„Warszawa 1935” – reż. Tomasz Gomoła – recenzja i ocena filmu
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że wszystkie negatywne uwagi pod adresem filmu „Warszawa 1935” nie przechylają szali na jego niekorzyść i cały czas jest to produkcja, na którą zdecydowanie warto pójść. Ale ponieważ od czterech lat producenci szumnie zapowiadali powstanie filmu, nic dziwnego, że apetyty widzów również były spore.
Nie siedziałem na seansie z nosem wbitym w tarczę zegarka, ale chyba faktycznie racje mają ci, którzy zwrócili uwagę, że „Warszawa 1935” nie trwała zapowiadanych 20 minut, tylko nieco mniej (jeżeli się mylę, to przepraszam twórców). Fakt ten nie byłby tak istotny, gdyby nie te czteroletnie zapowiedzi i rozbudzanie apetytów widzów. W efekcie, kiedy wyszedłem z kina, czułem się lekko rozczarowany. Rozumiem, że w krótkiej animacji nie można było przedstawić całej Warszawy z roku 1935. Film został ograniczony jedynie do prezentacji części Śródmieścia, zamykającej się właściwie w czworokącie między Halami Mirowskimi, Parkiem Saskim, Dworcem Wiedeńskim i Placem Trzech Krzyży. Oznacza to, że widz nie zobaczy mrocznej strony przedwojennej Warszawy, czyli regionów ulicy Czerniakowskiej albo Woli i Muranowa. Akurat ten zabieg jest w pełni zrozumiały: kiedy chce się pokazać coś w dobrym świetle, pomija się bardziej wstydliwe szczegóły. Gdyby jednak film nie trwał 15–20 minut, a godzinę, taki zabieg byłby karygodną manipulacją.
Jeżeli można zrozumieć brak tych mniej atrakcyjnych miejsc stolicy, nie zawarcie sztandarowych już nie. Jako główny przykład należy oczywiście wymienić Pałac Saski, który w filmie został wręcz ostentacyjnie pominięty. Niestety to nie koniec. Zabrakło widoku na przykład któregoś z mostów oraz reprezentacyjnych ulic: Nowego Światu albo Alei Ujazdowskich.
Więcej pracy powinni twórcy włożyć również w przygotowanie podpisów pod animacją. Nawet varsavianiście i historykowi trudno się zorientować, co aktualnie ogląda, jeżeli nie ma charakterystycznego punktu, a miejsce jest na przykład prezentowane z góry. Dla laików zorientowanie się w animacji będzie niemożliwe i zaowocuje poczuciem chaosu. Szczególnie że brakuje konsekwencji w tych informacjach, które są zamieszczone. Raz pojawia się napis „Okolice Pałacu Kultury” innym razem zamiast „Plac Powstańców Warszawy” „Plac Napoleona”. Obawiam się, że dla widzów niemieszkających w stolicy film stanie się przez to nieczytelny.
Uwagę również przykuwają dwa delikatne przekłamania. Po pierwsze, Warszawa 1935 roku wydaje się niesamowicie „sterylnym” miastem. Jest tak czysta, że aż czuć całą nienaturalność tego przedstawienia, które czasem przypomina wręcz makietę. Animacja zyskałaby wiele na wartości, gdyby naniesiono trochę miejskiego brudu na przedstawiane obiekty.
Po drugie kwestia motoryzacji. Faktycznie znaczna większość z zarejestrowanych w Polsce samochodów jeździła po warszawskim bruku, ale – litości! – nie było ich aż tyle. A w każdym razie więcej, niż pokazano w filmie, było zwykłych, poczciwych wozów z końmi. I nie chodzi mi o dorożki, ale o zwykłe z węglem, mąką albo innymi dobrami. Oglądając „Warszawę 1935”, można było odnieść wrażenie, że tego typu transport należał już do reliktów przeszłości, tymczasem był to normalny środek transportu. Brakowało mi również najzwyklejszych w świecie rowerów, niemniej niż dzisiaj popularnych wśród warszawiaków.
Sądzę, że varsavianiści znajdą na pewno sporo niedopatrzeń, większego lub mniejszego kalibru. Dlatego nie będę nawet próbował odbierać im chleba, wytykając inne nieścisłości.
Pomimo wszystkich wad, film jest jak najbardziej warty obejrzenia. Dzięki autorom „Warszawy 1935” można zobaczyć chociaż namiastkę tego, co było codziennością dla naszych dziadków. Uważam, że pieniądze, które przyjdzie wydać na ten film, nie będę stracone.
Film niewątpliwe będzie niósł za sobą pewne irytujące zjawisko. Zaraz znajdzie się cała masa krzykaczy utyskujących: takie piękne miasto... Gdyby nie Niemcy/ powstańcy/ komuniści (niepotrzebne skreślić), moglibyśmy w nim mieszkać. Niewątpliwie całe rzesze frustratów będą traciły czas i energię na ferowanie absurdalnych sądów. Tym wszystkim pragnę zasugerować, aby – jeżeli naprawdę na sercu leży im piękno stolicy – przestali tracić czas na wypisywanie, kto jest winien takiemu, a nie innemu stanowi rzeczy, a zastanowili się, co można zrobić, aby Warszawa była piękniejsza. Od samego gadania na pewno nie będzie lepiej.
Zobacz też:
- „Warszawa 1935” wchodzi do kin;
- Jerzy S. Majewski – „Warszawa nieodbudowana. Żydowski Muranów i okolice”;
- Wiesław Budzyński – „Warszawa Baczyńskiego”
- Lech Królikowski - „Warszawa – dzieje fortyfikacji”.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska