Wiem, że nie zawiodłem ludzi – rozmowa z Michałem Drzewieckim, reżyserem „Dawno temu w Iłży”
Grażyna Latos: Jest Pan kierownikiem produkcji, operatorem, scenarzystą i reżyserem filmu, który został nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Niezależnych w Nowym Jorku. Jakie to uczucie?
Michał Drzewiecki: Ogromna satysfakcja i przyznam, że wielka niespodzianka. Wierzyłem w ten projekt od początku, ale nie myślałem, że zdobędzie uznanie aż za oceanem. Poza tym kamień mi spadł z wątroby, bo wiem, że nie zawiodłem ludzi, którzy wraz ze mną włożyli w ten film ogromnie dużo serca, czasu i energii.
G.L.: Czyli od początku był Pan przekonany o wyjątkowości przedsięwzięcia?
M.D.: Wiedziałem, że na pewno będzie to coś innego i nietypowego. W kinie offowym, filmy o takiej tematyce w zasadzie nie powstają, a już na pewno nie z takim rozmachem. Powszechnie panuje przekonanie, że film kostiumowy i to godzinny, wymaga karkołomnych nakładów finansowych. Myśmy zabrali się za to, nie zdając sobie sprawy, że podobno jest to niemożliwe. Martwiliśmy się bardzo o to, czy aktorstwo wypadnie jak należy i czy starczy nam determinacji aby ogarnąć tak wielkie przedsięwzięcie logistyczne, tak rozciągnięte w czasie. Niezależnie od tego, jednak, wiedzieliśmy, że jeśli dociągniemy to do końca, stworzymy coś, czego w kinie offowym, przynajmniej w Polsce jeszcze nie było.
G.L.: Skąd pomysł na opowiedzenie właśnie takiej historii?
M.D.: Przez dziesięć lat organizowaliśmy turniej rycerski na zamku w Iłży. Wtedy szefem naszego bractwa rycerskiego, czyli Smoczej Kompanii był nasz kolega Piotrek Wasek. Zamek zaś, w XIII wieku należał do biskupów krakowskich. Stąd też wziął się pomysł na to, żeby przeprowadzić turniej według wymyślonego przez nas scenariusza, o tym jak to rycerz Piotr zwany Waskiem odmawia złożenia Biskupowi Krakowskiemu hołdu lennego, a Biskup wyrusza, aby go sobie podporządkować. Historia kompletnie zmyślona, ale spodobała nam się na tyle, że nakręciliśmy krótki film, reklamujący imprezę i wprowadzający widza w konflikt. Trailer Iłżecki, jak go potem nazwano, zrobił spora karierę w środowisku współczesnego rycerstwa i to zainspirowało nas do tego, żeby historie pociągnąć dalej, w formie dłuższej opowieści. Bo skoro siedem minut wyszło fajnie, to może uda się i pół godziny. Ostatecznie film trwa godzinę.
G.L.: Jak wyglądały początki prac nad filmem?
M.D.: Stwierdziliśmy, że do pracy należy zabrać się na tyle profesjonalnie, na ile jest to możliwe. Urządziliśmy więc casting, gdzie wybraliśmy odtwórców głównych ról, spisaliśmy listę miejsc, gdzie miały odbywać się zdjęcia, z których każde dokładnie wcześniej obejrzeliśmy. Jednocześnie cały czas pisałem scenariusz, który wciąż ulegał mniejszym, lub większym zmianom, aż w końcu osiągnął formę, która podobała się nam i była możliwa do zrealizowania logistycznie i finansowo. Oczywiście były w nim sceny, które niektórzy uważali za nie do nakręcenia, lub nie do zagrania i próbowali mi je wybić z głowy, ale na szczęście okazało się, że nie mieli racji.
G.L.: Jakie jest Pana najprzyjemniejsze wspomnienie z prac nad obrazem?
M.D.: Sądzę, że była to każda chwila, w której mówiłem „akcja” i nagle widziałem jak wykreowany przez nas, z ogromnym zaangażowaniem świat, ożywa. Zwłaszcza było to niesamowite uczucie w scenach zbiorowych, kiedy pojawiało się na polu wojsko i konie. Wiadomo, że nie był to Władca Pierścieni, jednakże czuliśmy że tworzymy coś naprawdę dużego i to bez pieniędzy i doświadczenia, za to z ogromną pasją. Był to ogromny dreszcz emocji. Druga rzecz, to praca z aktorami. Nie uczyłem się wcześniej reżyserii, więc powoływanie tych postaci do życia było niejako robione metodą prób i błędów. Mimo wszystko, patrzenie jak aktor, pod twoim kierownictwem, nagle zamienia się w postać z twojej opowieści, jest chyba najbardziej ekscytującą częścią tworzenia filmu.
G.L.: Rozumiem, że sukces „Dawno temu w Iłży” to dopiero początek?
M.D.: Taki jest plan. W tej chwili mamy już gotowy scenariusz do następnego filmu, napisany przez Janusza Bociana, drugiego reżysera przy naszym filmie i autora części zdjęć, oraz wszystkich efektów specjalnych. Film nosi roboczy tytuł „Spadochroniarz” i rozgrywać się będzie w czasach Drugiej Wojny Światowej. Opowiadać będzie o polskim spadochroniarzu, który przedostaje się na tyły wroga, po nieudanej operacji „Market Garden” w 1944 roku. Będzie on w konwencji filmu przygodowego i dramatu wojennego. Jako że w chwili obecnej dysponujemy już zupełnie innym sprzętem, umiejętnościami i doświadczeniem, chcemy, żeby film nakręcony był już profesjonalnie i z konkretnym budżetem. Janusz tym razem będzie głównym reżyserem i mózgiem całej operacji. Preprodukcja właśnie ruszyła.
G.L.: W takim razie życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
-
Film „Dawno temu w Iłży” można bezpłatnie pobrać na stronie www.dawnotemuwilzy.pl
Tekst zredagował: Tomasz Leszkowicz --