Wojciech Roszkowski: Nie bójmy się polemizować!
Michał Przeperski: Panie Profesorze, jest Pan znany przede wszystkim jako znakomity historyk. Skąd wziął się pomysł, aby napisać książkę, która dotyczy głównie zagadnień naszej współczesności?
Wojciech Roszkowski: „Uczniowie czarnoksiężnika” to już trzeci tomik podobnych moich esejów na różne tematy współczesne. Pierwszymi były „Do horyzontu i z powrotem” (Znak, 2000) i „Droga przez mgłę” (Instytut Jagielloński, 2006). Genezą ich były moje szkice zamieszczane najpierw w dodatku do „Gościa Niedzielnego” pod tytułem „Azymut”, a następnie w samym „Gościu Niedzielnym”. Do tekstów tych dodawałem, w zależności od potrzeb, inne drobne teksty publicystyczne pisane w tych latach, za każdym razem starając się, by stanowiły jakąś całość. Nie chcę uchodzić za typowego „mędrca”, który zna się na wszystkim, ale w tekstach tych starałem się zasygnalizować swoje stanowisko w najważniejszych kwestiach społecznych i światopoglądowych, jakimi dziś żyjemy. Odzew ze strony czytelników był w znakomitej większości pozytywny, stąd kontynuacja tego cyklu.
Obraz rzeczywistości, jaki odmalowuje Pan w „Uczniach czarnoksiężnika” jest niewesoły. Podstawy moralności są poważnie zagrożone, wolność słowa mają wybrani, ton debacie publicznej nadają mniejszości, one też coraz częściej wyznaczają standardy. Czy widzi Pan szanse na odwrócenie tego trendu?
Nie bardzo wierzę, by zmianę tę mogły skutecznie przeprowadzić elity polityczne ani by można było liczyć na tworzone tysiącami rozmaite instytucje polityczne. Odwrócenie wspomnianego trendu możliwe będzie, gdy ludzie sami zorientują się, że idą drogą donikąd. Takie społeczne przebudzenia miały miejsca w historii. Można wspomnieć o spadku pijaństwa na polskiej wsi pod koniec XIX wieku, czy o fenomenie „Solidarności”. Dziś coś ciekawego zaczyna się chyba dziać w Hiszpanii. Ogromna jest w tym wszystkim rola Kościoła, który czasem inicjował i wspierał takie ruchy. Może więc nie trzeba tracić nadziei.
Kryzys finansowy okazał się poważnym przeciwnikiem dla spoistości Unii Europejskiej. Jak w kontekście tego oraz swoich doświadczeń z Parlamentu Europejskiego widzi Pan przyszłość zjednoczonej Europy?
Mam poważne obawy co do przyszłości Unii Europejskiej. Elity polityczne kupowały sobie wyborców, wspierając ich życie na kredyt, a teraz nie wiedzą co z tym fantem zrobić. Masy obywateli zostały zaś przyzwyczajone, że należy im się pewien poziom życia „ponad stan” i nie są gotowe z niego ustąpić. Poza tym gospodarki europejskie straciły wiele z dawnej konkurencyjności, więc nie są w stanie wykorzystać zgromadzonego majątku, by uzyskiwać większe przyrosty dochodu. Do tego dochodzi kryzys demograficzny oraz rosnące problemy kulturowe i społeczne z imigrantami. Niewesoło to wygląda. Europie potrzebna jest terapia szokowa w duchu „módl się i pracuj” zamiast dotychczasowego życia wedle zasady „zasługujesz na więcej” (niż wypracowałeś).
W swojej książce pisze Pan m.in. o europejskich sporach o pamięć, a także o tym, jak trudno jest stworzyć spójną i jednocześnie prawdziwą wersję dziejów Starego Kontynentu. A jak Pańskim zdaniem ma się sytuacja na krajowym podwórku? Jakie widzi Pan dobre a jakie złe tendencje w dyskursie historycznym w Polsce?
Wśród historyków profesjonalnych jest, moim zdaniem, mniej sporów wynikających z różnego rozumienia historii (może z wyjątkiem niektórych przedstawicieli historiografii PRL-owskiej piszącej o PRL). Pojawiają się natomiast spory pozorne, polegające na lojalności wobec różnych orientacji politycznych, a stąd bardziej personalne niż merytoryczne. Natomiast bardziej niepokojący jest brak zgodności co do polityki historycznej wśród polityków, na przykład kwestionowanie przez niektórych przywódców PO, na przykład Stefana Niesiołowskiego, faktu, że w Katyniu NKWD dokonało zbrodni ludobójstwa, mimo że jeszcze parę lat temu twierdzili, iż tak było, a także mimo tego, że wbrew dzisiejszemu stanowisku Federacji Rosyjskiej, prokuratura ZSRR dowodziła, że było to ludobójstwo, tyle iż popełnione przez Niemców. Podwójność standardów sowieckich i rosyjskich jest ich stałą praktyką. Pytanie, dlaczego zdanie zmienili wspomniani politycy?
Badanie okresu komunizmu wymaga studiów porównawczych, dyskusji z naukowcami z innych krajów. Czy Pańskim zdaniem taki dialog jest skutecznie prowadzony przez polskich naukowców? Czy Polakom udaje się przekonać historyków z innych krajów do swoich racji?
Przekonywanie historyków zachodnich do naszych racji historycznych idzie bardzo opornie z kilku powodów. Po pierwsze, część z nich optuje w sposób oczywisty za rosyjską wizją historii z racji sympatii politycznych. Po drugie, polska wizja historii jest niewygodna wobec polityk historycznych niektórych krajów. Po trzecie, niewiele prac polskich historyków jest tłumaczonych na języki obce, a więc nie funkcjonuje w obiegu międzynarodowym. Po czwarte, historycy polscy często boją się posądzenia o nacjonalizm i megalomanię narodową, często wybierając rosyjską taktykę „ciszej jedziesz, dalej zajedziesz” i nie próbują polemizować z bałamutnymi tezami niektórych historyków niemieckich, francuskich czy brytyjskich.
Patrząc z dystansu na Pańskie doświadczenia jako historyka i jako polityka, która rola okazała się Panu bliższa?
Oczywiście doświadczenie historyka jest mi bliższe, ale epizod polityczny wspominam jako coś bardzo ważnego dla zrozumienia, jak funkcjonuje realna polityka europejska.
Zobacz też:
Recenzja: Wojciech Roszkowski – „Uczniowie czarnoksiężnika. Zło potężne naszymi słabościami”
Korekta: Justyna Piątek