Yves Jégo, Denis Lépée – „Tajemnica Boscha” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-01-08, 16:49
wolna licencja
Książka Yvesa Jégo i Denisa Lépée przypomina kocioł, do którego, celem ugotowania bardzo efektownej potrawy, wrzucono, a następnie bardzo szybko wymieszano wszystkie najlepsze i najdroższe składniki. Niestety, taki przepis na powieść historyczną nie zadowoli wszystkich czytelników, zwłaszcza tych o wyrafinowanych podniebieniach.
reklama
Yves Jégo, Denis Lépée
Tajemnica Boscha
nasza ocena:
5/10
Wydawca:
Albatros
Tłumaczenie:
Krystyna Kowalczyk
Okładka:
miękka
Liczba stron:
343
Format:
142×204 mm
ISBN:
978-83-7359-557-6

Akcja książki rozpoczyna się na początku 1510 roku, kiedy to w jednym z kościołów w miejscowości Bois-le-Duc w Brabancji popełnione zostaje okrutne morderstwo. Ma ono charakter krwawej inscenizacji i profanacji. Początkowo o sprawstwo, a przynajmniej inspirację zabójstwa podejrzany jest miejscowy malarz – Hieronim Bosch – bowiem wygląd miejsca zbrodni do złudzenia przypomina mroczne obrazy artysty.

Brzmi to jak początek powieści kryminalnej osadzonej w realiach historycznych, czyli rzecz doskonale znana czytelnikom. Tym, co jednak różni „Tajemnicę Boscha” od choćby „Imienia Róży”, jest rozmach. Wkrótce bowiem fabuła znacznie się komplikuje, ponieważ wieść o szokującej zbrodni, która szybko okazuje się być tylko początkiem serii podobnych zabójstw, w zawrotnym tempie rozprzestrzenia się i wzbudza grozę w całej Europie. Niespodziewanie zainteresowanymi rozwiązaniem zagadki stają się: władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego Maksymilian, papież Juliusz II oraz inni monarchowie, a ustalenie sprawcy może zdecydować o zachowaniu równowagi politycznej w Europie i jedności chrześcijańskiego świata!

Wkrótce na scenie, oprócz wyżej wymienionych postaci, pojawiają się nie tylko król Anglii Henryk VIII i król Francji Ludwik XII, ale także znani artyści epoki renesansu – Leonardo da Vinci, Rafael, Giorgione czy Michał Anioł, a czytelnik prowadzony przez narratora odwiedzi Londyn, Paryż, Blois, Innsbruck, Rzym, Florencję, Mediolan i Wenecję.

Dzień, w którym Luter otrzymał święcenia

Czy pisząc powieść rozgrywającą się w realiach Europy początku XVI wieku, zwłaszcza tak wielowątkową, da się na niespełna czterystu stronach owe realia przedstawić w sposób przekonujący i pozbawiony błędów faktograficznych? Autorom „Tajemnicy Boscha” chyba się to nie udało.

Na przykład, gdy zostaje popełniona pierwsza ze zbrodni, biskup Bois-le-Duc, Urs Van Leyden żali się dominikaninowi nazwiskiem Nicolaa Van Rosendal na plagi nawiedzające świat, w którym przyszło żyć obydwu panom. Niepokoi go zwłaszcza podważanie autorytetu Kościoła. W pewnym momencie mówi: Reformacja! Oto nowa dewiza diabła! Oto żar, który pragnie rozdmuchać. Niech będzie przeklęty dzień, w którym Luter otrzymał święcenia… Chronologia wydarzeń nie wydaje się, przynajmniej w tym wypadku, spędzać snu z powiek autorów. Biorąc bowiem pod uwagę, że przed ogłoszeniem swych 95 tez, co miało miejsce blisko siedem lat po zakończeniu akcji „Tajemnicy Boscha”, Marcin Luter był postacią raczej anonimową, a wśród tych, którzy go znali, uchodził za wiernego członka zakonu augustianów i gorącego zwolennika papiestwa, jego obecność w monologu biskupa Van Leydena wydaje się mało prawdopodobna.

reklama

Ale błędy autorów nie kończą się na sferze historii politycznej czy religijnej. W innym rozdziale czytamy o tym, jak jedna z bohaterek powieści ocenia, że na uczcie będzie zasiadać w odległości dziesięciu metrów od swojego ukochanego. Yves Jégo i Denis Lépée najwyraźniej nie wiedzą, że system metryczny został wynaleziony blisko dwieście lat później. Można by to było jednak wybaczyć, gdyby nie to, że realia należące do sfery, nazwijmy to, życia codziennego, a więc tego, jak ludzie wówczas podróżowali, jak mieszkali, jak się ubierali i jak pracowali, są odtworzone w sposób mało wiarygodny. Świat przedstawiony w książce jest więc pozbawiony detali, może nie niezbędnych do budowania narracji, ale mile widzianych w powieści historycznej – czytelnik ma wrażenie, że research poprzedzający napisanie „Tajemnicy Boscha” był bardzo powierzchowny. Być może jednak brak owych detali był zabiegiem zamierzonym, zrezygnowano z nich na rzecz wartkiej narracji i zwięzłego języka.

Jak spowodować wybuch?

Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że powieść historyczna, nawet jeśli zawiera błędy faktograficzne, może w oczach czytelników obronić się innymi walorami, takimi jak choćby wciągająca fabuła, dobre dialogi czy interesujące postaci. Przyjrzyjmy się najpierw temu ostatniemu aspektowi.

reklama

Ciężko oprzeć się tutaj wrażeniu, że – wzorem renesansowych wynalazców – Jégo i Lépée pokusili się o stworzenie swego rodzaju perpetuum mobile. Oto wystarczy umieścić w jednym pomieszczeniu tak niebanalne postacie jak Hieronim Bosch i Leonardo da Vinci, a akcja potoczy się sama, bez dodatkowego wysiłku autorów. Dla pewności, że machina zadziała, na kartach powieści umieszczono wybitne postaci w odpowiedniej ilości, czym zamiast efektownego rezultatu spowodowano raczej uczucie przesytu. Tymczasem starcia osobowości, których nazwiska trwale zapisały się nie tylko na kartach podręczników, ale i w świadomości zbiorowej, są z reguły rozczarowująco nijakie. Wygląda na to, że w literaturze, w przeciwieństwie do chemii, nie wystarczy jedynie wlać do probówki odpowiednich substancji. By spowodować wybuch, potrzeba znacznie bardziej wytężonego wysiłku niż ten, na który zdobyli się autorzy „Tajemnicy Boscha”, czyniąc z wybitnych XVI-wiecznych artystów i mężów stanu postacie płaskie i płytkie.

Dialogi również wydają się być niedopracowane. Język, którym posługują się bohaterowie książki, często sprawia wrażenie nienaturalnego i bynajmniej nie dzieje się tak za sprawą prób jego archaizacji. Dość często natomiast spotykamy się z topornym językiem, charakterystycznym raczej dla szkolnych podręczników do historii niż dla beletrystyki.

Zakapturzona postać

Trzeba jednak autorom „Tajemnicy Boscha” przyznać, że narracja ich książki jest niebywale wartka. Jégo i Lépée rzadko pozwalają sobie na dłużyzny. Można nawet powiedzieć, że rzadko pozwalają czytelnikowi odetchnąć. Pisarze nie dają nam zbyt długo śledzić jednej postaci, pozostać w jednym miejscu, co czasem, jak już wyżej wspomniano, skutkuje efektem przesytu. Nie można im też odmówić, że dość umiejętnie mnożą zagadki i potrafią utrzymać czytelnika w pewnym napięciu – choć nie jest to napięcie spędzające sen z powiek i każące przeczytać książkę w jedną noc.

reklama

Poza tym „Tajemnica Boscha” to kilka dobrze znanych czytelnikom literackich zabiegów charakterystycznych dla powieści przygodowych czy sensacyjnych. Często zatem spotykamy na kartach książki jakąś tajemniczą zakapturzoną postać, która już za chwilę, po zrzuceniu kamuflażu, okaże się być kimś z punktu widzenia fabuły istotnym. Jégo i Lépée potrafią też zaskoczyć przedstawieniem znanych osobistości w sposób niezgodny z popularnymi wyobrażeniami czy utartymi wśród historyków przekonaniami. Zabieg ten, w powieściopisarstwie historycznym stosowany chyba od początku istnienia gatunku, wciąż pozwala skutecznie zaciekawić czytelnika i wciągnąć go w opisywany świat.

Przepis na powieść

Autorom „Tajemnicy Boscha” udało się stworzyć powieść, która spełnia wszystkie warunki, jakie spełniać powinno przyzwoite czytadło. Próby znalezienia odpowiedzi na zadane po raz kolejny pytanie: kto zabił, dlaczego to zrobił i kto na tym skorzystał, chyba nigdy nie znudzą czytelników. Podobnie jak nigdy nie zostanie zaspokojone pragnienie wiedzy, kim tak właściwie byli autorzy obrazów, które podziwiamy w muzeum. Jednak „Tajemnica Boscha” sprawia chwilami wrażenie, jakby ambicje autorów sięgały znacznie dalej. Co więcej, wygląda na to, że chcieli te ambicje spełnić przy niewielkim wkładzie pracy, za pomocą prostych środków.

Niestety, powracając do poetyki kulinarnej, by przygotować efektowną potrawę i usatysfakcjonować wybrednych smakoszy, nie wystarczy jedynie postępować według znalezionego naprędce w internecie prostego przepisu. Czytelnicy doceniają żmudne poszukiwania w starych, zakurzonych książkach czy kunsztowne dopracowywanie krajobrazów, scen, postaci i dialogów, po lekturze głośno domagając się dokładki.

Mój apetyt, po lekturze „Tajemnicy Boscha”, został zaspokojony. Ale następny posiłek zjem chyba w innej restauracji.

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Rogalski
Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się popkulturą, historią nowożytną (szczególnie gender studies i historią wyznań chrześcijańskich), urbanistyką i architekturą. Jest również wokalistą i gitarzystą zespołu 1965.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone