Zofia Karaś – „Wcierki rtęciowe i obcęgi. Pamiętnik” – recenzja i ocena
Zofia Karaś – „Wcierki rtęciowe i obcęgi. Pamiętnik” – recenzja i ocena
Autorka recenzowanej książki – Zofia Karaś – była lekarką i działaczką społeczną. Zmarła w wieku jedynie 38 lat, popełniając samobójstwo w obawie przed aresztowaniem przez Gestapo za pomoc Żydom podczas II wojny światowej. Przez 11 lat pracowała w przychodni w Suchej Beskidzkiej. W tym czasie zebrała mnóstwo anegdot na temat praktyki lekarskiej czasów międzywojennych na polskiej wsi. Historie te spisała w formie pamiętnika, który przesłała na konkurs organizowany przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Zajęła pierwsze miejsce. Jej pracę opublikowano w 1939 roku w publikacji „Pamiętniki lekarzy”. Niedawno nakładem wydawnictwa Nawias ukazało się nowe wydanie zapisków Zofii Karaś.
Obraz jaki wyłania się z tych opisów jest jednocześnie zabawny i przerażający. Towarzyszymy lekarce podczas wizyt pacjentów w przychodni i razem z nią odwiedzamy chorych w domach. Autorka zazwyczaj w dosadnych słowach opisywała, co zaobserwowała i czego doświadczyła. Jej komentarze pełne były ironii i humoru ukazując dystans do wymagań przed nią stawianych. Liczba pacjentów i problemy, z którymi musiała sobie radzić, mogą przyprawić o zawrót głowy. Była również jedynym lekarzem w okolicy, więc musiała zajmować się wszelkimi możliwymi schorzeniami, często odbiegającymi od jej specjalizacji. Nie stanowiło to jednak powodu do zmartwienia i nie prowokowało do myśli o porzuceniu pracy. Wręcz przeciwnie.
Książka składa się z 50 krótkich rozdziałów. Każdy z nich przytacza inną chorobę, innego pacjenta, inną historię. Dzięki temu lektura jest szybka i przyjemna. Jednak jej treść nie zawsze jest lekka. Pamiętać trzeba, że nieodłączaną częścią medycyny jest obcowanie ze śmiercią. A na polskiej wsi w czasach międzywojennych śmierć czyhała na każdym kroku, nieraz w dość groteskowych okolicznościach. Chłopi zazwyczaj bardziej wierzyli w przykład dostarczony przez sąsiadkę niż w zapewnienia wykształconego lekarza. Jednak zabobony i strach przed lekarzem to jedno, inną sprawą jest to, że chłopów rzadko było stać na lekarza i leczenie, co również powodowało, że pomoc otrzymywali za późno lub mnie otrzymywali jej wcale. Poród, wydawać by się mogło – najbardziej zwyczajna rzecz, wtedy był śmiertelnym zagrożeniem dla kobiety. „Wcierki rtęciowe i obcęgi” zawierają kilka tragicznych historii związanych z rodzeniem, co tylko pokazuje, jak trudne było to przeżycie dla ówczesnych kobiet. Nie łatwiej miały dzieci, które – jeśli już przyszły na świat, to szanse na dożycie dorosłości wcale nie były duże. Wszystko to składało się na zatrważające statystyki, o których autorka również wspomina w jednym z rozdziałów.
Warto zwrócić uwagę na język, jakim posługuje się Zofia Karaś. Już na wstępie zaznaczyła, że w żaden sposób nie będzie wygładzać rozmów prowadzonych na głębokiej prowincji – i rzeczywiście tego nie robiła: komunikowała się w dosadnych słowach. Tak, by każdy pacjent mógł ją zrozumieć. Dzięki przywołanym cytatom historie zamieszczone w książce bez wątpienia zyskują na autentyczności. A to ważne, bo z perspektywy współczesnego czytelnika, niektóre zdarzenia mogą się wydać, jeśli nie w całości, to chociaż częściowo zmyślone. Prymitywne zabobony, w które wierzyli chłopi często zmuszają do zastanowienia się – czy dana sytuacja, w swej istocie absurdalna, mogła mieć miejsce. Miała. Każda opowieść wydarzyła się naprawdę prawie sto lat temu w Małopolsce.
Jednak nie tylko zabobony i ludowe mądrości są tutaj czymś zupełnie odległym od dzisiejszych realiów. Sama międzywojenna medycyna wydaje się czasem czymś zupełnie abstrakcyjnym. Liczba dostępnych lekarstw, choroby, o których dziś już nie pamiętamy, czy zabiegi, o których nie wiemy (nie chcemy wiedzieć) – to wszystko Zofia Karaś zawarła w swoich zapiskach. Niech już same tytułowe „wcierki rtęciowe” będą zapowiedzą tego, co jeszcze czeka czytelnika podczas lektury. Również sama Kasa Chorych, która była czymś nowym w tamtych czasach, bynajmniej nie stanowiła dla autorki ułatwienia w pracy. Nadmiar dokumentacji zabierał tyle samo czasu, co faktycznie leczenie. Choć tę ostatnią kwestię współczesny czytelnik, a przede wszystkim: współczesny lekarz zrozumie doskonale.
Dzięki zapiskom Zofii Karaś możemy poznać nie tylko obraz wsi i kulisy leczenia, ale również ją samą – silną, niezależną kobietę, która poświęciła życie ratowaniu innych. W czasach międzywojennych do rzadkości należało, gdy kobieta poświęciła się swojej pracy, a nie rodzinie. Zofia miała odwagę tak właśnie uczynić. I choć jej misja nie należała do łatwych, a okoliczności nie były sprzyjające, poświęciła się właśnie pomocy potrzebującym. Celem napisania tego pamiętnika było nie tyle uwiecznienie tej rzeczywistości, ile pokazanie, jak wiele było jeszcze do zrobienia i jak dużo należało zmienić.
Podczas lektury można się uśmiechnąć, zwłaszcza gdy autorka przeplatała opisy ówczesnych realiów barwnymi anegdotami, ale jest to również lektura wstrząsająca, kiedy zastanowimy się nad poziomem wykształcenia i prymitywnych przesądów na zapadłej wsi, co nie raz przyniosło śmierć. Książka zmusza do przemyśleń i jest zdecydowanie warta polecenia nie tylko miłośnikom historii medycyny i życia codziennego w międzywojniu.