Dzieci szczęścia – historia urodzonych w piekle Holocaustu
Zobacz też: Amerykanie w Mauthausen
„Urodzeni, by żyć” opowiada historię trzech niezwykłych kobiet – Priski, Racheli i Anki, które, ze względu na swoje żydowskie pochodzenie, w czasie II wojny światowej przeszły przez piekło nazistowskiego planu eksterminacji. Najpierw trafiły do gett, by następnie znaleźć się w obozach koncentracyjnych – otarły się o śmierć w Auschwitz, we Freibergu i w Mauthausen. Ich losy są wyjątkowe szczególnie dlatego, że w tych nieludzkich warunkach zdołały utrzymać ciąże i urodzić zdrowe dzieci, które razem z nimi doczekały wyzwolenia spod nazistowskiego jarzma.
Agnieszka Woch: W swojej książce pisze Pani, że na tę niezwykłą historię natrafiła Pani przypadkiem. W jakich okolicznościach się pani na nią natknęła?
Wendy Holden: To był czysty przypadek i łut szczęścia. Czytałam wieczorem nekrolog kobiety, która umarła w Auschwitz i tam zabito jej dziecko. To sprawiło, że zaczęłam myśleć, co stało się z innymi dziećmi urodzonymi w obozie – przecież tysiące kobiet musiało przybyć tam już w błogosławionym stanie. Mimo, że byłam zainteresowana II wojną światową i Holocaustem, nigdy nie przeczytałam żadnej książki na ten temat, postanowiłam więc to sprawdzić i okazało się, że nie ma takiej publikacji. Nie mogłam uwierzyć, że przez 70 lat nikt nie napisał o dzieciach urodzonych w obozie, aż w internecie natrafiłam na imię i nazwisko Evy Clarke (córki Anki, jednej z bohaterek książki – przyp. red.), która jest Brytyjką i opowiada o tym, co spotkało ją i jej matkę w szkołach w Wielkiej Brytanii. I znowu łut szczęścia – mieszkała godzinę ode mnie. Spędziłyśmy razem cały dzień, płakałyśmy, rozmawiałyśmy, aż w końcu zapytałam ją, czy udzieli mi tego zaszczytu, by opowiedzieć mi swoją historię, na co odrzekła, że czekała na ten moment 70 lat. Powiedziałam jej, że to niezwykła i wyjątkowa historia, nie znalazłam bowiem nikogo o podobnym losie. Eva stwierdziła, że myślała tak przez 65 lat swojego życia, pięć lat wcześniej odkryła jednak, że nie jest sama – żyją jeszcze dwie osoby, które urodziły się w obozie. Spotkała się z nimi przypadkiem w czasie 65. rocznicy wyzwolenia obozu w Mauthausen. Każde z tych dzieci było jedynakiem, ich matki nie miały więcej potomstwa, więc poczuli się wtedy, jakby znaleźli rodzeństwo, nazwali się nawet „rodzeństwem serca”. Kiedy zapoznałam się z ich historią, wiedziałam, że muszę opisać losy każdego z nich, inaczej ta książka nie byłaby kompletna.
A.W.: Czy są oni jedynymi urodzonymi w obozach dziećmi, które zdołały przeżyć zagładę?
W.H.: Od kiedy książka została wydana, a wydano ją w 19 krajach i przetłumaczono na 15 języków, w trakcie podróży związanych z jej promocją nie spotkaliśmy żadnego innego przypadku. Ktoś w Stanach Zjednoczonych powiedział mi, że było jeszcze jedno dziecko urodzone w Auschwitz, ale nie miałam czasu, żeby zbadać tę historię. Większość dzieci musiało zostać urodzonych wskutek współpracy z nazistami albo gwałtów w obozach koncentracyjnych, natomiast opisywane przeze mnie przypadki to kobiety wcześniej zamożne, prowadzące dostojne życie, które nagle musiały wszystko zmienić. Ale jeżeli jest jeszcze gdzieś jakieś dziecko, chciałabym się o nim dowiedzieć, ponieważ jest to historia pełna optymizmu.
A.W.: Jak wyglądała praca nad książką?
W.H.: Poświęciłam jej 18 miesięcy intensywnej pracy, 7 dni w tygodniu. Gdybym miała taką możliwość, badałabym ten temat pewnie 5 lat, ale gdy poznałam Evę i jej historię, wiedziałam, że muszę wydać książkę przed 70. rocznicą wyzwolenia obozu i 70. urodzinami moich bohaterów. Odwiedziłam wszystkie miejsca, które opisuję w książce – Czechy, Słowację, Amerykę. W Polsce zwiedziłam obozy koncentracyjne, byłam w Pabianicach, gdzie Rachela się urodziła, w Auschwitz, w Łodzi, w której znajdowało się getto. Przeprowadziłam wywiady z ludźmi, którzy przeżyli Holocaust, a także ze świadkami opowiadanych historii, niedzielącymi się wcześniej swoimi wspomnieniami. Wiele czasu poświęciłam także na archiwa i muzea, w których zapoznawałam się z archiwalnymi dokumentami.
A.W.: Co według pani zadecydowało o tym, że Prisce, Ance i Racheli udało się przeżyć i ocalić swoje dzieci w tych nieludzkich warunkach?
W.H.: Każda z bohaterek mówiła, że to łut szczęścia. Szczęściem był fakt, że zostały wysłane do Auschwitz dopiero pod koniec wojny. Gdyby dostały się tam pół roku albo rok wcześniej, na pewno skończyłyby w komorach gazowych. Ze względu na zbliżający się koniec wojny Niemcy przeczuwali jednak zagrożenie i możliwość przegranej, przez co zwiększyli zapotrzebowanie na broń, a tym samym na pracowników. Pomogło im również to, że dostały luźne ubrania, które nie ujawniły ich ciąży, a także buty – ludzie nieposiadający obuwia umierali w obozach z zimna. Udało im się przeżyć także dlatego, że ich system immunologiczny był na tyle odporny, że nie zaraziły się tyfusem lub innymi chorobami. Szczęściem było w końcu to, że nikt nie odkrył, że były w ciąży, oraz to, że nie musiały się borykać z problemami prenatalnymi i komplikacjami związanymi z narodzinami. Za uśmiech losu można też uznać fakt, że nie zrobiły niczego, co mogło obrazić strażników, którzy zabijali za takie przewinienia. Ocaliły je oczywiście także nadzieja i powód do życia – dziecko w środku. Zdaję sobie sprawę, że tysiące innych kobiet również miały podobną motywację, jednak to właśnie im udało się przeżyć.
Polecamy książkę Wendy Holden „Urodzeni, by żyć”:
A.W.: Czy w swoich opowieściach bohaterki mówiły o tym, które przeżycia obozowe uważały za najtrudniejsze, najbardziej traumatyczne?
W.H.: Najgorszy był codzienny strach, to, że nie bały się o kolejny dzień, tylko o kolejną godzinę – mogły zginąć w każdym momencie swojego życia. Anka, matka Evy, mówiła, że żeby przeżyć, musiały zachowywać się jak owad – mieć opuszczoną głowę, zamknięte ramiona, nie patrzeć na nikogo, żeby nie przywoływać spojrzeń. Były tak przerażone ukrywaniem ciąży i chęcią przetrwania, że nie powiedziały nikomu o swoim stanie. Rachela nie zwierzyła się z tego nawet swoim siostrom, a z jedną z nich dzieliła łóżko. To pokazuje determinację i przerażenie tych kobiet, ich chęć przeżycia, ocalenia zarówno siebie, jak i dziecka. Tylko jedna kobieta – Edita – wiedziała o ciąży Priski, ponieważ odkryła to w transporcie do obozu. Potem pomagała jej i ją karmiła.
Kiedy człowiek przypomina sobie jakieś wydarzenia, które go przeraziły, bardzo dobrze pamięta każdy szczegół. Jak natomiast musiały czuć się kobiety, które żyły w nieustającym strachu przez cały okres ciąży? To jest nie do wyobrażenia. Nawet kiedy w 1942, 1943 roku docierały do nich informacje o tym, że alianci pomagają w walce z nazistami, to choć dodało im to trochę optymizmu, nadal pozostawały w niewoli, wiecznym strachu i opuszczeniu, nikt nie mógł im pomóc. Kwestią przeżycia stało się dla nich przetrwanie dnia za dniem, godziny za godziną. W lutym 1945 roku, kiedy zbombardowano Drezno i alianckie samoloty przelatywały nad obozem, musiały myśleć, że są uratowane, ale najgorsze miało dopiero nadejść. To musiało być straszne przeżycie.
A.W.: Pisze pani, że bohaterki książki miały żal, że w końcowym etapie ich wędrówki, mimo możliwości udzielenia pomocy, tylko nieliczni decydowali się na ten krok. Dlaczego według pani ludzie nie próbowali wesprzeć więźniów?
W.H.: Bardzo długo nad tym myślałam, ale staram się nie oceniać ludzi. Skupiłam się w książce na aktach dobroci i miłosierdzia, bo wierzę, że były rzadkie ze względu na to, że wszyscy inni byli zbyt przerażeni możliwością pomocy. Starałam się wyobrazić sobie, co bym zrobiła, gdybym była mieszkanką Mauthausen i gdybym widziała pociągi wypełnione ludźmi, które wracają puste. Nawet gdybym czuła współczucie i chciała pomóc więźniom, musiałabym pamiętać, że moim miastem zarządzali naziści. Z pewnością słyszałabym, co stało się z ludźmi, którzy wspierali pokrzywdzonych i zostali złapani, tak jak kobieta, która pomagała więźniarkom i poprzez dziurę w kieszeni sypała im fragmenty chleba, a także jej szef, który dawał im jedzenie. Byli to szanowani austriaccy katolicy, a mimo to zostali wysłani do obozu pracy w Dachau i Ravensbruck. Gdybym znała te wszystkie fakty i gdyby mówiono mi, że wszystkie te osoby to kryminaliści i prostytutki, które idą do obozów pracy i zagłady, czy bez względu na to współczucie sama zaryzykowałabym życie swoje i swojej rodziny? Nie wiadomo, chciałabym myśleć, że tak by się stało, ale nigdy się tego nie dowiem, dopóki nie zostanę postawiona w takiej sytuacji.
A.W.: Co w opisanej historii najbardziej panią poruszyło?
W.H.: Były trzy momenty, które mnie najbardziej wzruszyły, po jednym w historii każdej bohaterki. W przypadku Racheli były to narodziny jej syna – w potwornym deszczu, bez dachu nad głową i bez żadnej pomocy. Chorowała tak bardzo, że wolała umrzeć z bólu i wycieńczenia. Leżała w otoczeniu zwłok i osób, które umierały. Przed tą chwilą dziecko znajdowało się w niej, w środku, było tam bezpieczne, a teraz każdy mógł je zobaczyć i skrzywdzić. To musiał być straszny moment - świadomość tego, że zarówno ona, jak i jej dziecko zapewne umrą, musiała być przerażająca.
W historii Priski momentem, który wzruszył mnie najbardziej, była droga do Auschwitz z jej mężem Tiborem w pociągu, kiedy uściskali się i wybrali imię dla swojego dziecka – Hana dla dziewczynki, a Miška dla chłopca. Następnie otworzono drzwi i małżeństwo znalazło się w piekle.
W losie Anki najbardziej poruszył mnie moment, kiedy, jak sama mówi, była chodzącym szkieletem w ciąży. W miejscowości Horní Bříza w Czechach rolnik zlekceważył ostrzeżenia nazistów i mimo ich sprzeciwu wręczył jej szklankę mleka. Uratował życie jej i jej dziecka, bo wcześniej przez dwa tygodnie piła tylko krople wody i jadła skrawki chleba.
A.W.: Z jakim przyjęciem spotkała się pani książka w innych krajach?
W.H.: Jestem szczęśliwa, bo książkę przyjęto bardzo pozytywnie w każdym państwie. Trafiła na trzecie miejsce bestsellerów w Wielkiej Brytanii, w Niemczech wydano już drugi nakład, trzeci raz wydrukowano ją w Portugalii i świetnie sprzedaje się w Stanach Zjednoczonych. Uważam, że jest to ważna historia, którą warto opowiadać, i bardzo cieszę się z faktu, że stała się tak bardzo poczytna. Jest w niej coś, co dotyka każdego z nas. Mnie dotknęła bardzo silnie, nadal wzruszam się na samą myśl o niej i każdy wywiad, którego udzielam, doprowadza mnie niemal do łez. Jestem bardzo dumna z tej historii, bo powinniśmy się wzruszać.