Z igły widły

opublikowano: 2006-05-16, 18:00
wolna licencja
Cele szkoły są różnorakie. Poza szlachetnym dziełem napełnienia naszych głów wiedzą, pełni również, a przynajmniej powinna spełniać, zadanie wychowania nas na „porządnych ludzi”. Już sam program nauczania często budzi kontrowersje, a co dopiero mówić o drugim celu! Przecież proces wychowania trzeba oprzeć na pewnym systemie wartości, a w świecie postwszystkiego nie ma już miejsca na jeden obowiązujący zbiór zasad moralnych.
reklama

Ostatnimi czasy przypomniały sobie o tym środowiska lewicowe – zarówno te postkomunistyczne, jak i tzw. „Nowa Lewica”, walcząca o przywileje dla mniejszości seksualnych, narodowych, rasowych i gastronomicznych (polecam felieton Torero z poprzedniego numeru). Ma to związek z działaniami obecnego ministerstwa edukacji, a zwłaszcza wiceministra Jarosława Zielińskiego. Szczególny szum wywołał jego legendarny już list, w którym prosi o nie wpuszczanie do szkół pacyfistów i ekologów. Zapewne tylko z powodu ważniejszych zadań nikt w czasie poprzedniej kadencji nie protestował przeciwko np. wyrzuceniu ze szkół Młodzieży Wszechpolskiej, prowadzącej pogadanki o patriotyzmie.

Neutralność jest nieosiągalna

Uprzedzając reakcję – oczywiście, że wszechpolacy to nie pacyfiści. Zastanawia mnie jednak to, kto miałby decydować o tym, które organizacje polityczne do szkół wpuszczamy, a których nie. Dziwi mnie też, że działanie wiceministra mające na celu ograniczenie politykowania w szkole jest przedstawiane jako upolitycznianie placówek edukacyjnych. Ja wiem, że propagowanie poglądów zgodnych z moimi to poszerzanie wiedzy uczniów, a przedstawianie tego, co kłóci się z moim światopoglądem to propaganda, radzę jednak – trochę poczucia przyzwoitości. (Aha – ostatnie zdanie dotyczy w takim samym stopniu wszystkie strony politycznej debaty, również i tą, z którą się identyfikuję).

Pamiętajmy też o tym, że państwowe szkolnictwo (a co za tym idzie – państwowa indoktrynacja) to efekt działań lewicy, którym to efektem zresztą się chwali. Smuci mnie to, że ludzie, podający się za prawicowców, korzystają z instrumentów, które dali im ich ideowi przeciwnicy.

Pełna „neutralność światopoglądowa” w szkołach jest nieosiągalna. Wszak prawie każdy nauczyciel, dyrektor czy uczeń, ma swój mniej lub bardziej mądry pogląd na świat, a szczególnie w przypadku takich przedmiotów, jak historia czy wiedza o społeczeństwie musi on w końcu wyjść na wierzch. Oczywistym jest też, że lewica będzie krytykowała to, co dzieje się w szkołach podczas rządów konserwatywnych i na odwrót – w końcu łatwiej zobaczyć źdźbło... Dlatego też, moim zdaniem, sprawiedliwe rozwiązanie tej kwestii jest niemożliwe.

Dajmy ludziom wybór!

Widzę tylko jeden sposób na wyjście z tej sytuacji. Chodzi o pozwolenie rodzicom na wybranie rodzaju szkoły, w której uczy się dziecko. Oczywiście – nie ma obecnie możliwości na pełne sprywatyzowanie szkolnictwa, skoro nie można tego zrobić nawet tylko w przypadku szkół wyższych. Dlatego też warto zastanowić się nad bonami szkolnymi. Obecnie mamy co prawda do czynienia chociażby ze szkołami katolickimi, są to jednak zazwyczaj placówki prywatne, w których trzeba płacić za naukę – dlatego też niewielu rodziców decyduje się na posyłanie tam swoich dzieci. Wprowadzenie bonów szkolnych pozwoliłoby na poszerzenie „asortymentu” tego typu placówek. Mogłyby się pojawić różnego rodzaju szkoły – tak wyznaniowe, jak i „postępowe”. Do rodziców należałby wybór, w jakim środowisku miałoby uczyć się ich dziecko. Również uczelnie wyższe czy też pracodawcy mogliby stosować swoje systemy wartości przy rekrutacji kandydatów. Uatrakcyjniłoby to być może przyszłą debatę polityczną, w przeciwieństwie do obecnej, wpychającej w przeciętność edukacyjnej urawniłowki.

Ciekawym pomysłem jest też tzw. homeschooling, czyli nauczanie domowe. Jest to jednak pomysł ciężki do zrealizowania przy niskiej zamożności Polaków. Na pewno jednak, jeśli dojdziemy do takiego poziomu finansowego, jak kraje zachodniej Europy czy też Ameryki Północnej, będziemy się mogli nad tym zastanawiać.

Polski system edukacji ma obecnie jednak dużo większe problemy niż prawdziwa czy też wymyślona indoktrynacja. Nie są działania obecnego rządu czymś bezprecedensowym w naszej historii po 1989 roku. Całe to zamieszanie wydaje mi się być kolejną odsłoną medialnej histerii, jaką obserwujemy od czasu zeszłorocznych wyborów. Trochę mniej emocji, panowie.

reklama
Komentarze
o autorze
Jarosław Kowalczyk
Wieczny student - po skończeniu politologii na Uniwersytecie Wrocławskim rozpoczął matematykę na tamtejszej Politechnice. Interesuje się wszystkim po trochu, a podczas każdej wolnej chwili stara się wyjechać, najczęściej na wschód lub południe. Autor bloga Kawa i rakija

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone