Żydowskie filozofowanie Tivadara Sorosa
Czuję, że nadszedł czas, abym opowiedział, jakiego typu Żydem jestem, jaka była moja edukacja i w jakim środowisku wzrastałem. Zbiorowisko żydowskie zawiera różne sekty. Najbardziej religijni są chasydzi, którzy odróżniają się strojem i gardzą innymi Żydami, nawet ortodoksyjnymi, ale nie dość religijnymi. Żydzi ortodoksyjni też nie stanowią jedności. Różnią się oni pochodzeniem: ci ze Wschodu to aszkenazyjczycy, a z Zachodu to Żydzi sefardyjscy. Nie mówię nawet o Żydach zreformowanych ani o wolnomyślicielach czy renegatach. We wspólnotach religijnych, w których wyznanie stanowi główną więź, grupy różnią się zależnie od stanu po siadania, profesji, kultury, pochodzenia oraz różnych punktów widzenia.
Byłem chłopcem najwyżej cztero- lub pięcioletnim, kiedy moi sąsiedzi zaprosili mnie na uroczystość świniobicia. Nie rozumiałem znaczenia słów, więc przyjąłem zaproszenie. Uczestniczyłem w ceremonii świniobicia z innymi dziećmi. Wszyscy głośno się śmiali i dobrze bawili. Czułem, że ta bezgraniczna wesołość ma związek z moją obecnością, ale nie rozumiałem, jaka jest tego przyczyna. Nie wiedziałem, że religijnemu Żydowi zakazano jedzenia wieprzowiny, więc jest zabawne, że żydowski chłopiec bierze udział w takiej ceremonii.
W moim sąsiedztwie był kościół katolicki. Do wejścia prowadziły schody o sześciu czy siedmiu stopniach. Lubiłem skakać z tych schodów i byłem dumny, kiedy odważałem się skoczyć z najwyższego. Inni, dzieci katolickie, przypuszczalnie zazdrościły mojej zuchwałości, bo przechodząc, wołały:
– Hep! Hep!
Nie wiedziałem, co znaczy to słowo, i nawet się nie domyślałem, że ma ono jakieś znaczenie. Dopiero po dziesięcioleciach dowiedziałem się, że słowo „HEP” jest skrótowcem złożonym z początkowych liter łacińskiej sentencji: Hierosolyma est perdita. Jeruzalem okupowali Rzymianie przez siedemdziesiąt lat po narodzeniu Chrystusa. Z tej przyczyny w tysiąc osiemset lat od tych wydarzeń w małej wiosce węgierskiej dzieci urągały małemu żydowskiemu chłopcu.
Prócz tego słowa pamiętam też szyderczą pieśń, którą słyszałem w dzieciństwie. W końcu dziewiętnastego stulecia w miejscowości Tiszaeszlar miał miejsce głośny niesławny proces przeciwko Żydom, tak zwana krwawa kalumnia. Proces miał udowodnić, że Żydzi mordują dziewczynki, aby użyć ich krwi w ceremoniach religijnych. Z tamtych czasów pochodzi pioseneczka:
Stu Żydów w szeregu / Do piekła spieszy / Natan ich prowadzi / Tobołek niesie / Stu Żydów w szeregu.
Wszystko w tej piosence rozumiałem prócz tego, że maszerują do piekła. Jaki sens ma taki marsz?
Pamiętam dobrze mojego dziadka, który mieszkał w tej samej wsi. Miałem nie więcej niż dziewięć lat, kiedy dziadek pokazał mi swoje księgi handlowe. Ksiąg tych nie trzymał po to, żeby oszukać fiskusa, ale po to, żeby dokładnie znać swoje wpływy, gdyż dziesięć procent od nich, zgodnie z pradawnym żydowskim prawem, przeznaczał na cele dobroczynne.
W piątek w synagodze zaobserwował obce twarze i zaprosił w gościnę dwóch ubogich Żydów. Bardzo był rad, gdy okazało się, że goście potrafią śpiewać. I śpiewali razem podczas kolacji i obiadów żydowskie melodie. Goście niekiedy opowiadali niezwykłe historyjki.
Mój dziadek miał siedem córek i wydaje mi się, że co roku odbywało się wesele. Dziadek brał jeden po drugim lichwiarski kredyt na posag oraz na rodzinną uroczystość. Zawsze zatrudniał najlepszych wykonawców, którzy swoimi pieśniami i dowcipnymi komentarzami do Talmudu czarowali gości przybyłych ze wszystkich możliwych kierunków i nieraz pozostających całymi tygodniami.
Wyrzuty sumienia każą mi teraz wyznać, że zawiniłem wobec niego. Często grywaliśmy w szachy. Zdarzyło mi się kilkakrotnie ukraść jego figurę, żeby zwiększyć swoje szanse na wygraną.
Mój ojciec nie miał w sobie religijnego ducha, ale że wolał na wsi unikać konfliktów, uczestniczył w obrzędach. Żądał ode mnie, abym wyuczył się hebrajskich modlitw, ale udawał, że nie zauważa, iż ich nie odmawiałem.
W 1919 roku na Węgrzech przez cztery miesiące panował ustrój komunistyczny. Po jego upadku kraj zalała nowa fala antysemityzmu, ponieważ wśród komunistycznych przywódców było stosunkowo wielu Żydów. Już w następnym roku rząd starał się przy pomocy środków prawnych uniemożliwić młodzieży żydowskiej podjęcie studiów uniwersyteckich. Prawo zwane numerus clausus (prawo zamkniętej liczby) stanowiło, że na stu studentów tylko sześciu mogło być Żydami. Z niewoli wróciłem w 1921 roku. Fala nienawiści już opadła, ale miałem jeszcze okazje widzieć ohydne, podburzające antysemickie plakaty.
Wiele razy zdarzyło mi się w życiu znaleźć się w towarzystwie, w którym ktoś zaczynał szkalować Żydów. Co robić? W młodości, kiedy ostrzegałem bluźniercę używającego określenia „śmierdzący Żyd”, kończyło się to bójką i nie zawsze to ja byłem zwycięzcą. Jeżeli udam, że nie słyszałem jakiejś wstrętnej uwagi albo że ona mnie nie dotyczy, zostanie mi w duszy niesmak z powodu mojej pasywnej, tchórzliwej postawy. W pewnej żydowskiej anegdocie znalazłem morał, dzięki któremu można było uniknąć wewnętrznego konfliktu w takich sytuacjach. Oto ta anegdota:
„– Mam skargę. Jechałem obładowanym wozem. Na drodze naprzeciwko pojawił się hrabia w swojej czterokonnej karecie. »Zjedź z drogi, Żydzie!« – krzyczał już z daleka. »Proszę, niech pan zjedzie na bok, Wasza Hrabiowska Mość. Przecież widzi pan, jak jestem obładowany«. Zjechał. Ale kiedy go mijałem, on znienacka trzepnął mnie po twarzy swoim batogiem. Czy miałem słuszność (rację, prawo) prosząc go, żeby mnie przepuścił?
– Miałeś słuszność, ale dla Żyda to nie wystarcza, on jeszcze musi być mądry”.
Ogromnie lubiłem żydowskie poczucie humoru. Te anegdoty są dowcipne, rozsądne i zawierają głęboką myśl. Niekiedy chłoszczą ludzką nieudolność, ale zawsze bawią. Nie mogę się powstrzymać przed pokusą opowiedzenia kilku. Jeszcze niebo było bezchmurne, a antysemityzm w stanie uśpienia, kiedy usłyszałem tę anegdotę:
Żyd staje przed sądem. Sędzia pyta:
– Czy chcesz wygłosić swoje ostatnie życzenie?
– Tak, proszę mnie osądzić w starym stylu.
– Nie rozumiem – mówi sędzia – co znaczą te słowa.
– Wyjaśnię – odpowiada Żyd. – Dawniej, kiedy sąd się naradzał, stwierdzano: »To jest Żyd, ale ma rację«. A teraz stwierdza się: »Ma rację, ale to jest Żyd«.
Ten tekst jest fragmentem książki Tivadara Sorosa „Maskarada wokół śmierci. Nazistowski świat na Węgrzech” w tłumaczeniu Emilii Ewy Siurawskiej:
Inna anegdota, związana z pogłoską, że Żydzi, którzy porzucili swoją religię, są traktowani szczególnie:
Dwaj bracia zdecydowali się przyjąć chrzest. Jako pierwszy ceremonii poddaje się starszy. Drugi czeka na zewnątrz. Po długiej chwili starszy wychodzi, a młodszy pyta go:
– No, jak było?
Starszy przygląda mu się od góry do dołu i mówi z pogardą:
– Ja nie rozmawiam z cuchnącym Żydem – i odchodzi.
Kolejna anegdota zaświadcza o bezgranicznym optymizmie Żydów.
Hitler już podbił cały świat. Właśnie przybył do stolicy Japonii – Tokio. Na całym świecie Żydzi zostali już zlikwidowani, przy życiu zostali tylko dwaj, którzy w japońskich maskach wmieszali się w świętujący tłum. Wielka uroczystość, wspaniałe iluminacje. Śliczna mała dziewczynka wręcza Fuhrerowi bukiet kwiatów. W tym momencie jeden Żyd szepcze do drugiego:
– Zobaczysz, on tutaj sobie skręci kark!
Oprócz dowcipnych anegdot na kształtowanie się mojego charakteru wpływ miała także literatura. Pamiętam, że podobały mi się te wszystkie powieści, w których bohaterowie niezwykle uparcie trwali przy swoich poglądach, jak na przykład Uparty Keraban Juliusza Verne’a. Bohater jechał dodatkowe tysiące kilometrów, bo nie chciał płacić żądanego bezprawnie podatku granicznego na Bosforze. Bardzo podobał mi się także Michael Kohlhaas Heinricha von Kleista, gdzie bohater buntował się w całych Niemczech i przejął jurysdykcję w swoje ręce, ponieważ nie uzyskał sprawiedliwego wyroku od trybunału w jakiejś drobnej sprawie. W powieści Tołstoja Zmartwychwstanie książę Niechludow rezygnuje ze wszystkiego, co posiada, z majątku, pozycji społecznej i towarzyskiej, gdyż chce naprawić swój młodzieńczy grzech, uwiedzenie młodej służącej.
Właśnie ci bohaterowie byli dla mnie wzorami. Najmniejsza niesprawiedliwość albo jakikolwiek akt arogancji biurokratów odbierał mi spokój i doprowadzał mnie do szału. Z powodu temperamentu powinienem pół życia spędzić w więzieniu. Tylko to mnie uratowało, że dobrze zapamiętałem wskazówkę: „Żyd musi być przede wszystkim rozsądny”.
Byłem młodym adwokatem, kiedy minister finansów nie zgodził się zwrócić pieniędzy bezprawnie zainkasowanych przez urzędników. Wszystkie zabiegi były daremne. Obiecywano, ale nie oddawano. Oburzony, protestowałem listem poleconym, prosząc grzecznie, ale stanowczo o natychmiastowe załatwienie sprawy, gdyż w przeciwnym razie podejmę niezbędne kroki prawne. Wiedziałem dobrze, że nie istnieją „kroki prawne” skuteczne wobec najwyższych organów administracji. Co najwyżej mógłbym iść do biura solnego, jak się to w naszym kraju dowcipnie doradza w beznadziejnych sprawach. A jednak mój list okazał się skuteczny. Uruchomił biurokrację, choć nie w kierunku, jakiego oczekiwałem. Ministerstwo zadenuncjowało mnie w Izbie Adwokackiej, zarzucając, że chciałem „groźbami” wymusić załatwienie jakiejś sprawy. Sugerowano, aby ukarać mnie w trybie procesu dyscyplinarnego. Przewodniczący tego komitetu dobrze wiedział, że ja wcale nikomu nie groziłem, ale bardzo chciał mnie przekonać, że powinienem wyrazić „ubolewanie” z powodu listu. Ponoć wymagały tego dobre stosunki między adwokaturą i ministrem. (Adwokaci mieli przywileje podatkowe). Pozostałem nieugięty, bo byłem zdania, że mojemu klientowi stała się wielka krzywda i nie byłem skłonny rozczulać się nad wrażliwością biurokratów.
Inna sytuacja miała miejsce w 1939 r. Odwiedziło mnie kilku handlowców z mojego rodzinnego miasta. Narzekali na bezzasadne podniesienie podatków i kary. Jeżeli wniosą apelację, wyższa instancja zamiast złagodzić – podwoi zasądzoną karę. Szef wydziału, wychudły blondyn z większym niż przeciętnie jabłkiem Adama, przyjął mnie bardzo grzecznie. Nie byłem tym zdziwiony, wszak w ministerstwie niezbędna jest uprzejmość. Po moim raporcie zapytał mnie, dlaczego nie zwróciłem się do dyrektora Totha, szefa finansów w Nyiregyhazie.
– Do dyrektora Totha? – powtórzyłem. – To jest właśnie ten dyrektor, który taśmowo wydaje niesprawiedliwe dla Żydów decyzje.
Moja replika okazała się celna. Ze zdumieniem spostrzegłem, że on chce coś odpowiedzieć, ale nadaremno otwiera usta. Stracił głos. I później także tylko bełkotał. Muszę wyznać, że zwykle jestem zakłopotany, kiedy ktoś się jąka. Po prostu zawstydza mnie czyjeś kalectwo. Teraz także zachowałem się tak, jakbym nie zauważył jego jąkania, bo chciałem mu pomóc, wyratować go z kłopotliwej sytuacji. Zacząłem więc mówić o czymś innym, o polu jego działalności. Po jakimś czasie on też zaczął mówić już bez trudności. I wtedy usłyszałem coś, co sprawiło, że nie wierzyłem własnym uszom:
– Ostatnią pana uwagę, panie mecenasie, chciałbym zamieścić w protokole.
Ten nieszczęsny jąkała chciał sporządzić oskarżający mnie protokół – mnie, kiedy tak mu pomogłem!
– Chwileczkę, proszę pana! Ja teraz nie mam czasu na protokół! – I nie czekając na odpowiedź, wziąłem moją aktówkę i prędko wyszedłem. Już przy drzwiach, niedbale kiwnąwszy ręką, powiedziałem: – Cześć!
Taki protokół w tamtym czasie mógł być podstawą do skazania na rok albo i dwa lata więzienia. Jak widać, nieraz musiałem użyć nieszablonowych sposobów, aby w tamtych coraz bardziej reakcyjnych czasach uniknąć konsekwencji mojej postawy.
Reasumując: moje zasady życiowe zostały uformowane przez domy dziadka i ojca, kilkakrotnie za sprawą sugestii pewnego profesora, ale przede wszystkim przez moje lektury.
Był okres w mojej młodości, w którym problemy religii, Boga, urządzenia świata bardzo mnie zajmowały. Te zainteresowania dominowały w 13. roku mego życia, ale też i później wracałem do nich kilkakrotnie, choć już nie tak intensywnie. Prócz zjawisk nadprzyrodzonych, interesowały mnie proste, codzienne wydarzenia: zmiana pór roku, wiosenne pączkowanie, siła zasadzonego ziarna, rozmaitość kolorów kwiatów, rosa na trawie, a także skład ludzkiego ciała. Starałem się zrozumieć, jakie osobliwe siły regulują równowagę między Ziemią a innymi planetami. Ale najbardziej interesował mnie problem śmierci i życia pozaświatowego. Dopiero jednak znacznie później, czytając Biblię, Koran, Bhagawadgitę i książki takie jak Żywot Jezusa Papiniego czy Legendy Żydów Martina Bubera, definitywnie ukształtowałem swoje poglądy na kwestię religii.
Zauważyłem, że nie tylko Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, lecz także, że człowiek wyobraża sobie Boga na swój ludzki sposób. Te antropomorficzne właściwości religii odstręczały mnie od religijnych ceremonii. Zamiast w nich uczestniczyć, wolałem zajmować się ludzkimi losami. Ewoluowały we mnie zrozumienie, miłość do człowieka i tolerancja. Tolerancję mogłem akurat w pełni stosować wobec swojej żony, która była adeptką wszelkiego rodzaju religijnej mistyki.