Zygmunt Similak – „Zagłoba” – recenzja i ocena
Uczciwie trzeba przyznać, że takowych adaptacji zbyt wielu nie uświadczymy. Jak do tej pory w pełni przełożono na język komiksu jedynie „Ogniem i mieczem”, publikowane w latach 1997–1998 w tygodniu „Angora” (wydanie zbiorcze w 1999 r.). Pozostałe próby (m.in. Piotra i Andrzeja Kacprzaków) okazały się efemerydami, a o adaptację „Potopu” i „Pana Wołodyjowskiego” nikt się nawet nie pokusił. Jeszcze rzadziej zdarzało się, aby komiksowi twórcy sięgali po bohaterów Trylogii z zamiarem osadzenia ich w autorskich fabułach – np. według schematu poczynionego przez Andrzeja Stojowskiego, twórcę nieszczególnie cenionej kontynuacji „Pana Wołodyjowskiego” pt. „W ręku Boga”.
Jak się okazuje, tego typu oporów nie miał Zygmunt Similak, łódzki twórca niezliczonej ilości karykatur i dowcipów, który dał się poznać również jako autor komiksów historycznych. Wśród nich wypada wymienić „Bitwę pod Grunwaldem”, „Zawiszę Czarnego”, dwie odsłony komiksowej autobiografii („Historie okupacyjne” i „W cieniu gwiazdy”) oraz powstały we współpracy z Robertem Zarębą komiksowy fresk o hekatombie polskiej ludności na Wołyniu, Podolu i Małopolsce Wschodniej „Smert’ Lachom”. O ile jednak w przypadku wspomnianych tytułów mamy do czynienia z produkcjami historycznymi realizowanymi z reguły na poważnie, o tyle „Zagłoba” już tylko ze względu na tytułową postać prezentuje materiał, w którym humor i historia – dwie pasje Zygmunta Similaka – idą sobie w przysłowiowy sukurs.
Zgodnie z tytułem tej publikacji centralną w niej rolę odgrywa być może najbardziej udana kreacja naszego noblisty w osobie Jana Onufrego Zagłoby. Ów niezrównany gawędziarz (choć nierzadko popadający w konfabulacje), pasjonat wyskokowych trunków i przedniego jadła, a przy okazji domorosły historiozof (autor m.in. osobliwej teorii o genezie piechoty niemieckiej) swoim dowcipem (w staropolskim rozumieniu tegoż słowa) zdeklasowałby zapewne nawet tak wytrawnego spryciarza jak Chilon Chilonides. Z pewną dozą ryzyka można by rzec, że to właśnie korpulentny szlachetka jest faktyczną duszą Trylogii, bez której udziału trudno byłoby wyobrazić sobie którąkolwiek z wchodzących w jej skład powieści. Lektura „Na polu chwały” (niedokończonego utworu Sienkiewicza, który w założeniu miał stanowić nawiązanie do tego cyklu) nie pozostawia pod tym względem wątpliwości. Brak rubasznego humoru pana Zagłoby jest w nim wręcz dotkliwie odczuwalny. Ta okoliczność przyczynia się zresztą do zwykle surowych ocen tej powieści.
Najwyraźniej również Zygmunt Similak docenił walory owej niezwykłej postaci, czego efektem jest poświęcony Zagłobie komiks. Całość otwiera scena, w której zmyślny (i równocześnie jak niemal zawsze spragniony) szlachcic trafia pod dach jednej z przydrożnych karczm. Jak nietrudno się domyślić, napotyka tam przedstawicieli swego stanu, co daje asumpt do prezentacji kolejnej opowiastki. Nie zabraknie w niej miejsca zarówno dla wiecznie problematycznych Tatarów, niuansów związanych z herbem Zagłoby, jak i sławy, jakie zyskało jego imię w społeczności skośnookich wojowników. Pytanie, na ile snute przezeń narracje mają faktyczne przełożenie na rzeczywistość (podobnie zresztą jak w literackim pierwowzorze), należy uznać za zupełnie drugorzędne. Wszak liczy się nade wszystko radość słuchacza, a przy okazji chwała opowiadającego. Similak nie omieszkał wskazać owej dychotomii wspomnień (wyłapanej zresztą w początkach „Ogniem i mieczem” w kontekście dziury w czole Zagłoby po domniemanej zbójnickiej kuli), co dodatkowo pogłębia ogólny humor sytuacyjny. Przypomina to nieco sytuację z „Opowieści Koka” Janusza Christy, gdzie konstrukcje utworu oparto na kontraście pomiędzy faktycznym rozwojem akcji a interpretacją nadawaną jej przez trójmiejskiego marynarza. O ile jednak prostolinijny Koko nieświadomie mija się z prawdą, o tyle konfabulacje Zagłoby noszą częstokroć znamiona świadomego koloryzowania. Dodajmy jednak, że wynikłego nie ze złej woli, lecz raczej chęci poprawienia opinii na swój temat w gronie pokpiwających zeń szlacheckich panów braci.
Pomimo ogólnie humorystycznego wydźwięku tej publikacji autor nie omieszkał nadać niektórym jej fragmentom metaforycznej wręcz wymowy (sen o przyszłości Rzeczypospolitej). Staje się też przyczynkiem do wyrażenia opinii Similaka o niefrasobliwości nie tylko naszych staropolskich przodków, ale też pokoleń znacznie nam bliższych. Na pewno trudno się tu dopatrzeć zarzucanej niekiedy Sienkiewiczowi wychowawczej perswazji (Lidia Burska, „Kłopotliwe dziedzictwo”, Warszawa 1998, s. 98). Natomiast grubo ciosany dowcip pod adresem katolickich zakonników autor mógł sobie spokojnie darować. Jak nietrudno się domyślić, nie brak tu również scen walki, w których Zagłoba wypada momentami jakby zbyt rycersko. Bo jak pamiętamy z Trylogii (m.in. przy okazji „zdobycia” kozackiego sztandaru w trakcie bitwy pod Konstantynowem), zmyślny szlachcic preferował wiktorie poczynione raczej fortelem niż orężem. Album uzupełniają krótkie i obowiązkowo humorystyczne formy z udziałem m.in. Zorro i Kapitana Klossa.
Konwencja komiksu sprawia, że zastosowana stylistyka graficzna sprawdza się w tym przypadku znakomicie. Jako weteran czasopism satyrycznych Similak z powodzeniem stosuje przypisaną im manierę. Stąd ogólne przerysowania i karykaturalność występujących tu postaci. Tło nie jest aż tak wycyzelowane jak w „Smert’ Lachom” czy w „Triumwirat: Smok”; niemniej powstała tym sposobem przejrzystość sprzyja podkreśleniu ekspresji bohaterów przewijających się na kartach tego komiksu. Jak to zwykle bywa w przypadku Similaka, także i tu nie stronił on od ukazywania rynsztunku z epoki oraz scen batalistycznych. Przy czym na podstawie co najmniej jednego kadru można śmiało mniemać, że wspomniany autor korzystał ze znakomitego źródła inspiracji, jakim w kontekście ewolucji polskiej sztuki wojennej niezmiennie pozostają „Szymona Kobylińskiego gawędy o broni i mundurze” (Warszawa 1984).
Uznanie komiksu „Zagłoba” za komiks stricte historyczny może wydawać się dyskusyjne. Po pierwsze mamy do czynienia z przybliżeniem przypadków fikcyjnej postaci – choć wyrosłej z beletrystyki jak najbardziej historycznej. Po drugie perypetie niesfornego szlachetki rozgrywają się nie tylko w dobie potopu szwedzkiego, ale też w ramach futurospekcji przenoszą czytelnika m.in. do czasów II wojny światowej. Nie dość na tym: tytułowy bohater staje się obiektem zainteresowania ze strony mocy piekielnych. Stąd zresztą akcent rodem ze staropolskiego folkloru, uosabiany przez diabła Borutę. Rezolutny koń Zagłoby, poprzez przejawianie inicjatywy (np. wwozi go do poradni odchudzającej) oraz ogólnie zdystansowane spojrzenie na swojego pana wzbudza skojarzenia m.in. ze znanym z cyklu o kowboju Lucky Luke’u Jollym Jumperem. Niewątpliwie są to koncepty i środki narracyjne niewystępujące w klasycznie pojmowanych komiksach historycznych. Czas i miejsce akcji sprawia jednak, że ów komiks może być uznany za humorystyczną (a po trosze również i metaforyczną) odmianę komiksu historycznego. A przy okazji po prostu dobrą rozrywkę.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz