Georg Ostrogorski — „Dzieje Bizancjum” – recenzja i ocena
Georg Ostrogorski urodził się w Rosji w 1902 roku. Był synem dyrektora petersburskiej szkoły, który dobrze zadbał o jego edukację. W rezultacie, kończąc gimnazjum klasyczne, Georg znał już biegle grekę. Gdy w 1917 roku bolszewicy przejęli władzę, młody Georg rozpoczął swoją wymuszoną podróż po Europie. Przeniósł się do Niemiec, gdzie w 1921 roku podjął studia w Heidelbergu. Początkowo skupiał się raczej na socjologii i ekonomii, ale dzięki Percy`emu Schrammowi zainteresował się historią Bizancjum. Dwa lata spędził na stypendium w Paryżu, po czym w 1925 roku obronił doktorat poświęcony gospodarce bizantyńskiej. Wkrótce zaczął wykładać we Wrocławiu. Nie poszedł jednak w ślady swojego nauczyciela Schramma i po przejęciu władzy przez nazistów czym prędzej opuścił Niemcy. Przeniósł się do Belgradu, gdzie objął katedrę bizantynistyki.
Legenda bizantynistów
W Serbii pozostał aż do śmierci w 1976 roku. Stworzył tam jeden z najważniejszych na świecie ośrodków badań nad historią Bizancjum. Za jego życia Uniwersytet Belgradzki uznawano pod tym względem za uczelnię porównywalną do Sorbony czy amerykańskiego Dumbarton Oaks. Ostrogorski szybko stał się autorytetem nie tylko w Serbii, ale w całej Europie. Kiedy miał zaledwie 37 lat, zaproponowano mu napisanie historii Bizancjum do prestiżowej serii „Handbuch der Altertumswissenschaft”, publikowanej przez monachijskie wydawnictwo C. H. Beck. W ten sposób powstała „Geschichte des byzantinischen Staates”, w Polsce znana jako „Dzieje Bizancjum”.
Kamień milowy, czyli „Dzieje Bizancjum” 40 lat temu
Podręcznik Ostrogorskiego spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem, w efekcie czego do 1963 roku opublikowano jego trzy wydania. W każdym kolejnym Ostrogorski wprowadzał poprawki, a w komentarzach odnosił się do toczących się w środowisku naukowym dyskusji. To właśnie rozbudowane przypisy stanowiły jedną z głównych zalet pracy Ostrogorskiego. Dzięki nim nie była ona wyłącznie ogólnikowym podręcznikiem, ale odzwierciedlała bieżący stan badań. Dodatkowo sygnalizowała nowe trendy w nauce i wskazywała na potrzeby badawcze.
Na podstawie trzeciego niemieckiego wydania powstały edycje w kilkunastu innych językach, w tym angielska i polska. Tę drugą przygotował zespół pracujący pod egidą wydawnictwa PWN. W 1968 roku, kiedy książka trafiła do druku, polska bizantynistyka wciąż raczkowała. Zajmowało się nią zaledwie kilku historyków, a w języku polskim dostępne były nieliczne, ogólnikowe prace. „Dzieje Bizancjum” stały się więc podstawowym podręcznikiem historii cesarstwa wschodniego. Na podstawie ich tłumaczenia przyjęło się wiele polskich terminów bizantynistycznych, a dołączony wykaz polskiej literatury, przygotowany przez H. Evert-Kappesową, przez wiele lat służył rosnącej grupie adeptów bizantynistyki.
Zawiedzione nadzieje?
Po czterdziestu latach PWN wydał kolejną edycję „Dziejów Bizancjum”. Książka zapewne spotka się ze sporym zainteresowaniem, bo zapotrzebowanie na nią paradoksalnie rośnie wraz z mijającymi latami. Bizantynistyka jest już wykładana w większości instytutów historii w Polsce, a „Dzieje Bizancjum” Ostrogorskiego są wciąż jedynym podręcznikiem dostępnym nad Wisłą.
Na nowe wydanie czekałem z mieszanymi uczuciami i, niestety, wszystkie moje obawy się sprawdziły. Książka jest oczywiście wydana bardzo ładnie i solidnie, co daje jej sporą przewagę nad pożółkłymi i coraz trudniej dostępnymi egzemplarzami z lat 60. Na tym jednak istotne zalety nowej edycji się kończą.
Już pobieżne przekartkowanie publikacji pozwoliło mi dojść do wniosku, że nie zmieniło się w niej właściwie nic. Tymczasem można było zrobić sporo. Ze względu na rolę, jaką pełni podręcznik Ostrogorskiego, palącą potrzebą było dodanie do niego aktualnego wykazu literatury. Najlepszym rozwiązaniem byłaby aktualizacja przynajmniej części przypisów, szczególnie w miejscach, gdzie informacje podawane przez Ostrogorskiego zostały zweryfikowane w toku późniejszych badań. Niestety, w wydaniu, które kilka dni temu trafiło do moich rąk, nadal znajdujemy setki odnośników do „najnowszych badań” z lat 50.
W przedmowie Waldemar Ceran wyjaśnił, że wydawnictwo rzeczywiście zaproponowało mu wprowadzenie zmian do przypisów. Odmówił jednak, argumentując, że wymagałoby to gigantycznego nakładu pracy, przewyższającego wysiłek potrzebny do napisania nowego podręcznika.
Można mu przyznać rację, ale dlaczego nie wprowadzono zmian znacznie prostszych? Wystarczyło zaktualizować przygotowany 40 lat temu przez Evert-Kappesową wykaz podstawowej polskiej literatury i dodać podobny wykaz dla literatury zagranicznej. Niestety, Waldemar Ceran odrzucił również taką drogę postępowania. Zamiast tego odesłał czytelników do sporządzonej przez siebie kilka lat temu bibliografii. Wydanej w małym nakładzie i trudno dostępnej.
W efekcie obszerna część książki (rozdziały poświęcone rozwojowi badań bizantynistycznych, wykazy źródeł i publikacji, wstępy do kolejnych rozdziałów zawierające informacje na temat literatury) straciła jakąkolwiek wartość. Trzeba też uważać podczas lektury na fragmenty już zdezaktualizowane.
Kabazylas zamiast Kabasilasa, czyli co się zmieniło
Jedyną zmianą, jaka zaszła w nowym wydaniu, jest dodanie grecko-polskiego słowniczka autorstwa Oktawiusza Jurewicza. Ma on ostatecznie rozwiązać jeden z głównych problemów polskiej bizantynistyki, czyli ustalić zasady spolszczania i transpozycji imion i nazw geograficznych. W oparciu o ten słowniczek wprowadzono także pewne zmiany w treści książki.
W ich wyniku nowa edycja będzie z pewnością przydatna dla naukowców, jednak większość czytelników nawet nie zauważy, że w niektórych miejscach „s” zmieniło się w „z”, a do imion dodano końcówkę „usz”. Jeśli ktoś już posiada wydanie z lat 60., szkoda pieniędzy na nową edycję „Dziejów Bizancjum”.
Dla kogo ta książka?
Mimo braku istotnych zmian „Dzieje Bizancjum” rozejdą się zapewne wśród naukowców, studentów i bibliotek. Czy jednak warto polecać je osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z bizantynistyką?
Z jednej strony „Dzieje Bizancjum” to pozycja klasyczna, z drugiej jednak mocno już nadgryziona przez ząb czasu. Co więcej, jej autor skupił się niemal wyłącznie na historii politycznej, co dzisiaj wydaje się metodą przestarzałą. Klimat tamtych czasów i kulturę wschodniego cesarstwa przystępniej przedstawia np. Robert Browning w książce „Cesarstwo Bizantyńskie” (PIW 1997). Również jej oprawa graficzna jest znacznie bogatsza. „Dzieje Bizancjum” w nowym wydaniu wciąż są książką niemal nieilustrowaną. Pośród 600 stron umieszczono tylko kilka serii kolorowych ilustracji i 8 map. Każdy, kto zetknął się ze sztuką bizantyńską, przyzna, że to niezwykle mało.
Także treść podręcznika Ostrogorskiego coraz bardziej się dezaktualizuje. Porównanie z „Cesarstwem Bizantyńskim 1025–1204” Michaela Angolda (Ossolineum 1993) pokazuje, jak wiele nowych badań i sposobów ujęcia tematu pojawiło się w bizantynistyce przez ostatnie 40 lat.
Podsumowując, nowe wydanie „Dziejów Bizancjum” to, z wyjątkiem dołączonego słowniczka, jedynie przedruk edycji z 1968 roku. Miłośnikom Bizancjum ułatwi dostęp do podstawowego podręcznika, ale w żaden sposób nie rozwiąże problemu braku nowego ujęcia syntetycznego.
Niestety, PWN uznał widocznie, że prościej jest odgrzać klasyczny kotlet, niż podjąć pracę nad wydaniem jednego z nowych zagranicznych podręczników. Szkoda.