„Za drugiego Sowieta”, czyli jak Armia Czerwona powróciła na Kresy
Paweł Czechowski: Na początku stycznia 1944 roku Armia Czerwona, wypierając Niemców, przekroczyła przedwojenną granicę polsko-radziecką, po raz drugi w czasie wojny zajmując Kresy Wschodnie. Jaki był wówczas stosunek ZSRR do państwowości polskiej i Polaków zamieszkujących te tereny? Czym różnił się on względem lat 1939-1941?
Łukasz Adamski: Różnił się dość znacznie. Przede wszystkim należy podkreślić, że w 1944 r. Związek Sowiecki, inaczej niż w okresie „pierwszych Sowietów”, uznawał istnienie państwa polskiego. Wychodził wprawdzie z założenia, iż istnieje ono tylko na terenach okupowanych w latach 1939-1941 r. przez Niemcy, a więc na zachód od linii Ribbentropa-Mołotowa, no i nie utrzymywał stosunków dyplomatycznych z rządem RP, ale nie było już powrotu do teorii z lat 1939-41, iż państwo polskie – „pokraczny wyrodek Traktatu Wersalskiego” – przestało istnieć. Nic też nie wskazuje na to, że Stalin realnie rozważał przyłączenie Polski do ZSRR. Inna sprawa, że już wówczas zakładał, iż państwo polskie musi być „przyjazne” wobec ZSRR, co w wariancie minimum oznaczało plany pozbawienia wyzwolonej od Niemców Polski swobody realizacji polityki zagranicznej, a w wersji maksimum – również swobody kształtowania ustroju wewnętrznego.
Nie różnił się natomiast ten stosunek Sowietów w odniesieniu do wschodnich województw RP, a więc Galicji Wschodniej, Wołynia, Polesia, Nowogródzkiego i Wileńszczyzny. Tutaj ZSRR wychodził z założenia, że na mocy swobodnie wyrażonej woli miejscowej ludności stały się one częścią ZSRR. To, że prawo międzynarodowe zabraniało już wówczas aneksji i że ziemie te pozostają prawnie częścią Polski, Stalina nie obchodziło. Miejsce pośrednie zajmowała Białostocczyzna i zachodnie skrawki województwa lwowskiego. Formalnie traktowano je jako część ZSRR, ale Stalin w praktyce dawał wyraźnie do zrozumienia, iż gotów jest z uwagi na niekwestionowany skład etniczny ludności odejść od linii Ribbentrop-Mołotow i „zrzec się” na rzecz Polski tych terenów.
Propaganda sowiecka podkreślała przy tym, że propozycja granicy polsko-sowieckiej na tzw. linii Curzona była wysunięta nie przez nich, ale przez Anglię po I wojnie światowej i jest sprawiedliwa, bo rozgranicza obszary z większością polską i niepolską. Polski rząd to kwestionował, odwołując się do argumentów prawnych, etnograficznych, historycznych i kulturowych – na próżno jednak. Stalin nawet w chwili największych klęsk ZSRR, w grudniu 1941 r., zaledwie sygnalizował gotowość kompromisu skutkującego zwrotem Wilna bądź Lwowa, później tych chęci wyzbył się ostatecznie.
A stosunek do Polaków? Masowych deportacji nie było, jak w latach 1939-1941, choć Chruszczow – wielkorządca sowieckiej Ukrainy takie propozycje przesiedleń Polaków ze Lwowa do Donbasu przedstawiał, ale traktowano ich jako obywateli sowieckich. Struktury polskiego rządu i sił zbrojnych istniejące we wschodnich województwach były traktowane nie jako struktury sojusznika, ale wroga. Rozbrajane i „internowane”, co w praktyce oznaczało często wieloletnie deportacje. Jednak z uwagi na to, że już we wrześniu 1944 r. podpisano z marionetkowym komitetem, będącym w optyce Stalina, reprezentantem narodu polskiego i namiastką rządu, układy o przesiedleniach, to szerszych represji wobec ludności – niezaangażowanej bezpośrednio w zwalczanie drugiej sowieckiej okupacji wojskowej i, szerzej, w polską konspirację – nie było. Liczono – i słusznie – że jak Polacy wyjadą do Polski w nowych granicach, to problem sam się rozwiąże.
P.Cz.: Nim regularne wojska sowieckie wyparły Niemców, na terenach będących wcześniej w granicach II RP działały sowieckie oddziały partyzanckie. Jakie były stosunki między partyzantami polskimi a Sowietami? Czy zmieniały się zdecydowanie względem wydarzeń zachodzących na froncie?
Ł.A.: Zacznę od przypomnienia, że prawnie te ziemie nadal były w granicach Polski. Sytuacja zmieniła się dopiero 16 sierpnia 1945 r., kiedy z rządem RP, mającym międzynarodowe uznanie i kontrolującym sytuację w Polsce, podpisano traktat graniczny – wszedł on w życie 5 lutego 1946 r. i wtedy dopiero można mówić o sowieckiej suwerenności na obszarze na wschód od linii Curzona.
Jeśli zaś chodzi o meritum Pana pytania – rozróżnić należy sytuację na ziemiach północno-wschodnich oraz na Wołyniu i w Galicji. O ile w Nowogródzkiem czy na Wileńszczyźnie między Sowietami a polskim podziemiem panował stan jawnej wrogości, de facto wojny, to na Wołyniu dochodziło czasem do taktycznego współdziałania. Zarazem rozpracowywały polskie podziemie. Symbolem mogą być losy np. porucznika Leona Osieckiego, zamordowanego z rozkazu dowództwa partyzanckiego oddziału NKWD, czy kpt. Władysława Kochańskiego „Wujka”, który bronił Polaków przed upowskimi mordami, ale potem został uprowadzony przez sowiecką partyzantkę i skazany na 25 lat łagrów. Wrócił do kraju w 1956 r.
P.Cz.: Na jakiej zasadzie funkcjonowały polskojęzyczne oddziały sowieckiej partyzantki? Kto je tworzył? Czy były traktowane w jakiś „specjalny" sposób?
Ł.A.: Ich był kilka, ale największym było zgrupowanie „Jeszcze Polska nie zginęła”, dowodzone przez Roberta Satanowskiego. Liczyło ono kilkaset osób. Sam Satanowski – w okresie powojennym bardzo znany dyrygent – był studentem żydowskiego pochodzenia, który zgromadził wokół siebie grono Polaków. Satanowski miał bezpośredni kontakt z Chruszczowem, niejednokrotnie opierał się miejscowym dowódcom sowieckim, usiłującym zuniformizować oddział, noszący polskie emblematy, z sowieckimi, albo krytykującym Satanowskiego za „polski nacjonalizm”, za modlitwy etc. On i jego żona stali się bohaterami wielu donosów, posądzano ich o nacjonalizm. Jednocześnie widać było, że oddział Satanowskiego miał za zadanie zbieranie informacji wywiadowczych dla sowieckich władz, o nastrojach ludności, o strukturach polskiego podziemia i z tego zadania się wywiązywał.
Kto je tworzył? Niektóre, przynajmniej według relacji Satanowskiego, utworzyły się samorzutnie, a potem po prostu podporządkowały się sowieckim strukturom. Inne z kolei były wydzielone ze sowieckich oddziałów partyzanckich, tak aby miały charakter polski.
P.Cz.: Jakie były główne nurty przekazu propagandowego płynącego z Moskwy w latach 1944-1945 względem Polaków z Kresów?
Ł.A.: Tutaj odpowiedź w przypadku Wołynia i Galicji jest prosta. Podkreślano, że ZSRR ma przyjazne zamiary, że dąży do wyzwolenia Polski spod okupacji niemieckiej, natomiast ziemie, na których mieszkają, nie są Polską, ale Ukrainą Zachodnią. Można na nich pozostać, pod warunkiem akceptacji „sowieckiego ustroju i praworządności”, można zaś skorzystać z możliwości wyjazdu do Polski. Podkreślano też, że rząd emigracyjny jest reakcyjny.
Więcej informacji na temat publikacji „Wołyń i Galicja Wschodnia pod okupacją niemiecką 1943-1944” oraz „Wołyń i Galicja za drugiego Sowieta” znajdziesz na stronie Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia!
P.Cz.: Na czym polegał proces ukrainizacji?
Ł.A.: Wahałbym się z określeniem polityki ZSRR jako „ukrainizacji” – owszem, w celach propagandowych zmieniano nazwy ulic, zaprowadzano ukraiński do szkół czy na uczelnie wyższe, zohydzano polską obecność na tych ziemiach poprzez propagandę czy programy szkolne, usuwano – choć nie wszystkie – polskie pomniki. Zarazem administracja była w rękach Rosjan czy zrusyfikowanych Ukraińców z terenów przedwojennej sowieckiej Ukrainy, a rosyjski był głównym językiem komunikowania się wyższych szczebli administracji czy partii. Była to raczej „ukrainosowietyzacja”, a więc ukrainizacja w specyficznej formie istniejącej w państwie sowieckim i dla ogromnej większości Ukraińców zamieszkujących Galicję Wschodnią czy Wołyń mającą niewiele lub wręcz nic wspólnego z ich kulturą narodową czy realizacją ich aspiracji narodowych i państwowych
P.Cz.: W którym momencie dla ludności polskiej stawało się jasne, że dawne ziemie wschodnie II RP nie znajdą się po wojnie w granicach Polski?
Ł.A.: Szokiem były z pewnością ustalenia jałtańskie – do tego czasu akcja „ewakuacji” Polaków, efekt umowy, którą PKWN podpisał z sowiecką Ukrainą, szła bardzo opornie. Po komunikacie „Wielkiej Trójki” stało się jasne, że jedyną nadzieją na zachowanie Lwowa w Polsce byłby wybuch wojny między ZSRR a Wielką Brytanią i USA, a perspektywy tego były nikłe. Wątpiących przedstawicieli inteligencji zachęcał do wyjazdu Stanisław Grabski, nestor polskich endeków, który w sierpniu 1945 r. jako wiceprezydent Krajowej Rady Narodowej odwiedził Lwów.
P.Cz.: W publikacjach „Wołyń i Galicja Wschodnia pod okupacją niemiecką 1943-1944” oraz „Wołyń i Galicja za drugiego Sowieta” czytelnik może znaleźć zróżnicowaną dokumentację, która wcześniej była raczej ciężko dostępna. Czy w trakcie pracy nad książkami jakieś informacje szczególnie Pana zaskoczyły?
Ł.A.: Takich spraw było wiele. Weźmy np. losy Haliny Owczarskiej – córki oficera polskiego, zamordowanego w Katyniu. Owczarska została aresztowana w 1948 r. i skazana przez Kolegium Specjalne w Moskwie na 25 lat łagru. Wypuszczono ją z niego dopiero w 1963 r. a do Polski zdołała wrócić w 1975 r. Z dokumentu skierowanego do szefa sowieckiej bezpieki wyłania się obraz wręcz polskiej Maty Hari, pracującej potem dla brytyjskiego wywiadu, z kolei z relacji samej Owczarskiej, odszukanej w archiwach IPN, diametralnie inny wizerunek – nieco buntowniczej nastolatki, która padła ofiarą sowieckiej manii prześladowczej.
W dokumentach ukazuje się też ciekawa i niejednoznaczna sylwetka Roberta Satanowskiego. Widać także, jak dokładne relacje o rzezi wołyńskiej składali sowieccy dowódcy partyzanccy, którzy chyba sami po ludzki byli przerażeni okrucieństwem mordów. Albo rozmowa, którą najwyższe władze sowieckiej Ukrainy przeprowadziły, przedstawiając się fałszywymi nazwiskami, z pułkownikiem Władysławem Filipkowskim, komendantem Obszaru Lwowskiego AK. Inna ciekawa historia to próba powstrzymania rzezi Polaków przez Ukraińca, Mikołaja Diaczuka, który założył Ukraiński Komitet Wołyński, nawołujący do współpracy Ukraińców i Polaków i próbował wyperswadować sens mordów miejscowemu dowódcy UPA, później zaś został zwerbowany przez NKWD jako agent „Wolny”. Każda z takich opowieści może być materiałem na scenariusz filmowy.
Przede wszystkim jednak uważna lektura dokumentów skłania do refleksji, skądinąd oczywistej, jak rzeczywistość wojenna jest skomplikowana, dalece odległa nie tylko od historii popularnej, znanej z książek czy filmów. I że rolą historyka jest w pierwszym rzędzie zrozumieć, wyjaśnić, a dopiero później ewentualnie ocenić, pochwalić czy potępić.
P.Cz.: Wśród dokumentów możemy znaleźć też informacje dotyczące postawy wspominanego już Nikity Chruszczowa. Jak przyszły lider ZSRR odnosił się do Polaków?
Ł.A.: Chruszczow był w czasie wojny pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Ukrainy. Jego poglądy determinował z jednej strony sowiecki internacjonalizm, a więc doktryna zgodnego pożycia wszystkich narodowości w ramach ZSRR, z drugiej – klasyczne hasła ukraińskiego ruchu narodowego, zgodnie z którymi Ukraina jest tam, gdzie mieszka ukraińskojęzyczne chłopstwo. Chruszczow, urodzony na rosyjsko-ukraińskim pograniczu, a wychowany na wschodniej Ukrainie, ożeniony z Ukrainką z Chełmszczyzny, był z pewnością wiernym adeptem tych idei. Miał też osobiste ambicje, aby wzmacniać swoją pozycję na Ukrainie i w całym ZSRR, piąć się po szczeblach kariery, a zarazem był świadom, że brak należytej ostrożności politycznej i pełnej lojalności wobec Stalina groził łagrem lub egzekucją. To wyjaśnia stosunek Chruszczowa do Polaków, którym czytelnik może być zdziwiony.
Oto z dokumentów wyłania się obraz wiernopoddańczego wobec Stalina prostaka i szczerego sowieckiego komunisty, który każe bezwzględnie zwalczać ukraińskie podziemie, to jest UPA i dąży do poszerzenia granic swojej Ukrainy, tak aby obejmowała tereny po Rzeszów w Polsce, Humenne na Słowacji i Suczawę w Rumunii. Człowieka, który jest dobrze i rzetelnie informowany o tym, co się dziaje na Wołyniu i w Galicji, przez podległe mu struktury, ale filtruje te informacje i w raportach do Stalina, czy w wypowiedziach publicznych, minimalizuje tło narodowe rzezi, a podkreśla mordy UPA po prostu na ludności cywilnej. Kłamie również Stalinowi o braku polskiego podziemia na Wołyniu czy w Galicji. Jest to też człowiek, który dąży do jak najszybszej depolonizacji Galicji Wschodniej, zwłaszcza Lwowa, i sugeruje Stalinowi wręcz deportację Polaków ze Lwowa – tych którzy nie chcą wyjechać do Polski – do Donbasu, po to aby przyśpieszyć sowiecką ukrainizację Lwowa. Wreszcie jest ogromny przeciwnikiem polskich „tradycyjnych” elit, w tym rządu emigracyjnego.
Dokumenty nie dają, rzecz jasna, pełnego obrazu Chruszczowa, ale dają wystarczająco dużo materiału do wysnucia tezy, że Nikita Chruszczow był promotorem specyficznego ukraińskiego patriotyzmu, w kajdanach sowieckiego totalitaryzmu. Jego późniejsze decyzje, już jako przywódcy ZSRR, o przekazaniu Krymu Ukrainie tylko to potwierdzają.