Z wystąpieniem wśród historyków, czyli XXVI OZHS w Łodzi
Histmag był bowiem patronem medialnym tegorocznego Ogólnopolskiego Zjazdu Historyków Studentów, a ja wraz z naszym redaktorem naczelnym Maćkiem Zarembą miałem w trakcie imprezy poprowadzić warsztaty. Było to więc dla mnie wydarzenie nowe i ciekawe, na które mogłem spojrzeć okiem kogoś spoza świata historyków.
OZHS jest wydarzeniem cyklicznym, przeznaczonym dla studentów i doktorantów, organizowanym co roku przez inny ośrodek akademicki. W tym roku impreza odbyła się w Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego i trwała w dniach 17-21 kwietnia. XXVI edycja obfitowała w wykłady, konferencje, wycieczki po Łodzi śladami historii i w końcu warsztaty tematyczne, a więc część, do której i my mieliśmy dołożyć swoją cegiełkę. Poza częścią oficjalną miały oczywiście również miejsce studenckie integracje w luźniejszej atmosferze.
My na IHUŁ wybraliśmy się w przedostatni dzień zjazdu. Do celu naszej podróży mieliśmy z dworca ledwie kawałek drogi do przejścia, a na wejściu przywitali nas bardzo miło panowie organizatorzy, którzy wręczyli nam program OZHS, identyfikatory i kilka pamiątek. Potem nastąpiło pierwsze dla mnie tego dnia zaskoczenie.
Budynek przypominał mi moją dawną szkołę, z wieloma wąskimi korytarzami i rozstawionymi blisko siebie salami. Problem był taki, że korytarze były... zupełnie puste. Wyjazdy do Łodzi kojarzą mi się z Festiwalem Gier i Komiksu, gdzie ciężko się przepchnąć przez tłum, więc w jakiś naturalny sposób narzuciłem podobny schemat na OZHS. Specyfika tego wydarzenia jest jednak zupełnie inna, a ciche i puste korytarze to znak, że wszystko przebiega w jak najlepszym porządku – po prostu do budynku weszliśmy w momencie, w którym trwały już wystąpienia i panele, więc nikt się nie kręcił między pomieszczeniami.
Wciąż było dosyć wcześnie, więc część zainteresowanych dopiero wybierała się na interesujące ich wydarzenia. Kiedy usiedliśmy na chwilę w stołówce, mijali nas kolejni pojawiający się w Instytucie studenci – część z nich miała ze sobą torby i walizki, bo do Łodzi przybyli z często dalekich zakątków Polski.
To dla mnie już któryś z kolei zjazd. Tegoroczna edycja wypadła organizacyjnie bardzo fajnie, natomiast moim zdaniem niektóre panele mogłyby być nieco lepiej dobrane tematycznie, bo poszczególne referaty nie zawsze są spójne, choć uporządkowanie tego to z pewnością niełatwa sprawa. Impreza integracyjna na której byłam nie spodobała mi się za bardzo – bo się nie integrowaliśmy! Wszyscy raczej spędzali czas w swoich grupkach ~Paulina Kurdek, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu
Po chwili zebraliśmy się, by zobaczyć wystąpienie naszej redakcyjnej koleżanki Agaty Łysakowskiej, która opowiadała o działalności dobroczynnej w dawnym Poznaniu. To muszę wspomnieć o wielkim plusie OZHS – każdy człowiek zainteresowany historią znajdzie tu coś dla siebie. Prelegenci poruszają dziesiątki bardzo zróżnicowanych zagadnień, osadzonych w różnych epokach. Polecam jednak nie chodzić jedynie na tematy, które są naszą domeną, ale spróbować także i nowych rzeczy. Banalne jest stwierdzenie, że poszerza to horyzonty – oczywiście, że tak jest. Dla mnie jednak dużą wartością jest dowiedzenie się czegoś nietypowego, odkrycie jakiejś ciekawostki, na którą na własną rękę bym nie trafił. Taki aspekt jest dla mnie wręcz przyjemny.
Nie mogliśmy jednak zbyt wiele czasu poświęcić na prelekcje, bo czekało nas nasze własne wystąpienie. Po szybkim obiedzie w uniwersyteckiej stołówce (jedzenie - pycha!), udaliśmy się do miejsca naszego przeznaczenia...
W tym momencie nieco dramatyzuję oczywiście, ale chyba każdy z nas przeżył stres związany z wystąpieniem publicznym. Dla mnie był to debiut w roli osoby, która ma w formie warsztatów przekazywać innym jakąś wiedzę i doświadczenie – wciąż się przecież uczę zawodu, współtworząc Histmaga. Rozmyślałem oczywiście nad różnymi czarnymi scenariuszami z cyklu „co może pójść nie tak”: nikt nie przyjdzie, coś się zatnie w komputerze, a może zatną się moje usta, przez które z nerwów nie przeleci ani jedno słowo? Lub wręcz przeciwnie, chlapnę jakąś głupotę, a mój czerstwy żart momentalnie zepsuje atmosferę i skrzywi twarze zebranych w grymasie politowania?
Obawy o frekwencję rozwiały się w zasadzie od razu. Sala powoli wypełniała się ludźmi, których zainteresował temat spotkania: „Czy portal historyczny musi epatować krwią i seksem? O popularyzacji historii w internecie”. Tych kilkanaście osób, które postanowiły wybrać w tamtym momencie nas, uważam za naprawdę duży sukces.
To mój pierwszy zjazd, a nawet pierwsza konferencja naukowa. Organizacyjnie i logistycznie wyszło bardzo dobrze. Jeśli zaś chodzi o panele, to wszystko zależy od występujących i ich podejścia. Najbardziej spodobał mi się panel... w którym sam brałem udział jako prelegent. Prowadzący w bardzo ciekawy sposób doprecyzowywał pewne kwestie, a sama dyskusja była niezwykle ożywiona ~ Łukasz Koremba, Uniwersytet Szczeciński
Zebranie widowni to jednak nawet nie połowa sukcesu. Gdyby poszło nam słabo, nasi goście momentalnie postanowiliby znaleźć sobie inne, bardziej ciekawe dla nich zajęcie. Ważne było też zbudowanie zainteresowania, które przełożyłoby się później na aktywny udział w dyskusji i warsztatach. Myślę, że udało nam się osiągnąć ten cel, czego efektem była naprawdę fajna rozmowa wokół tytułowego pytania warsztatów. Mnie i Maćka wsparł w tym nasz redakcyjny kolega Sebastian Adamkiewicz, który wpadł zrobić kilka zdjęć, a przy okazji podzielił się również swoimi bogatymi doświadczeniami związanymi z popularyzatorstwem. Nasi szanowni goście później równie chętnie wzięli udział w przygotowanym dla nich ćwiczeniu, w którym mieli sami przygotować tytuł i wstęp dla popularnonaukowego artykułu.
Mam szczerą nadzieję, że uczestnicy wynieśli z naszego spotkania także wartościową i przydatną im wiedzę. Opowiedzieliśmy nieco o funkcjonowaniu portalu historycznego na przykładzie Histmaga, o tym, jak zbudować zainteresowanie czytelnika, jak zacząć pisać teksty i popularyzować historię. Sami też się sporo nauczyliśmy, a zaryzykuję nawet stwierdzenie, że pytania od innych i wspólna debata pozwoliły nam nieco szerzej spojrzeć na wizję tego, co sami robimy.
Instytut Historii UŁ opuściliśmy już w momencie, kiedy słońce zaczynało powoli zachodzić. Czekała mnie jeszcze dosyć męcząca droga do domu, ale ten dzień żegnałem z pewną satysfakcją, że wszystko poszło poprawnie, a nasza obecność w Łodzi (moim zdaniem, naprawdę fajnym mieście), miała sens.
Jakie wrażenia mam po pierwszej w życiu wizycie na Ogólnopolskim Zjeździe Historyków Studentów? Pozytywne. Nie zauważyłem żadnych zgrzytów organizacyjnych, a i studenci, z którymi miałem okazję zamienić kilka słów, byli zadowoleni. Momentami, w przerwach między wystąpieniami, robiło się całkiem gwarnie, ale nie przesadnie tłoczno, co dla mnie jest wielką zaletą. Ludzie przybyli tu z całego kraju – z uniwersytetów w Szczecinie, Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i pewnie wielu innych miejsc. Co warte odnotowania, często słyszałem też rozmowy w językach obcych, więc „oddział zagraniczny” też się wyraźnie zaznaczył.
OZHS to olbrzymi wysiłek organizacyjny, ale również i olbrzymia satysfakcja. Mamy ten komfort, że odzew uczestników jest raczej pozytywny, a to wynagradza różne trudy przygotowawcze. Choć promocja imprezy zagranicą jest wymagająca, to udało nam się zaprosić 40 osób spoza Polski, które również wspólnie z nami dobrze się bawiły ~Piotr Budzyński, przewodniczący komitetu organizacyjnego, Uniwersytet Łódzki
Pewnie gdybym był studentem historii, podobałoby mi się bardziej, bo zwróciłbym uwagę na więcej niuansów. Jednak jak na człowieka nieco „wyrwanego z kontekstu”, z XXVI OZHS wyniosę na pewno całkiem przyjemne wspomnienia. W tym przypadku warto było wyjść poza sztywne ramy.
No a kolejny zjazd oczywiście już za rok – tym razem odbędzie się w Krakowie.