Wolfenstein II The New Colossus – recenzja i ocena gry komputerowej
Seria Wolfenstein jest niemal tak stara, co przemysł gier komputerowych. Pierwsza odsłona, Castle Wolfenstein, wydana została jeszcze w 1981 roku, zaś rok 1992 przyniósł grę Wolfenstein 3D, dziś mającą już status legendy. Obok Dooma i Duke Nukema stawiała ona pierwsze kroki w gatunku FPS i wyznaczała kierunek jego ewolucji. Mimo tej pozycji startowej, wokół serii niewiele się działo przez te lata. Oprócz znakomitego Return to Castle Wolfenstein i niezbyt udanego Wolfenstein wydano jedynie całkiem interesującą i nie mającą żadnego fabularnego związku z serią strzelanką Wolfenstein: Enemy Territory. Aż do 2014, kiedy zaczął się reboot marki i wydano kolejno Wolfenstein: The New Order, dodatek Wolfenstein: The Old Blood i ostatnio Wolfenstein II: The New Colossus.
Wolfenstein II The New Colossus - siedem lat jak jeden (ty)dzień
Fabuła rozpoczyna się niemal w tym samym momencie, w którym kończyła się poprzednia część. III Rzesza podbiła świat i nasze starania z poprzedniej części niewiele tu zmieniły. Skoro jednak wtedy udało nam się przetrącić kark niemieckiemu programowi technologicznemu, to może teraz uda nam się zaradzić coś na wszechwładzę III Rzeszy? Nasz ulubiony protagonista o kwadratowej szczęce rusza więc wyzwolić, rzecz jasna, Stany Zjednoczone Ameryki.
Po pierwsze, warto znać fabułę części pierwszej. Twórcy poprowadzili historię dwójki tak, jakby pomiędzy wydaniem poszczególnych części minęło tydzień, a nie siedem lat. W efekcie duża część kontekstu może nam zwyczajnie umknąć, nie zrozumiemy też ani powiązań fabularnych, ani motywacji części postaci. Po drugie twórcy sporo zaryzykowali, decydując się na bardzo znaczącą zmianę rozkładu punktów ciężkości w fabule. Jedynka była pewnym hołdem złożonym tradycyjnemu modelowi gier FPS z lat 90, czyli maniakalno-radosnej rozwałce hord przeciwników, wzbogaconej znakomitą, filmowo opowiedzianą historią. Teraz model walki nie uległ zmianie, historia dalej jest dobra, twórcy jednak dodali elementy dramatu psychologicznego. Oczywiście, nasz protagonista dalej wygląda jak góra mięsa, o której podbródek można łupać kamienie. Wiele uwagi poświęcono jednak jego młodości, walce z demonami dzieciństwa, pędowi ku samodestrukcji i lękiowi przed budowaniem rodziny z Anią Oliwą. Twórcom udało się to zrobić na tyle przekonująco, że nie mamy uczucia dysonansu.
Mam też wrażenie, że poprzednia część miała lepiej poprowadzoną fabułę. Tam każda kolejna część gry płynnie wynikała z poprzedniej, tutaj jest poczucie większego oderwania, briefingi przed misjami przejmują całą rolę spajającą grę. Absolutnie nie oznacza to, że jest ona zła, każda misja jest wciągająca i przechodzi się ją z przyjemnością, po prostu jako całość brakuje trochę płynności.
Wolfenstein II The New Colossus - long time ago, in nazi-occupied America…
Kreacja świata jest absolutnie urzekająca. Stany Zjednoczone znajdujące się pod Nowym Amerykańskim Ordnungiem po trzynastu latach germanizacji zrobione są wprost uroczo. Amerykańska soft power, która w naszym świecie właśnie wtedy się rodziła, w wersji historii z Wolfensteina nabiera niemieckiego sznytu. Burgery z kiszoną kapustą, cola zastąpiona piwem, nazistowskie teleturnieje i sitcomy… Jeśli ktoś chce mieć przedsmak tego klimatu, polecam któryś ze znakomitych materiałów promocyjnych przygotowanych przez Bethesdę, na przykład zapowiedź kreskówki Blitzmensch, znakomicie udającą nazistowską wersję wczesnych seriali animowanych, teleturniej German or else! lub czołówkę sitcomu Liesel, gdzie tytułowym zwierzaczkiem dziewczynki z malowniczego amerykańskiego Midwestu jest olbrzymi, ziejący ogniem nazistowski Panzerhund. Małym arcydziełem jest też początek misji w Roswell, gdzie mamy okazję, na przykład, przysłuchiwać się członkom Ku Klux Klanu przymilających się do niemieckiego żołnierza wciskaniem do języka germanizmów.
Alternatywna wersja historii przygotowana jest znakomicie i z wielką dbałością o szczegóły, tak samo zresztą, jak barwna galeria bohaterów drugoplanowych. Obojętnie, czy mówimy o żylastym Szkocie z niewyparzoną gębą, pulchniutkiej nazistce zajadającej czekoladkami młodzieńczą burzę hormonów czy przywódczyni nowojorskiego ruchu oporu żywcem wyjętej z kina blacksploitation, rozmowa z każdym z nich lub słuchanie ich własnych interakcji to przyjemność. Paradoksalnie, najbardziej blado wypada tu Ania, towarzyszka głównego bohatera, nosząca pod sercem jego dziecko. W wypadku jej dialogów scenarzyści się nie popisali, a i wysyłanie kobiety w zaawansowanej ciąży na misje dla komandosów to mocne naciągnięcie granic zawieszenia niewiary.
Pewną wadą jest jednak to, że twórcy postanowili zaangażować się politycznie. Na początku myślałem że przymknę na to oko, bo przybierało to formę subtelnych szpil, vide wpleciona we fragment gazetowego artykułu aluzja do hasła Trumpa Make America Great Again. Jednak wraz z zagłębianiem się w rozrywkę z subtelności zostawało coraz mniej. Gdy kończymy grę, nie mamy już wątpliwości: każdy, kto nie należy do mniejszości rasowej lub religijnej tudzież nie ma lewicowych poglądów, jest potencjalnym członkiem Ku Klux Klanu i jeśli nie wspiera nazistów w sposób otwarty, to zachowuje przychylną neutralność, w najlepszym wypadku zaś jest zastraszony i dopiero ktoś z powyższej grupy musi tchnąć weń wolę walki. Dochodzi do sytuacji tak kuriozalnej, kiedy werbowany przez nas komunizujący szef ruchu oporu w Nowym Orleanie zarzuca naszemu protagoniście faszyzm, i choć twórcy pozwalają Blazkowiczowi na całkiem solidną obronę, to jednak brak tu jakiegoś puszczenia oka do gracza.
Wracając jednak do meritum, grę należy pochwalić za znakomity klimat. Twórcy świetnie balansują na granicy tego, co akceptowalne, mieszając szalony humor, orgie krwawej przemocy, rozważania o ludzkich pryncypiach, rozwój postaci protagonisty i refleksję nad jednym z dwóch najgorszych totalitaryzmów świata. Podejrzewam, że ten element oceny zależeć będzie bardziej od indywidualnej wrażliwości, ja odebrałem ten miks korzystnie. Jest naprawdę unikalny nie tylko na tle innych gier, ale chyba kultury popularnej w ogóle.
Wolfenstein II The New Colossus - trzeba mieć fantazję i karabin
Tak samo, jak poprzednia odsłona, tak i The New Colossus jest produkcją „od fanów, dla fanów”. Mechanika walki w obu produkcjach nawiązuje do FPS-ów starej szkoły. Mamy więc bieganie z dwoma giwerami, zbieranie apteczek i pancerzy, brak mechanizmu „przyklejania się” albo regeneracji żywotności etc. Jest też ona bardzo satysfakcjonująca. Czujemy wagę każdego wystrzeliwanego pocisku, widzimy gołym okiem różnice w używanej przez nas broni, w zasadzie nie narzekamy też na poziom przeciwników. AI nie należy może do najbystrzejszych, strzela jednak celnie i ma nieprzyjemną manierę dążenia do jak najszybszego zajścia nas z flanki i otoczenia. Nie ma wyjścia - trzeba grać ostro i dynamicznie. O ile tylko zawiesimy na kołku przywiązanie do realizmu, będziemy się naprawdę świetnie bawić.
Pewną wadą jest konstrukcja poziomów. Kilkakrotnie zdarzyło się na nich pogubić, nie trafiłem bowiem na drogę przewidzianą przez twórcę. Do tego część „znajdziek” jest tak poukrywana, że na eksplorację poziomu poświęcamy dwa razy więcej czasu, tracąc w efekcie wrażenie płynności i dynamiki rozgrywki. Z drugiej jednak strony w większości wypadków mamy pewną swobodę stylu przechodzenia gry jak i alternatywne ścieżki poruszania się. W późniejszym etapie otrzymujemy nawet możliwość wykupienia udoskonaleń, które pozwolą nam jeszcze bardziej poszerzyć wachlarz możliwości, ma to jednak miejsce na tak późnym etapie gry, że nie skorzystamy z nich aż tak bardzo.
Problematyczny jest też system zmieniania broni. Twórcy zdecydowali się na okrągłe menu, które ze swej roli wywiązywałoby się całkiem nieźle, gdyby nie brak spowolnienia czasu. W efekcie zmiana broni w jednej i drugiej ręce pod ogniem nieprzyjaciela staje się zadaniem niemożliwym w realizacji.
*
Wolfenstein II: The New Colossus ma parę wad, ale pomimo to jest prawdziwym arcydziełem gatunku. Dbałość o realia, klimat, znakomite żonglowanie konwencjami, wciągający i satysfakcjonujący system walki daje grę, w której 10-15 godzin potrzebne na jej przejście będzie czystą przyjemnością. Czas ten można przedłużyć, wykonując zlecenia na überdowódców, mi osobiście pomysł przechodzenia jeszcze raz tych samych fragmentów mapy, odblokowywanych dość irytującą mini gierką, nie przypadł do gustu. Jest to jednak zabieg opcjonalny, a clou gry pozostaje niesłychanie miodne. Gorąco polecam, to ostra jazda bez trzymanki, coś świeżego i rzadko spotykanego wśród tytułów pojawiających się na rynku.