Wrzesień 1939: dlaczego ewakuowano londyńskie ZOO?
Mary niemal się rozpłakała na wieść, że jej pierwszym zadaniem będzie ewakuacja uczniów na wieś, a kiedy dotarło do niej, że Londyn ewakuował w pierwszej kolejności zwierzęta z zoo, wpadła w furię. Skoro wygnanie stało się koniecznością, to stolica powinna cenić wyżej dzieci niż ary i piżmowoły.
Przyjrzała się swoim pomalowanym szminką ustom w kieszonkowym lusterku, po czym podniosła rękę.
– Tak, panno North?
– Czy to nie skandal, że najpierw ewakuowano zwierzęta?
Wypowiedziała te słowa przy dzieciach ustawionych w szeregu w miejscu zbiórki przed opustoszałym londyńskim zoo w oczekiwaniu na ewakuację. Uczniowie wydali z siebie nieśmiały pomruk aprobaty. Dyrektorka obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem, co sprawiło, że Mary ogarnęło zwątpienie. Ale przecież nie powinno być tak, że najpierw ratuje się zwierzęta. Czyż nie taką decyzję podjął znużony starzec Noe, który zapełnił arkę durnym bydłem, a nie energicznymi dziećmi, które reagują na pytania? Tak właśnie zatopiono najlepsze korzenie ludzkości. To dlatego ludzie są skłonnymi do przemocy potomkami Chama, Sema i Jafeta, wypowiadającymi wojnę w czasie, który Mary zarezerwowała na szydełkowanie.
Dyrektorka jedynie westchnęła. Zwłoka wynikała po prostu z faktu, że marmozecie nie trzeba wypisywać nazwiska na bagażu, towarzyszyć jej w wagonie drugiej klasy i przydzielać do odpowiedniej rodziny w Cotswolds. Niższym naczelnym wystarczała do podróży ciężarówka i stosowna karma, podczas gdy Homo sapiens, taki Henry czy Sarah, mieli całą gamę potrzeb, które sumienna biurokracja musiała nie tylko przewidzieć, lecz także zaspokoić i dodatkowo udokumentować na formularzach, które najpierw musiały dotrzeć z drukarni.
– Rozumiem – odrzekła Mary. – Dziękuję.
Jasne, że taki był powód. Mary była wściekła, że ma ledwie osiemnaście lat. W tym wieku żale i pretensje wypalają dziury w zdrowym rozsądku niczym rozżarzone węgle w kuchennych rękawicach. To dlatego w Londynie wciąż roiło się od dzieci, podczas gdy zoo świeciło pustkami, a trzysta niesprzedanych porcji orzeszków dla małp po pół pensa każda, zawiniętych w małe rożki z gazet, zalegało samotnie w tamtejszym kiosku.
Mary znów podniosła rękę, by po chwili ją opuścić.
– Tak? Jeszcze coś? – spytała panna Vine.
– Nie, nic. Przepraszam.
– No to dobrze.
Dyrektorka na moment oderwała wzrok od dzieci i zmierzyła Mary pełnym współczucia spojrzeniem.
– Pamiętaj, że teraz jesteś po naszej stronie. No wiesz, nas, dorosłych.
Mary niemal poczuła, jak kości trzeszczą jej z niechęci.
– Dziękuję, panno Vine.
W tym momencie jedyne kolorowe dziecko w szkole, korzystając z nadarzającej się okazji, wyłamało się z szyku i wspięło na zamkniętą na kłódkę bramę zoo. Dyrektorka obróciła się na pięcie.
– Zachary Lee! Wracaj tu zaraz!
– Bo co? Wyśle mnie pani na wieś?
Wszyscy uczniowie wstrzymali oddech. Tymczasem niezwyciężony ciemnoskóry dziesięciolatek zasalutował. Przerzucił chude brązowe nogi przez bramę, trzymając się obydwu liter „O” z kutego żelaza niczym łęków konia, i natychmiast zniknął im z oczu.
Panna Vine obróciła się do Mary.
– Lepiej przyprowadź tu tego czarnucha.
Była to jej pierwsza misja ratunkowa podczas tej wojny. Rozpłoniona i nabuzowana Mary North przeczesywała opustoszałe zoo, przemierzając wciąż dobrze utrzymane ścieżki. Sama poczuła się lepiej. Wyciągnęła ukradkiem papierosa. Drugą ręką pomasowała brew, pewna, że dzięki temu na jej czole nie zagnieździ się frasunek. Wszelkie przeciwności można przecież pokonać, tak jak można strzepnąć popiół z rękawa czy wygonić zabłąkaną pszczołę przez otwarte okno.
Tekst jest fragmentem książki Chrisa Cleave „Dzielnym będzie przebaczone”:
Mary zdążyła już sprawdzić wybieg dla żyraf i wielkich kotów. Gdy usłyszała kaszlnięcie, przez rozwartą na oścież furtkę weszła ostrożnie do zagrody dla człowiekowatych. Zaczęła przedzierać się przez słomę, wzniecając odór moczu i piżma, który ją przeraził i wprawił jej serce w trzepot. Miała jednak nadzieję, że opiekun nie przeoczył wielkiego goryla, gdy je liczył, umieszczając w ciężarówce.
– Wyłaź, Zachary Lee. Wiem, że tu jesteś.
Dziwnie się czuła w tym gorylim domu, gdy wyglądała na zewnątrz przez wymazane szyby.
– No chodź, Zachary, skarbie, bo obydwoje będziemy mieli kłopoty.
Drugie kaszlnięcie i szelest słomy. A potem słowa wypowiedziane z miękkim, amerykańskim akcentem:
– Nie wyjdę.
– Dobra – rzuciła Mary. – Będziemy tu gnić, aż wojna się skończy i nikt się nie dowie, jakim talentem moglibyśmy się podczas niej wykazać.
Przysiadła obok chłopca, rozłożywszy swój czerwony żakiet różową jedwabną podszewką do ziemi. Trudno było jej zachować ponury nastrój. Niech mówią o wojnie, co chcą, ale ją przynajmniej wyrwała z Mont-Choisi przed popołudniem, które miała spędzić na malowaniu paznokci, i mogła jej szykować jeszcze inne miłe niespodzianki. Zapaliła kolejnego papierosa i wypuściła dym w przeświecające z góry promienie słońca.
– Mogę dostać jednego? – spytał dziecinnym głosikiem.
– Piękna prośba – pochwaliła go Mary. – Ale nic z tego. Musisz mieć skończone jedenaście lat.
Z punktu zbiórki dobiegł ich dźwięk gwizdka. Mógł oznaczać, że nad Londyn nadlatują ciężkie bombowce albo że uczniów podzielono na dwie z grubsza równe drużyny, które zaraz rozpoczną mecz palanta.
Zachary wychylił głowę ze słomy. Mary wciąż zadziwiał fakt, że ma brązową skórę i orzechowe oczy. Kiedy pierwszy raz się uśmiechnął, zachwyciła się, gdy mignął jej róż jego języka. Wyobrażała sobie, że będzie... no może nie brązowy, ale z pewnością równie kontrastujący z różem, co brąz z bielą. Może niebieskawy, jak u scynki. Nie zdziwiłaby się, gdyby miał czarną krew i odchody w kolorze kości słoniowej. Był pierwszym Murzynem, którego widziała z bliska – bo trudno do nich zaliczyć tych z plakatów reklamujących występy minstreli – i wciąż musiała się powstrzymywać, by się w niego nie wgapiać.
Źdźbła słomy przyczepiły mu się do włosów.
– Proszę pani? Dlaczego wywieźli zwierzęta?
– W każdym przypadku powód był inny – odpowiedziała Mary, odliczając te powody na palcach. – Hipopotamy dlatego, że są potwornie tchórzliwe, wilki, bo nigdy do końca nie wiadomo, po czyjej są stronie, a lwy, bo mają zostać zrzucone na spadochronach do zoo w Berlinie, żeby rozprawić się z wielkimi kotami Herr Hitlera.
– To między zwierzętami też jest wojna?
– Naturalnie. Czyż nie byłoby niedorzecznością, gdybyśmy tylko my się bili?
Wyraz twarzy chłopca sugerował, że wcześniej nie brał tego pod uwagę.
– Ile to jest dwa razy siedem? – spytała, korzystając z okazji, Mary.
Zachary zaczął liczyć jak pilny i gorliwy uczeń, który nie zamierza dać za wygraną, przynajmniej do czasu, aż zabraknie mu palców u rąk. Nie pierwszy raz w tym tygodniu Mary powstrzymała uśmiech oraz rozkoszną myśl, że uczenie może nie być najgorszym sposobem na spędzanie wolnego czasu między śniadaniem a wypełnianiem obowiązków towarzyskich.
Tekst jest fragmentem książki Chrisa Cleave „Dzielnym będzie przebaczone”:
We wtorkowy ranek, po sprawdzeniu listy obecności i przed wydaniem dzieciom mleka w małych szklanych butelkach, Mary wypisała nazwiska wszystkich trzydziestu jeden uczniów na brązowych identyfikatorach i przewlekła je przez górne dziurki ich kurtek. Dzieci oczywiście zaczęły się nimi wymieniać, gdy tylko się od nich odwróciła. Były jedynie ludźmi, nawet jeśli nie podjęły jeszcze wysiłku, by urosnąć.
Było rzeczą równie oczywistą, że postanowiła zwracać się do nich, używając tych zamienionych imion – nawet Elaine w przypadku chłopców i Peter w przypadku dziewczynek – i zachowując przy tym całkowitą powagę. Była zachwycona łatwością, z jaką wybuchały śmiechem. Okazało się, że jedyną różnicą między dziećmi a dorosłymi jest to, że te pierwsze są gotowe włożyć dwa razy więcej energii w to, by się nie smucić.
– Dwanaście? – spytał Zachary.
– Co „dwanaście”?
– Siedem dodać siedem – przypomniał jej poirytowanym tonem zarezerwowanym dla dorosłych, którzy zadają pytania bez refleksji na temat poziomu emocji, jakich wymaga udzielenie odpowiedzi.
Mary pokręciła przepraszająco głową.
– Całkiem blisko.
Znów rozległ się dźwięk gwizdka. Ponad wybiegami z nadzieją krążyły mewy. Wspomnienie o porze karmienia pozostawało żywe. Mary poczuła ból. Wszystkie rozkłady zajęć świata trzepotały na błękitnym niebie, włóczone przez wiatr.
– Trzynaście?
Mary uśmiechnęła się.
– Pokazać ci? Jesteś bystrym chłopcem, ale jak na dziesięciolatka masz ogromne zaległości w rachowaniu. Pewnie nikt nie zadał sobie trudu, żeby cię tego nauczyć.
Mary uklękła na sianie, chwyciła dłonie Zachary’ego – wciąż zdumiona, że nie są cieplejsze niż ręce białego – i pokazała mu, jak odliczyć na palcach drugą siódemkę.
– Teraz już rozumiesz? Siedem i jeszcze siedem daje czternaście. Po prostu się nie zatrzymuj.
– Aha...
Jakież te dzieci miały zdziwione i zawiedzione miny, kiedy czary musiały ustąpić miejsca chłodnemu rozumowi.
– A trzy razy siedem, Zachary? Dwie siódemki już masz.
Chłopiec przyjrzał się swoim wyprostowanym palcom, po czym przeniósł wzrok na Mary.
– Na jak długo? – spytał.
– Co „na jak długo”?
– Na jak długo nas tam wysyłają?
– Do czasu, aż w Londynie znów zrobi się bezpiecznie. Pewnie długo to nie potrwa.
– Boję się jechać na wieś. Chciałbym, żeby tata też pojechał.
– Rodzice nie mogą jechać. Ich praca ma podstawowe znaczenie dla wyniku tej wojny.
– Wierzy pani w to?
Mary zdecydowanie pokręciła głową.
– Jasne, że nie. Praca większości ludzi nie ma sensu: aktuariuszy, likwidatorów czy mędrkowatych profesorów. Byliby bardziej użyteczni, gdyby recytowali limeryki albo wypychali skarpetki brokatem.
– Mój tata występuje z minstrelami w teatrze Lyceum. To użyteczne?
– Dla morale z pewnością. Gdyby takie przedstawienia nie były potrzebne, już dawno by je ewakuowali. Rozśpiewanym pociągiem? Jak myślisz?
Chłopiec jednak powstrzymał uśmiech.
– Nie będą mnie chcieli na wsi.
– Niby dlaczego?
Zbolała dziecięca mina w obliczu czyjejś bezdennej tępoty.
– Ach, rozumiem! Myślę jednak, że wszyscy będą tam niezwykle zaciekawieni. Pewnie z początku będą cię dotykać i poszturchiwać, ale kiedy już się przekonają, że twoja skóra nie zbieleje, na pewno nie będą mieli nic przeciwko. Ludzie są zwykle mili. Zachary był wyraźnie zamyślony.
– Tak czy siak – ciągnęła Mary – wybieram się tam, dokąd nas wysyłają, i przysięgam, że cię nie zostawię.
– Będą mnie nienawidzić.
– Bzdura. Czy to minstrele napadli na Polskę? Czy to trupa murzyńskich aktorów zajęła Sudety?
Zachary wpatrywał się w nią w skupieniu.
– Widzisz? – zakończyła Mary. – Tamtejsi mieszkańcy wolą ciebie od Niemców.
– Mimo to nie chcę tam jechać.
– Ale przecież w tym cała zabawa! Po prostu jedziesz tam, gdzie ci każą. Wszyscy się w to teraz bawią.