Wigilia: dlaczego pościmy?
Wigilia – zobacz też: Boże Narodzenie - historia i świąteczne tradycje
W 2003 roku Konferencja Episkopatu Polski wprowadziła wierzących (i tych mniej też) w osłupienie. W liście odnoszącym się do przykazań kościelnych wskazano bowiem, że dniami postnymi i pokutnymi są jedynie piątki i okres Wielkiego Postu. Czy w Wigilię Bożego Narodzenia będzie można zjeść kurczaka? – pytały sensacyjnym tonem media. Na nic zdały się wyjaśnienia, że w tym samym liście apelowano o zachowanie postu także w dzień poprzedzający święta Bożego Narodzenia. Wizja golonki spożywanej 24 grudnia wystarczająco pobudzała zmysły i wyobraźnię. Skąd jednak w ogóle pomysł na przedbożonarodzeniową ascezę?
Zacznijmy od tego, że dla naszych przodków post nie był niczym szczególnym czy wyjątkowym. Z dniami postnymi żyli na co dzień do tego stopnia, że wedle wyliczeń historyków tych związanych z obowiązkiem postu było w kalendarzu około 200. Częściej więc poszczono, niż nie poszczono, podchodząc zresztą do obowiązków ascetycznych z ogromną powagą. Częściowo wynikało to z czysto pragmatycznych okoliczności. W okresie średniowiecza czy czasów wczesnonowożytnych pokarmów, które określić moglibyśmy niepostnymi często brakowało. Stoły suto zastawione mięsiwem były albo domeną zamożnych domów, albo rozstawiano je przy okazji świąt.
Życie naszych przodków przebiegało więc między okresami świątecznymi, a postną ascezą, która do tych świąt miała przygotować. Podobnie jak post nie był dla nich wyjątkiem, a raczej elementem codzienności, podobnie wigilia nie stanowiła bynajmniej wydarzenia wyjątkowego. W okresie staropolskim nie możemy bowiem mówić o jednej Wigilii (jak dziś nazywamy dzień przed Bożym Narodzeniem), ale o wielu wigiliach poprzedzających święta kościelne. Ich liczba sięgała czasem kilkudziesięciu, choć liczba ta była zmienna. Poszczono przed świętami maryjnymi, przed celebracjami świętych ważnych dla danej diecezji oraz przez poszczególnymi świętami ogólnokościelnymi.
Skąd jednak pomysł postów? Pierwotnie wigilia oznaczała tyle co nocne nabożeństwo, które przygotowywać miało do uroczystości właściwej. Miało ono mieć charakter pokutny, wprowadzać w nastrój modlitewny, być przypomnieniem prawd właściwych dla danego święta. Odwoływano się tym samym do starożytnych jeszcze idei misteriów odbywanych nocami. Noc była bowiem tajemnicą, przestrzenią łączącą dzień, porą duchów i zjaw. Szybko poszerzono ten obyczaj wychodząc z nim poza rzeczywistość sakralną, obejmując także to co było zwyczajne i codzienne, np. jedzenie. Dzień wigilii miał być w rzeczywistości czymś w rodzaju zintegrowanego przygotowania do świąt duszy i ciała, a raczej tylko duszy poprzez poświęcenie ciała, miało być całkowitym wejściem człowieka w świat absolutu. To oczywiście wiązać miało się z postem, który nie tylko odrzucał pokarmy mięsne, ale także znacznie ograniczał ilość posiłków, zazwyczaj do jednego spożywanego wieczorem, bądź dwóch – jednego skromnego rano, i drugiego po zachodzie słońca. Czasem nakazywano, aby w ogóle porzucić jedzenie, np. jeśli chciało się przyjąć komunię świętą (wiązało się to zresztą z ogólną wstrzemięźliwością, także od jakichkolwiek kontaktów intymnych, nawet w małżeństwie). Jeśli przyjrzymy się co na stoły w dni postne lądowało choćby na dworze Władysława Jagiełły, to w istocie nie były to dania obfite – dominowały ryby, groch, kasza jaglana i, od czasu do czasu, jajka.
Ważne było więc to co się w te dni jadło. Jeśli spojrzymy na nasz stół wigilijny, to z pozoru dominują na nim potrawy smaczne, za którymi tęsknimy cały rok i które z lubością pochłaniamy. Post dla naszych przodków oznaczał jednak zupełnie co innego. Pokarmy wystawiane na stół z okazji wigilii nie należały w tamtej rzeczywistości do rarytasów. Można bez większej przesady stwierdzić, że dla możnych były to dania biedoty, a czasem wręcz nędzarzy. Najgorsze kasze, groch lub inne warzywa strączkowe, kapusta (często kiszona), ryby, polewki zbożowe, owoce lasu przypominać miały o ulotności dóbr materialnych i kruchości życia. Ludzie zamożni żyć mieli ze świadomością istnienia świata nędzy pozbawionego radości smaków. Miała to być wspaniała lekcja przed właściwymi świętami, w czasie których na stoły wystawiano dania pełne najrozmaitszych przypraw z najbardziej egzotycznych krajów. To zaś zachęcać miało do jałmużny, będącej kiedyś integralną częścią postu. Jeśli na własnym żołądku ktoś poczuć mógł smak nędzy, tym chętniej – jak myślano – dzielił się własnym bogactwem. Oczywiście ta idea szybko została wypaczona poprzez „licytacje” na ilości pokarmów postnych jakie jedzono w czasie kolacji wigilijnych. I tak magnaci podkreślali, że na ich stołach powinno wystawiać się dwanaście lub trzynaście potraw, natomiast zwykły szlachcic miał ich jeść dziewięć.
Oczywiście, w kontekście jedzenia wigilia miała też znacznie bardziej przyziemne. Tuż przed świętami gromadzono wszak jedzenie na właściwe święta, stąd dzień przed starano się unikać opróżniania spiżarni. Dzień świąteczny miał być powiem wyjątkowym czasem niczym niepohamowanego obżarstwa i zabawy, który po prostu poprzedzić miał czas duchowo tłumaczonej diety. Warto tutaj nadmienić, że w dawnej Polsce nie przyjął się znany na Zachodzie obyczaj ścisłego postu (podobnego do Wielkiego Postu) w okresie Adwentu. To wigilia miała być centrum przygotowania do nadchodzących świąt.
Współczesna Wigilia Bożego Narodzenia jest pozostałością dawnych tradycji. Nie obchodzimy już innych postów wigilijnych, ten przybrał zresztą szczególny charakter. Zasiadając jednak przy wigilijnym stole warto pamiętać o pierwotnym znaczeniu tych wieczerzy, które więcej miały w sobie ascezy i pokory, niż nadziei na wypchanie żołądków.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz