnich dni polskości na Kresach”. Rosjanie w kurniku, dwór spanikowany, Wojsko Polskie w rozsypce. Rekonstrukcja zakłada scenkę obyczajowa dokumentującą rozterki Jaśniepaństwa. Tu ciotunia załamuje ręce, tu gospodarz uspokaja, tu ksiądz proboszcz gra w karty. Po chwili zmiana sytuacji – wchodzą Sowieci, zabijają proboszcza i próbują zgwałcić dziedziczkę. Widownia pali papierosy, dzieci bawią się w berka, ktoś rozmawia o biznesowych sprawach...
Przypadek drugi: Tym razem tylko przeczytałem na Facebooku informację o rekonstrukcji obozów koncentracyjnych. „Zaszczytu” udziału w tym wydarzeniu dostąpiło dwoje uczniów gimnazjum. Organizatorzy radośnie oznajmiają, że uczniowie „na własnej skórze odczuli jak wyglądał jeden dzień z życia więźnia. Krzyki, obelgi, głód, przemoc fizyczna, ciężka praca i lęk, lęk przed tym co będzie dalej...”
Jaki lęk? Jaki głód (po jednym choćby dniu niejedzenia)? Jaka fizyczna przemoc? Tak się składa, że jestem po spóźnionej lekturze Pięciu lat kacetu Stanisława Grzesiuka, lekturze wstrząsającej i bezlitosnej. Tymczasem w notatce czytam: „ten piękny słoneczny dzień przedstawił na nowo zapomnianą historię”. W głowie powstaje pytanie o to, czy nie zostają przekroczone granice przyzwoitości.
W głowie rodzi się też inne pytanie – gdzie postawić te granice? Co jest dopuszczalne, a czego nie wolno zaakceptować? Wydaje się, że rekonstrukcja bitew jest dopuszczalna. Wojna jest walką żołnierzy. Żołnierz wie, że może zginąć, a niekiedy traktuje wojnę jako rodzaj dżentelmeńskiej zabawy (tak przecież do tej pory odbiera się Somosierrę). Zrozumiałe jest przebieranie się za husarza. Po drugiej stronie jest jednak cywil, wplątany w wojnę, której nie chciał i nie miał na nią wpływu. Zamykają go w obozie albo do jego domu dobijają się żołnierze, którzy chcą go zabić.
Być może właśnie tutaj powinno postawić się linię demarkacyjną. Rekonstrukcja tak, ale tych wydarzeń w których brali udział ludzie, którzy zrobili to dobrowolnie (lub którzy byli w pełni świadomi tego co może ich spotkać). Żołnierz nawet kiedy został siłą wcielony do wojska mógł przypuszczać co go czeka. Cywil tym czasem nigdy nie mógł ocenić co się będzie z nim działo – czy wroga armia zechce spalić jego wieś, czy tylko przejdzie bokiem.
Nie warto wszystkiego odtwarzać. Rekonstrukcja obozu koncentracyjnego napawa mnie przerażeniem, bo widzę w niej jakąś dramatyczną chęć doświadczenia zła. Czy dwóch uczniów którzy „przeżyli” jeden dzień w obozie cokolwiek zrozumie? Nie. Tymczasem takie teatrum wcale nie pomoże zrozumieniu ogromu tragedii, a tylko ją strywializuje. Będzie jedynie jarmarcznym przedstawieniem...
Redakcja: Tomasz Leszkowicz
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.