Zbombardowanie Drezna i latające talerze czyli „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta
Jeden z nich jest znanym i uznawanym współczesnym historykiem brytyjskim. Mówię o Davidzie Irvingu, który w 1963 roku wydał sensacyjną (w sensie wydźwięku, a nie konstrukcji) książkę pt. The Destruction of Dresden. Pierwszy raz od czasów wojny (pomijając, rzecz jasna, utajnione raporty) ktoś wspomniał o exodusie „Florencji nad Łabą”, która w ciągu zaledwie jednej nocy zamieniona została w księżycowe pagórki. Księżycowe pagórki? Otóż, wyrażenie to nie znalazło się w tym miejscu przypadkowo. Jest to luźny cytat z książki niejakiego Kurta Vonneguta, Amerykanina pochodzenia niemieckiego (w czwartym pokoleniu), który jako zwiadowca amerykańskiej piechoty Hors de Combat, został wzięty do niewoli w Ardenach tylko po to (parafrazując w tym miejscu specyficzny styl K.V.), aby stać się świadkiem bombardowania Drezna, przeżyć i opowiedzieć. Vonnegut nie był historykiem, był za to autorem powieści pisanych pół-żartem pół-serio, do bólu życiowych, stylem zaś przywodzących na myśl telegraficzno – schizofreniczne opowieści z planety Tralfamadorii, skąd przylatują latające talerze. Żart? Nic podobnego. W Kurcie Vonnegucie, jednym z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych pisarzy amerykańskich należy upatrywać drugiego ze strażników pamięci drezdeńskiej apokalipsy.
Nalot na Drezno, obce planety i krucjata dziecięca
Rzeźnia numer pięć; czyli krucjata dziecięca; czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią wydana w roku 1966 nie jest bynajmniej książką historyczną, nie można jej też, niestety, z czystym sercem uznać za źródło o charakterze pamiętnikarskim. Prozę Vonneguta (a tym samym także Rzeźnię jako powieść w dużej mierze sztandarową) cechuje przeplatanie się motywów fantastycznych, rzeczywistych i historycznych. Większość pozycji możemy wręcz potraktować jako quasi traktaty filozoficzne. Rzeźnia numer pięć jest zatem niekonwencjonalnym wspomnieniem autora, a zarazem manifestem antywojennym. Skupiając się na warstwie historycznej książki możemy wskazać zasadniczo kilka wydarzeń – wspomniany nalot na Drezno jako punkt odniesienia całości (do czego naturalnie jeszcze powrócę), Krucjatę Dziecięcą (1213 r.) jako kontekst do głównej tezy, i wreszcie szereg opisów realiów życia w Stanach Zjednoczonych od Wielkiego Kryzysu po Zimną Wojnę. Całość ubrana jest w prześmiewczą, ale zarazem szalenie realistyczną formę, balansującą na dwóch biegunach. Konwencja snu i motywy fantastyczne (motyw przybyszów czy też pobytu Billego Pilgrima na innej planecie) zderzają się z suchymi faktami, przytoczonymi fragmentami prawdziwych opracowań, przemówień, dokumentów.
Nie możemy potraktować Rzeźni jako książki historycznej sensu stricto. Muszę przyznać, że w trakcie długich poszukiwań nie udało mi się odnaleźć ani jednej recenzji, która patrzyłaby na tę pozycję pod takim kątem. Pozwala mi to wysunąć więc śmiałą tezę i podjąć desperacką próbę jej obrony. Zdarza się. Zatem, Rzeźnia numer pięć jest moim – podkreślam – subiektywnym zdaniem bardzo miarodajnym źródłem wiedzy na temat wydarzenia kulminacyjnego, czyli nieszczęsnego lutowego dnia we „Florencji nad Łabą”. Przez niemal trzy czwarte powieści Drezno jest zaledwie (co było z pewnością zamiarem autora) tłem akcji. Cały czas Vonnegut przypomina nam, w bardzo dyskretny sposób, do czego rzecz zmierza – (…) nieraz pytali mnie nad czym pracuję, i zwykle odpowiadałem, że najważniejsza jest moja książka o Dreźnie.
Latające talerze prawdziwsze od Irvinga?
W sposób genialny mamy w tym kontekście ujętą przypowieść o Sodomie i Gomorze (autor bardzo lubi mimochodem wplatać wątki biblijne, co dla historyka może również przedstawiać pewną wartość), za szczyt mistrzostwa w piórze można zaś uznać porównanie twórcy Rzeźni do żony Lota, która, jak wiemy, pomijając zakaz odwróciła się, żeby jeszcze raz zobaczyć miasto. Vonnegut porównuje siebie do słupa soli podkreślając, że o masakrze nie można powiedzieć tak naprawdę nic mądrego. Można? Po lekturze dochodzimy do wniosku, że w książce, w której równolegle występuje ostatnia niemiecka ofensywa zimowa, przemówienie Roosvelta dotyczące zrzucenia ładunku nuklearnego na Hiroszimę oraz latające talerze, kosmici i autor prozy fantastycznej Kilgore Trout (postać o tyle fikcyjna jak każdy z nas) jako nieświadomy prorok i wielki teoretyk swoich czasów, że więcej w niej czuć prawdy o zrównaniu z ziemią miasta Drezna niż w pracy wspomnianego Davida Irvinga. Otóż historia przejawia się tutaj podobnie jak w scenie rozmowy głównego bohatera Rzeźni Billego Pilgrima (postaci fikcyjnej, alter ego Vonneguta) z Bertramem Copelandem Rumfoordem, oficjalnym historykiem Amerykańskich Sił Powietrznych (postacią autentyczną) – Rumfoord miał z Dreznem kłopot. Otóż nikt nie przejawia najmniejszej ochoty przypominania o śmierci 135 000 niemieckich cywili, którzy stracili życie niemal w ciągu jednej nocy (nalot z 13 na 14 lutego 1945, ‘poprawiony’ nazajutrz w dzień), bo jest to rzecz niewygodna z punktu widzenia propagandowego. Zatem na Irvinga momentalnie po wydaniu The Destruction of Dresden posypały się gromy. Gen. Eaker (postać autentyczna) pisze: Dobrze by też było przypomnieć panu Irvingowi Buchenwald i Coventry. Jak wiemy Buchenwald był hitlerowskim obozem zagłady. Jak wiemy Coventry było angielskim miastem bestialsko zbombardowanym przez Niemców w 1940 roku. Dygresja – obecnie Coventry wspólnie z Dreznem prowadzi wspólny program miast partnerskich. Zdarza się.
Odór palonych zwłok... w sposób niebezpośredni
Powyższy przykład pokazuje jaką szansę zyskała Rzeźnia w przeciwieństwie do The Destruction of Dresden – przez swoją niebezpośrednią, a dla człowieka uważnego aż nadto silną wymowę, opowiada historię amerykańsko- angielskiego nalotu-zbrodni w taki sposób, że osiąga swój cel, tzn. czytelnik zyskuje świadomość exodusu. Z drugiej zaś strony jest to podane w formie uniemożliwiającej rozszarpanie autora przez ludzi pokroju gen. Eakera (z całym szacunkiem dla osoby pana generała). Żeby zaś samemu nie narazić się na podobny atak ze strony czytelnika spieszę donieść, że wszystkiego w sensie faktograficznym u Vonneguta nie znajdziemy. Wiemy, kiedy rzecz ma miejsce i niemalże namacalnie odczuwamy skuleni w kącie nieczynnej rzeźni, wraz z grupą jeńców amerykańskich, odwet za pięć lat wojny światowej. Czujemy odór palonych zwłok, które tak dobrze widać na zdjęciach Waltera Hahna. Z cytatu marszałka lotnictwa Saundy’ego dowiadujemy się zaś, że bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę (sztandarowy przykład uśmiercenia w jednym miejscu w ciągu parunastu sekund przeszło 70 000 istot ludzkich) zabiła „tylko” niemal połowę ofiar pochłoniętych przez płonące Drezno. A cały czas mówimy o ‘konwencjonalnym’ bombardowaniu.
Siła powieści śmiejącego się proroka zagłady jak o Vonnegutcie pisze „The New York Times” leży w umiejętnym przetasowaniu faktów historycznych z elementami fikcyjnymi. Autor daje impuls do spojrzenia na sprawy bliżej, ergo prowadzi nas do wydanej trzy lata wcześniej książki Davida Irvinga (podkreślam raz jeszcze, pracy stricte historycznej). Czy więc w takim przypadku mamy prawo nazwać Rzeźnię numer pięć pracą historyczną?
Tytułem zakończenia chciałabym odpowiedzieć na pytanie z poprzedniego akapitu. Otóż, tak, Rzeźnię możemy potraktować jako pracę historyczną. W tym miejscu pozwolę sobie jednak na pewnego rodzaju równanie. Książka Vonneguta podaje nam w atrakcyjnej otoczce fabularnej szereg faktów dotyczących prawdziwego zdarzenia, czyli apokalipsy 1945 (jak roboczo nazwijmy zagładę Drezna). Część czytelników w ogóle nie zda sobie sprawy w czym rzecz. Zdarza się. Mówimy jednak o podejściu historycznym, zatem o historykach. Nie wierzę, żeby znalazł się student, absolwent, magister, doktor czy profesor historii, który po prześledzeniu epopei Billego Pilgrima nie zadał sobie pytania „to jak to było z tym Dreznem?”. W tym miejscu zachodzi magiczny związek z pracą Irvinga (o której z resztą Vonnegut wspomina, jak zwykle u siebie, mimochodem), która automatycznie pojawia się w rękach zainteresowanego tematem czytelnika. Tym samym tandem Rzeźnia numer pięć i The Destruction of Dresden stają się wyrzutem sumienia i kubłem zimnej wody dla ludzi patrzących kategoriami czarne-białe, a sama apokalipsa 1945 wstrząsającym faktem godnym świadectwa w pamięci pokoleń dla ludzi o wysokiej świadomości historycznej. W ferworze obrony swojej tezy zapomniałam dodać, że Drezno w roku 1945 było miastem otwartym, bez znaczących instalacji wojskowych, praktycznie bez jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej. Na koniec, ostatnie już, obiecuję pytanie – co nazywamy ‘książką historyczną’? według mnie pracę, która poprzez przytoczenie wydarzeń przeszłych daje nam na nie pogląd, pobudza do analizy i prowokuje do zagłębienia tematu. Zatem, tak. Taką powieścią jest Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta.
Jedynym pojazdem był porzucony przez kogoś furgon z parą koni. Furgon wyglądał jak duża zielona trumna.
Rozmawiały ptaki.
Jeden z nich spytał Bill’ego Pilgrima [który niespełna dobę wcześniej był świadkiem zagłady Drezna]:
– It-it?
Pytanie jest wciąż aktualne.
Zredagował: Kamil Janicki