„Wonder Woman” – reż. Patty Jenkins – recenzja i ocena filmu
Przed premierą „Wonder Woman” budziła wiele obaw. Poprzednie filmy z tzw. DC Expanded Universe nie okazały się filmami wybitnymi. Po hucznych zapowiedziach okazywały się wręcz co najwyżej średnimi filmami, a dla wielu fanów chaotycznymi kinematograficznymi wydmuszkami. Najnowszy element filmowej układanki DC sprawnie broni się mieczem i tarczą przed grzechami swoich poprzedników. Początki bohaterskiej kariery amazońskiej księżniczki Diany to pełnoprawna historia, poświęcona jednej, ikonicznej już postaci świata komiksów.
Po filmie tym nie można oczywiście oczekiwać scenariuszowych fajerwerków, wybitnych zwrotów akcji czy moralnych dylematów. To baśniowa opowieść, mitologia przefiltrowana przez popkulturę i kunsztownie wpasowana w historyczne tło czasów I wojny światowej. Oto naiwna Diana wychowuje się i szkoli na wojowniczkę na wyspie Amazonek. Życie w raju stworzonym przez samego Zeusa przerywa pojawienie się Scotta Trevora brytyjskiego lotnika, ściganego przez niemiecką flotę. Uratowany przynosi Amazonkom wieści o Wielkiej Wojnie, która wykrwawia cała świat. Wbrew rozkazowi swojej matki królowej Hippolity, Diana postanawia opuścić mitologiczny raj Amazonek i udać się do Europy, przekonana że za wojną między narodami stoi odwieczny wróg Amazonek – bóg wojny, Ares.
Z raju przedostaje się do Europy w roku 1918, do świata mrocznego, zdewastowanego wieloletnią wojną. Już na miejscu tytułowa Wonder Woman przekonuje się jednak, że nic nie jest takie proste i jednoznaczne. Już sam fakt z kim przyjdzie ratować jej świat budzi jej zdziwienie. Na ekranie towarzyszy jej bowiem szpieg, który sam mówi, że żyje z kłamstwa. Do tego szkocki snajper, skrywając głęboką traumę, niespełniony arabski aktor, będący ofiarą uprzedzeń i indiański przemytnik, świadomy, że za okrutny los jego rodaków odpowiedzialni są jego obecni mocodawcy i sojusznicy. Diana z idealistki nie zamienia się wprost w cyniczną realistkę, ale przynajmniej dojrzewa, by zrozumieć, że świat nie jest czarno-biały. Dorastanie Diany jest oczywiście potraktowane dość skrótowo, ale i taka wypada o niebo lepiej niż bohaterskie rozterki w „Człowieku ze Stali.”
Wielka w tym zasługa samej Gal Gadot, która wcieliła się w tytułową postać. Widzowie i fani komiksów jeszcze przed premierą głośno zastanawiali się czy aktorka ma w ogóle jakieś zdolności aktorskie. Nie ma powodu do obaw. Gal Gadot umiejętnie nadaje swojej postaci zarówno niewinny dziewczęcy urok jak siłę i charyzmę wielkiej wojowniczki. Budzi rozbawienie, gdy stara się odnaleźć ze swoją niezłomnością i młodzieńczą rezolutnością wśród konserwatywnych brytyjskich możnych. Już sam fakt, że z wielkim mieczem i w kusym pancerzem Gal Gadot trafia w realia dość purytańskiego Londynu wymagały od niej umiejętności aktorskich. I zdała ten egzamin. Sceny w Londynie są jednymi z ciekawiej podanych wątków humorystycznych, a nawet społecznych w całym filmie.
Reżyserka Patty Jenkins zgrabnie i nienachalnie przemyciła do swojego filmu pytania o prawa kobiet, równość płci, dialog społeczny. Jednocześnie nie tworząc zero-jedynkowego manifestu feministycznego. Wszystko jest zaserwowane z wyczuciem i kunsztem wprawnego obserwatora. Do tego reżyserka zabiera widza za kulisy funkcjonowania Imperium Brytyjskiego w czasach Wielkiej Wojny. Pojawia się też miejsce na rozważania o okrucieństwie wojny, którego głównym symbolem w filmie jest gaz musztardowy (i jego ulepszona, filmowa wersja). Mitologiczna otoczka filmu nie pozbawia go jednocześnie wartości jako widowiska quasi-historycznego. I wojna światowa od dawna nie została na wielkim ekranie pokazana tak widowiskowo. Nie jest to może to ten sam poziom estetyki jak Gallipoli czy Czas Wojny, ale bez wątpienia dostajemy od Wonder Woman opowieść wojenną z elementami melodramatu, nad którymi spoczywa duch Alistaira MacLeana. Akcja toczy się jednak jak seria z karabinu i oczywiście nie ma miejsca na pogłębienie problemów czy wątków typowo historycznych, ale i tak jest to zgrabne puszczenie oka do widza. W filmie superbohaterskim, który we współczesnym kinie ma głównie bawić, to duży atut i wartość dodana.
Także w warstwie wizualnej widać, że Patty Jenkins nie chciała tylko pokazać superbohaterskiej rozwałki w stylu „Człowieka ze Stali” czy „Batman v Superman”. Reżyserka bawi się paletą barw. Żywa zieleń, słońce podkreśla rajski charakter wyspy Amazonek a ponura szarość uwypukla koszmar wojny. Gdy trzeba ciepłe barwy wylewają się z ekranu podkreślając sielankowy lub spokojny nastrój sceny, by chwilę później przenieść bohaterów do okopów, na wojenny front. Reżyserka ucieka od snyderowskiego mroku za wszelką cenę. Nie oznacza to oczywiście, że film całkowicie ucieka od stylistyki Zacka Snydera. Wielu widzów może drażnić pojawiający się w scenach walki tzw. bullet-time. Nie jest on jednak środkiem samym w sobie. Serwowany jest z wyczuciem, a w scenie, gdy Diana wychodzi z brytyjskich okopów i rusza na niemieckie pozycje, wpasowuje się idealnie. Pokazuje bohaterkę w pełnej krasie, ale bez popadania w tani patos. Oczywiście jest podniośle, ale tylko przez chwilę. Zaraz potem rusza do walki w okopach, wraz z nią rusza jej dzielny oddział wyrzutków i brytyjska amia. Przy jej furii i bitewnym szale popisy Batmana i Supermana to dziecinna igraszka.
Film nie ustrzegł się oczywiście pewnych wad. Słabością mogą być role drugoplanowe. Towarzyszący Gal Gadot aktorzy nie wybijają się ponad przeciętność stanowiąc jedynie tło, albo pretekst dla głównej bohaterki do działania. Towarzysze Diany, choć ciekawie zarysowani, nie mają zbyt dużo czasu ekranowego, by pokazać pełnię swoich historii. To samo tyczy się dwóch czarnych charakterów – gen. Ludendorffa i Dr Maru. Oglądając te postacie na ekranie ma się wrażenie, że są oni źli, bo tak ma być i koniec. To wszystko może mieć swoje uzasadnienie. Towarzysze Diany są tylko tłem i nie mogą odciągać uwagi od niej, a postacie antagonistów przygotowują tylko do wielkiego finał. Być może tak jest, ale oczekiwałbym jednak czegoś więcej od ekspozycji postaci, które na poziomie narracyjnym jawią się nader interesująco.
Film Patty Jenkins to w swoim podstawowym kształcie świetne kino akcji, rozrywka na wysokim poziomie, ale skonstruowana tak, by jednocześnie opowiedzieć o bezsensownym okrucieństwie wojny oraz poświęceniu w imię wartości. To również nowe otwarcie dla kinowego uniwersum DC, jak i dla całego kina superbohaterskiego, od lat cierpiącego na brak silnej i wyrazistej kobiecej postaci. Dzisiaj różnie oceniany film za wiele lat może okazać się kamieniem milowym w rozwoju gatunku.