Yazman Sevki Mehmet – „Gdzież jest ta Galicja panie dowódco?” – recenzja i ocena
Jak byliśmy w kraju, to myśleliśmy, że buty noszą tylko żołnierze i żandarmi. Tutaj chodzą w nich nawet kobiety. Ale za to jest tu coś, o czym kobiety nie wiedzą, co nosić powinny, a mianowicie majtki (…).
To jedynie fragment wspomnień tureckiego porucznika walczącego na galicyjskim froncie podczas I wojny światowej. Mehmet Şevki Yazman był autorem wspomnień „Gdzie jest ta Galicja panie dowódco? Mehmecik w Europie. Turcy na froncie galicyjskim 1916 – 1917”, których pierwsze wydanie ukazało się w Turcji w 1928 roku. Blisko 90 lat później polski czytelnik ma możliwość zapoznania się z tym źródłem. Tłumaczem oraz autorem opracowania naukowego jest krakowski turkolog Piotr Nykiel.
Przepowiednia Wernyhory głosiła, że Polska odzyska niepodległość po tym jak Turek napoi konia w Wiśle. Mało kto wie jednak, że faktycznie miało to miejsce na dwa lata przed odrodzeniem się Rzeczpospolitej w listopadzie 1918 r. Wtedy to bowiem złożony z dwóch dywizji (19. i 20.) turecki XV Korpus został skierowany na front galicyjski. Yazman barwnie opisuje zarówno wspomnienia wojenne, związane z walkami, sytuacją w okopach, współpracą z Niemcami i Austriakami, ale również czas wolny żołnierzy. W swoją opowieść wplata informacje kulturowe, językowe, klimatyczne i kulinarne.
Tureccy żołnierze podróżowali na front przez Bałkany, Nizinę Węgierską i Karpaty, aby dotrzeć ostatecznie w rejon Brzeżan, nieopodal Tarnopola. W czasie tej długiej podróży spotkało ich wiele zaskakujących, zupełnie nietypowych dla nich sytuacji. Spotykali swobodnie rozmawiające z nimi kobiety, musieli rozebrać się wchodząc do łaźni. Nietypowa okazywała się również austriacka aprowizacja, czy frontowe rozkazy wydawane przez żołnierzy CK armii.
Gdy Turcy dotarli do wschodniej Galicji, zostali zakwaterowani do polskich rodzin. Ten fakt stał się dopiero początkiem szeregu zabawnych sytuacji wywołanych przez różnice kulturowe. W ten sposób Yazman pisze o swoim ordynansie zakwaterowanym w jednej z wiejskich chat:
Sprowadziłem konwersację na temat, który mnie najbardziej interesował i zapytałem: no i jak zadowolona jest Pani z naszego Mehmeda? Ooo bardzo jesteśmy zadowolone! Pomaga wokół domu, czasem daje swój chleb, kupuje nam i przynosi mleko. Same dobre rzeczy dla nas robi. Tylko jednym sprawia mi wielką przykrość i prawdę mówiąc, nie spodziewałam się czegoś takiego po tak dobrym człowieku. Niech pan posłucha panie poruczniku. Szesnaście lat wypruwałam sobie żyły, żeby wychować to śliczne dziewczątko. Niech pan sobie wyobrazi, że Mehmet ani razu nie spojrzał na twarz tego dziewczątka, ani razu nie pogłaskał po buzi, nie pocałował. O tygodnia moja córuchna zamartwia siebie i mnie, że coś musi być z nią nie tak, skoro ten człowiek tak ją traktuje. Czy to nie obelga dla nas?
Yazman cytuje piosenki, jakie wymyślali tureccy żołnierze o polskich dziewczynach, a także problemy językowe, jakie mieli z komunikacją w obcych językach. W efekcie tego nietypowego zderzenia, do komunikacji używana była zupełnie unikalna polsko-niemiecko-turecka mieszanka. Bo co może mieć na myśli żołnierz mówiący „Madam. Bizim ofidżir ister milicka. Ima sizda?” Aby się tego dowiedzieć warto sięgnąć do książki.
Część rozdziałów poświęconych jest zagadnieniom militarnym. Autor w bardzo plastyczny sposób ukazuje sytuację w okopach oraz śmierć, która towarzyszy żołnierzom na każdym kroku. W barwny sposób przedstawiona jest np. ofensywa Kiereńskiego, ostatnia wielka ofensywa wojsk rosyjskich przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom w czasie I wojny światowej.
Ogromnym plusem książki jest opracowanie naukowe polskiego wydania. Część wspomnień Yazmana poprzedzona jest rozdziałem wprowadzającym ([XV Korpus Armii Imperium Osmańskiego na froncie wschodniogalicyjskim 1916 – 1917]), którego autorem jest wspomniany wcześniej Piotr Nykiel. Pomaga on zrozumieć czytelnikowi, co Turcy robili na tym terytorium, że przyszli walczyć, jako sojusznik państw centralnych na front, który niczym nie przypominał ten z Gallipoli. Spowodowało to, że Turcy ponieśli duże straty, ponieważ odwrót uważali za tchórzostwo. Byli przekonani, że – tak jak pod Gallipoli – pierwszy okop był też tym ostatnim. Tutaj bito się inaczej.
Dziennik jest tym cenniejszym źródłem, że ten wątek dziejów I wojny światowej nie należy do szerzej znanych polskiemu odbiorcy. Warto podkreślić, że wspomnienia przetłumaczone zostały w bardzo umiejętny sposób. Tłumacz starał się zachować nawet drobne różnice w wymowie, jakimi posługiwali się Turcy z różnych rejonów kraju. Całość opatrzona została przypisami, wyjaśniającymi i uściślającymi szereg kwestii. Umożliwiają one odnalezienie się w lekturze nie tylko turkologom i pasjonatom I wojny światowej. W publikacji znajdziemy też wiele interesujących zdjęć oraz map, które sprawiają, że czytanie i wczuwanie się w atmosferę jest dużo łatwiejsze.
Trudno doszukać się słabych stron książki. Dobrze jednak byłoby, żeby czytelnik orientował się trochę w historii I wojny światowej, miał podstawowe informacje np. na temat tego jak wyglądała sytuacja na froncie galicyjskim. Podobnie, w lekturze pomoże posiadanie podstawowych informacji o tureckiej kulturze czy obyczajach. Na pewno uczyni to książkę bardziej zrozumiałą. Ciężko zrozumieć komizm spotkania Turka w kobietami w pociągu, jeśli nie zdajemy sobie sprawy, że taka sytuacja w osmańskiej Turcji po prostu nie mogłaby mieć miejsca.
Oczywiście nie wszystkie fragmenty są tak samo zabawne – o śmierci, strachu czy tęsknocie ciężko pisać humorystycznie. Książka nie wszystkim się spodoba i nie każdego rozbawi, ale będzie niezwykle cenna dla osób pasjonujących się Wielką Wojną czy odmiennościami kulturowymi. Opracowanie naukowe jest bardzo rzetelne i staranne, a całość tworzy cenne źródło warte uwagi.