Zdaniem warszawskiego dziecka
Myślę, że Józef Piłsudski byłby zdecydowanym przeciwnikiem „soldateski” w Warszawie w roku 1944. Już postawa prezentowana wobec powstańczych planów przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Marszałka, wskazuje jednoznacznie, iż „Ziuk” zrobiłby wszystko, aby nie dopuścić do tej hekatomby. Ten, który warszawskie dzieci wysłał na ulice z bronią w ręku, czyli gen. Tadeusz „Bór” Komorowski, kształcił się w austriackich szkołach wojennych. Musiał wiedzieć, na jaką potęgę wysyła swoje podziemne wojsko, fatalnie uzbrojone i świadome braku jakichkolwiek skrupułów u przeciwnika. Wreszcie, wysyłał Komorowski warszawskie dzieci na wroga zdającego sobie sprawę, że linia Wisły może być jego ostatnią rubieżą. Niemcy wiedzieli już, że wojnę przegrali. Walczyli tylko o to, aby jak najmniej ze swego mocarstwa oddać. Na niespełna dwa tygodnie przed wybuchem powstaniem na Hitlera dokonano kolejnego nieudanego zamachu. Przeprowadziła go pruska szlachta rozpaczliwie szukająca szansy na ocalenie Rzeszy w jej dotychczasowych granicach. Jakże wtedy właśnie nam – Polakom, trzeba było przywództwa tej miary, jaką reprezentował sobą Józef Piłsudski! Niestety, on już spał. I wciąż śpi, snem wiecznym w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów katedry wawelskiej.
Od zawsze wiedzie mnie maksyma, przypisywana Piłsudskiemu: Nie jest wielkim osiągnięciem polec za Ojczyznę. Sukcesem jest sprawienie, aby Twój wróg poległ za swoją. Nigdzie w źródłach nie natrafiłem na potwierdzenie, jakoby te słowa rzeczywiście Józef Piłsudski powiedział. Tym niemniej, znakomicie oddają one poczucie odpowiedzialności Piłsudskiego za życie podkomendnych. Udowodnił on swoją troskę, dowodząc legionistami podczas I wojny światowej. Nie oznacza to, że nie potrafił wykazać się dowódczą brawurą, której przykładem może być m.in. manewr pod Uliną Małą, który miał jednak na celu ocalenie brygady przed rosyjskim okrążeniem. Manewr ten w pełni się powiódł. Jednak latem 1944 roku odmówiłby jakiejkolwiek zgody na rozpętanie insurekcji na poważną skalę. W stolicy, po koszmarze kilkuletniego terroru, po Katyniu i z perspektywą nadchodzącej kolejnej okupacji rosyjskiej. Zresztą, jakie powstanie w Warszawie? Czym i po co?
Przed powstaniem opróżniono zbrojownie zakonspirowane na terenie miasta, a broń została przekazana na rzecz leśnych oddziałów. Bo tam insurekcja mogła mieć jakiś sens, o czym świetnie wiedział gen. „Grot” Rowecki, wykluczając w swych planach prowadzenie działań zbrojnych w dużych miastach. Zresztą, wszystkich w gorącej krwi kąpanych odsyłam do pamiętników powstańców. Ileż tam bolesnej ironii wobec dowódców powstania, wobec braku łączności, samobójczych rozkazów, szafowania krwią żołnierską. I rozdawania sobie przez dowództwo orderów w bezpiecznych schronach śródmieścia Warszawy…
Jeszcze 1 sierpnia 1944 roku, na porannej odprawie, szef wywiadu Armii Krajowej płk Iranek-Osmecki meldował „Borowi” Komorowskiemu, iż Sowieci palcem nie ruszą, aby wspomóc walczącą Warszawę. Zresztą – obiektywnie rzecz ujmując – dlaczego mieliby pomagać wrogiej sobie armii? Przecież Stalin et consortes czytywali AK-owski Biuletyn Informacyjny, z którego nawet tępe rosyjskie dziecko musiało zrozumieć, że Polacy traktują Armię Czerwoną jako śmiertelnego wroga. A jeszcze lepsze informacje miała przecież sowiecka razwiedka.
Sojusznicy. Anglicy wybuchem powstania byli tak samo zaskoczeni jak przekupki z Kercelaka, które zostały w pierwszych dniach powstania wymordowane w kościele św. Wojciecha przy ulicy Wolskiej (nota bene przez Rosjan w mundurach SS). Skandalem, a właściwie dowódczą zbrodnią, było rozpętywanie powstania bez wyjaśnienia praw kombatanckich żołnierzy AK, których Niemcy rozstrzeliwali jako bandytów. Przygotowując powstanie, niczego nie załatwiono u naszych ówczesnych sojuszników. Odsyłam do angielskiej prasy, której publicyści – w pierwszych dniach sierpnia – nie zostawiali suchej nitki na dowódcach AK. Jedynym, który ujął się za walczącą Warszawą był niejaki Eric Blair, po wojnie lepiej znany jako George Orwell.
Stefan Kisielewski, goszcząc po wojnie w Londynie, zwrócił się do gen. Komorowskiego z żądaniem zwrotu pieniędzy za zniszczony podczas powstania fortepian, jaki „rezydował” w mokotowskim mieszkaniu Kisielewskich. Gdy rokrocznie wybuchają w sierpniu dyskusje – czy warto było, czy trzeba było, czy wreszcie można było – przypominam sobie fortepian Kisielewskich. I kamienicę moich dziadów, którzy ocaleli jedynie dlatego, że bawili na „letnikach” w podwarszawskim Józefowie. Wszystkich lokatorów tej kamienicy wymordowali „niemieccy Rosjanie”.
Rozum podyktował mi taką odpowiedź. A serce? Ono każe mi regularnie wędrować, ze łzami w oczach, na cmentarz wolski lub powązkowski, żeby zapalić świeczkę.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Czytaj wspomnienia Powstańca Warszawskiego prof. Macieja Bernhardta opublikowane w naszym serwisie. Polecamy!
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Justyna Piątek