„Zawsze uważałem studentów za swoich młodszych kolegów”. Profesor Gerard Labuda – wspomnienie
To była piękna uroczystość. Poznańska Universitas świętowała jubileusz bodaj najwybitniejszego ze swoich członków. Kiedy chór akademicki śpiewał „Plurimos annos” chyba wszyscy oczekiwaliśmy, że po 90 latach życia i 70 pracy naukowej nadejdą kolejne, naznaczone nowymi, cennymi publikacjami. We mnie zaś, który profesora Labudę widziałem wtedy po raz pierwszy, narastał podziw i szacunek już nie tylko dla wielkiego naukowca (choć również jego dorobek poznałem wówczas znacznie lepiej), ale także człowieka, ujmującego, czarującego, zadziwiającego niezwykłą wręcz skromnością, życzliwością i pogodą ducha. Niewielu było na tej uroczystości studentów, ale chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że takich ludzi i takich historyków jak profesor już prawienie ma.
Był to jeden z tych rzadkich, niestety, momentów, kiedy naprawdę czułem się częścią uniwersyteckiej wspólnoty, o której (teoretycznym przynajmniej) istnieniu nader często chyba nie tylko studenci zapominają. Trochę przypadkowo mieliśmy wówczas zaszczyt uścisnąć dłoń Profesora i usłyszeć słowa zacytowane przeze mnie w tytule. Jest to dla mnie jedno z najważniejszych wspomnień ze wszystkich pięciu lat nauki na wydziale historycznym.
Chyba każdy student historii, nawet jeśli nie poznał nazwiska Profesora już w liceum, szybko spotyka się z nim na pierwszym roku. Niekoniecznie jest to spotkanie przyjemne – podział źródeł na ergotechniczne, socjotechniczne i psychotechniczne mało któremu ze świeżo upieczonych żaków wydaje się zrozumiały, a dla wielu nie jest łatwiejszy do zapamiętania niż imię i dokonania elamickiego władcy Puzurinszuszinaka. W dalszym toku studiów (w Poznaniu jest to zapewne szczególnie odczuwalne) również nie sposób uciec od Gerarda Labudy – w tak wielu dziedzinach zapisał się jako wybitny badacz. Niezwykle precyzyjne, ale mało przystępne dla niewprawnego czytelnika wywody, zawsze poprzedzone erudycyjnym omówieniem dotychczasowego dorobku historiografii dotyczącej danego zagadnienia, bywają zmorą studentów nawet na ostatnich latach studiów.
A jednak, choć niełatwo znaleźć wśród młodych adeptów historii takiego, który lubiłby czytać prace Profesora, równie trudno będzie chyba znaleźć kogoś, kto nie darzyłby Go podziwem i szacunkiem niemal instynktownym, przynależnym w sposób oczywisty i naturalny. Labuda, w wieku ponad 90 lat wciąż publikujący i zażarcie polemizujący z innymi badaczami, jednak od dawna nieprowadzący wykładów i seminariów, jakby stale obecny na wydziale historycznym duchem, ale nie ciałem, jawił się jako żywa legenda – ostatni z dawnych wielkich mistrzów, funkcjonujący już jakby poza czasem. Wydawało się, że będzie pisał bez końca, że jest jednym ze stałych i niezmiennych elementów naszego świata.
Podziw, z jakim piszę o zmarłym Profesorze, może wydać się Czytelnikowi sztuczny lub wręcz nieszczery – nader często spotyka się wśród młodych lekceważenie lub po prostu obojętność wobec starszych mistrzów i nauczycieli. Ale również właśnie na tym zdaje się polegać niezwykłość profesora, że z pewnością nie ja jeden nie potrafię pisać o nim inaczej. Choć osobiście zupełnie nieznany, był jednocześnie kimś niezwykle mi bliskim. W Poznaniu wszyscy jesteśmy po części uczniami Gerarda Labudy.
Przemówienie premiera Donalda Tuska na pogrzebie prof. Gerarda Labudy
Zobacz też:
korekta: Bożena Pierga