Wiesława Izabela Rudź, Krzysztof Rudź – „W krainie kondorów” – recenzja i ocena
Wiesława Izabela Rudź, Krzysztof Rudź – „W krainie kondorów” – recenzja i ocena
Urugwaj, Paragwaj, Argentyna, Chile, Boliwia, Peru, Ekwador, Kolumbia – we wszystkich tych krajach, poza pierwszym z wymienionych, podróżnicy z Trójmiasta poszukiwali kondorów. Według legend opowiadanych przez Indian Mapuche te majestatyczne ptaki są kwintesencją mądrości, uczciwości, siły i równowagi duchowej. Inkowie uważali „Pana Andów” za nieśmiertelnego władcę niebios, jego wojownicze spojrzenie miało zwiastować przyszłość. Choć z kondorami dominują pozytywne skojarzenia, to w latach 70. ubiegłego wieku mianem Operacji Kondor nazwano wymierzoną w opozycję akcję służb specjalnych w Argentynie, Boliwii, Brazylii, Chile, Paragwaju i Urugwaju, w wyniku której zabito kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Recenzowana książka łączy w sobie wszystkie zalety i wady literatury podróżniczej, która nie każdemu musi przypaść do gustu. Kolejne kraje, przygody, spotykani ludzie i ich losy, piękne zdjęcia i widoki, góry i ocean, parki narodowe, kaniony i wulkany, w tle kultura i historia kontynentu, przemieszczanie się najpierw statkiem, a następnie samochodem, towarzyszące drodze przemyślenia, wreszcie, po ponad dwóch latach w trasie, podróż została przerwana przez pandemię koronawirusa i autorzy musieli się poddać obowiązkowej, ponad dwumiesięcznej, kwarantannie… na plaży w Kolumbii. Ostatnim przystankiem w podróży było wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, pełne kolonialnych zabytków, kolumbijskie miasto Kartagena, skąd małżeństwo wysłało swoje auto (pełniące wcześniej przez ponad dwa lata funkcję domu) kontenerem do Gdańska.
Na ląd południowoamerykański, po 35 dniowym rejsie, zeszli i rozpoczęli wyprawę w Urugwaju, chyba najdroższym państwie Ameryki Południowej, kraju piłki nożnej i yerba mate. Bardziej niż Montevideo podobało im się jednak w porównywanym do Paryża Buenos Aires. Jak dalej potoczyły się ich losy? Czy na swojej trasie napotkali rodaków lub ich potomków? Jakie konsekwencje dla ich wojaży miała pandemia? Czy odnaleźli prawdziwą wolność, poznali prawdziwą twarz Ameryki Południowej i spotkali kondory?
„W krainie kondorów” to lektura nie dla każdego. Może fragmentami nawet nudzić i się dłużyć, brakuje w niej analitycznych i pogłębionych treści rodem z reportaży, ale jednocześnie jest świetną okazją do poznania odmiennych stylów życia i lokalnych zwyczajów, takich jak choćby urugwajski festiwal pieczenia baranów, czy też rzucanie metalowym dyskiem w Kolumbii. Nie każdy musi rozumieć decyzję o porzuceniu pracy i wyruszeniu na szlak. Ale w opowieści o spełnianiu marzeń, przekraczaniu granic i trudnych wyborach na szlaku większość z nas ma szansę odnaleźć coś inspirującego, przeczytać o ciekawym człowieku, zachwycającym miejscu lub nieznanej miejscowej tradycji.
Choć historia nie znajduje się w tej książce na pierwszym planie, to równocześnie nie oznacza to, że między wierszami nie odnajdziemy szeregu interesujących ciekawostek związanych z przeszłością odwiedzanych przez małżeństwo państw. Zresztą autorzy posiadają już doświadczenie w historycznych śledztwach. Motywem ich poprzedniej podróży przez ocean, opisanej w książce „Pod niebem Patagonii”, było bowiem poszukiwanie potomków pasażerów transatlantyku MS Chrobry, na pokładzie którego w lipcu 1939 roku wyjechał m. in. Witold Gombrowicz.
Relacja wzbogacona jest przez interesujące fotografie z podróży wzdłuż kontynentu, który niczym magnes, jednocześnie przyciąga i odpycha, jest barwny i fascynujący, ale potrafi być też niebezpieczny i zniechęcający. Ameryka Południowa rzadko jest pierwszym wyborem podróżnika z Europy. Częściej wybiera się Azję, Afrykę, Bliski Wschód, Stany Zjednoczone, nawet Amerykę Środkową z Meksykiem i Karaibami. Tym samym na rynku wydawniczym brakuje wartościowych, wyważonych opowieści, pisanych z dystansem i doświadczeniem życiowym. Mimo mankamentów, warto zatem przeczytać książkę Rudziów i tym samym lepiej zrozumieć życie u stóp Andów.