Wychowywałem się w kulcie książek – wywiad z premierem Donaldem Tuskiem
Michał Świgoń: Wielu specjalistów z dziedziny marketingu politycznego wskazuje na to, że politycy nie powinni pokazywać się z książkami, że nie zachęci to wyborców do głosowania na nich. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Donald Tusk: Przechodząc obok jednego ze stoisk na Targach, usłyszałem od szefa wydawnictwa prośbę, żeby osoby publiczne, gdy występują z oficjalnymi komunikatami, zaczęły występować na tle książek. Już nie mówię o ich czytaniu. Pomyślałem, że to rzeczywiście jest bardzo prosty gest, by zawsze tam, gdzie jest to możliwe, pokazywać książki, choćby tylko jako tło. Powinniśmy przyzwyczajać ludzi do tego, że książka jest czymś ważnym. Uważam, że to bardzo dobry pomysł i mam nadzieję, że przełoży się on na praktykę.
Michał Świgoń: Jakie konkretne działania będzie podejmować Pański rząd, żeby wspierać i promować czytelnictwo? W naszym kraju jest z tym niestety bardzo źle.
Donald Tusk: Rok 2010 był rokiem pewnego odbiciem od dna. Mówię o bardzo smutnym wskaźniku dotyczącym liczby ludzi, którzy nie przeczytali ani jednej książki. W Polsce była to ponad połowa, ale dwa lata temu ponad 60%. Nie wiem, czy to jednorazowe wahnięcie, czy też uda się zbudować taką pozytywną tendencję. Być może szansą będą e-booki – rozmawiałem dziś z grupą żarliwców, którzy wierzą w to, że czytelnictwo można uratować przy pomocy najnowszych technologii. Daj Bóg! Dla mnie jednak zapach papieru, druku, okładki i kleju to świętość. Byłem wychowywany w kulcie książek, więc dlatego e-booki wydają mi się być trochę chłodne, ekran mojemu pokoleniu książek już nie zastąpi.
Jak wiadomo, mamy pewne obowiązki podatkowe, wynikające z różnych przepisów, na pewno nie będziemy tego w Polsce w żaden sposób zaostrzać.
Włączyłem się przed chwilą w akcję ratowania Państwowego Instytutu Wydawniczego, bardzo zasłużonej oficyny, która jest zagrożona. To państwowe przedsiębiorstwo, jestem więc rozdarty, bo wiem, że z jednej strony powinienem podejmować decyzje racjonalne ekonomicznie, a równocześnie warto ratować taką zasłużoną instytucję, która robi tyle fajnych rzeczy. Trzeba działać krok po kroku.
To, co robię na własną rękę, to uczę czytać mojego wnuka. W tej chwili umie odczytać litery: o, q (ta może go zafascynowała ze względu na osobliwą pisownię) i u – nie jest źle jak na dwuipółletniego brzdąca. „Lokomotywę” czytam mu kilka razy dziennie, gdy go widzę. Mam nadzieję, że rośnie nam kolejny fan książki.