Elizabeth Massie - „Wersal. Prawo krwi” - recenzja i ocena
Ludwik XIV, osławiony „Król Słońce”, wzór absolutyzmu, to z pewnością gratka dla literatów i twórców filmowych. W końcu człowiek, który dla trzymania arystokracji na oku za grube miliony liwrów, udoskonalił etykietę do niebywałego poziomu – wszystko jedynie po to, by podkreślić swoją szczególną, daną przez Boga pozycję.
Na zewnątrz widzimy tylko blichtr, ale jak to wszystko wyglądało od środka? No właśnie, tu można popuścić wodze fantazji. Ludwik XIV nie zhańbił się pisaniem pamiętników, a otaczający go arystokraci aż tak wielkiego dostępu do monarchy nie mieli, żeby napisać swoje. Więc w tym wypadku trzeba liczyć na największego sojusznika – wyobraźnię. A tę Elisabeth Massie ma naprawdę świetną. Jest to zarazem plus i minus twórczości tej autorki. Zabawa z historią jest świetna, trzeba jednak pamiętać, że historia kładzie pewne granice, których nie należy przekraczać, bo z oryginalnego pomysłu może wyjść kuriozum, narażające autora na śmieszność. Więc gdzie kończy się interpretacja, a zaczyna wyobraźnia?
Massie przedstawiła nam autorski obraz siedemnastowiecznego dworu. Wyraźnie różni się on tego, jaki pamiętam choćby z dziewiętnastowiecznych powieści o muszkieterach autorstwa Alexandra Dumas. Nie jest on lekki, przyjemny, frywolny, ale raczej pełen intryg, knowań i rzeczywistych niebezpieczeństw. Brakuje nam przepełnionych ideałami kawalerów lepiej władających szpadą niż rozumem czy też pięknych, subtelnych intrygantek. O nie, tego zdecydowanie nie ma.
Zamiast tego widzimy młodego króla, którego przeżycia z dzieciństwa (Fronda) oraz nauki matki i kardynała Mazzariniego ukształtowały w nieufnego i jednocześnie pewnego siebie monarchę. W gruncie rzeczy stoi on ponad wszelkimi prawami, wystarczy jego magiczne „My tak chcemy!”, podkreślające niezwykłe uprwnienia wynikające z namaszczenia świętymi olejami. Nie może sobie pozwolić na okazywanie uczuć.
Ale w rzeczywistości król-Słońce to człowiek pełen sprzeczności. Choć kocha wiele kobiet, zakochany jest najprawdopodobniej tylko w jednej. Na nieszczęście to żona – pojęta w wyniku dynastycznego małżeństwa – jego brata, który nosi jakże wspaniały i jednocześnie bezużyteczny tytuł Monsieur – z jednej strony królewski brat, ale z drugiej osoba pozbawiona wszelkiego znaczenia. Okrutne prawda? Braciszek jest sfrustrowany, ucieka w świat rozrywek, ma intymny związek z dość podejrzaną personą noszącą tytuł Kawalera Lotaryńskiego. Daje to obraz prawdziwej opery mydlanej w wielkim pałacu w Wersalu. Tym bardziej, że monarcha w gruncie rzeczy kocha swojego brata, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że ten może łatwo stać się oparciem dla tych, którzy będą niezadowoleni z polityki Ludwika XIV
Zespół pałacowy w Wersalu jest swoistą alegorią budowania sieci kontroli nad arystokratycznymi elitami Francji. Niby jest to typowa, ogromna posiadłość. W gruncie rzeczy jest to jednak złota klatka, w której mają być trzymane najniebezpieczniejsze węże francuskiej polityki. A dla tych król-Słońce nie ma litości – przez pokaz swojej siły pacyfikuje każdego, kto próbuje wyrosnąć powyżej przydzielonego stanowiska. Oczywiście wielka arystokracja tak łatwo się nie podda, posunie się do wszystkiego - nawet prób królobójstwa. Cóż, w tym wypadku Massie wyraźnie przesadziła, czego symbolem jest zakończenie pierwszego etapu jej opowieści.
Dobrym pomysłem jest niewątpliwie wprowadzenie elementu spisku hugenockiego. Edykt Łaski z czasów Ludwika XIII w gruncie rzeczy aż tak niekorzystny dla protestantów francuskich nie był. Miał swoje skutki polityczne - likwidował swoiste państwo w państwie, nie zwalczał wiary ani też nie zmuszał do jej zmiany. Trochę nie do końca rozumiem, czemu fanatyczny hugenot - który zresztą nie sprawia wrażenia aż tak fanatycznego - miałby chcieć zabić monarchę. No ale jeśli się chce pogorszyć sytuację współziomków, to droga wolna..
„Wersal. Prawo krwi” jest raczej opisem, ba nawet charakterystyką rozwoju osobowości monarchy absolutnego oraz czynników jakie wpływają na jego plany, zachowania, zamierzenia. Czytelnik nie znajdzie w nich zbyt wielu opisów czasów, obyczajów, budowli, wielkiej polityki, ale raczej rysy psychologiczne poszczególnych pionków na wielkiej szachownicy władzy. W pierwszej części widzimy Ludwika XIV u początków drogi do stworzenia monarchii absolutnej. Ciekawe jak będzie wyglądał kolejny etap...