Walter Lord – „Titanic. Pamiętna noc” – recenzja i ocena
Dziś, po sześćdziesięciu latach od pierwszego wydania „Titanica”, sami możemy się przekonać o wartości książki Lorda. Jego biografowie i liczne grono „titanikologów” podkreślają, że autor „Pamiętnej nocy”, jako dziewięcioletni chłopiec, w roku 1926 płynął „bliźniaczym” dla Titanica statkiem Olympic. Lord jest autorem wielu książek, z których przynajmniej połowę okrzyknięto mianem bestselleru (m. in. te poświecone różnym bitwom w historii Stanów Zjednoczonych: Alamo, bitwie pod Baltimore, atakowi na Pearl Harbor czy bitwie o Midway).
Pomimo tych wszystkich pisarskich sukcesów, wypada przyznać, że żadna z jego wojennych książek nie przyniosła mu tyle uznania, co właśnie „Pamiętna noc”. Trzy lata po wydaniu tej książki, ukazał się pierwszy film poświęcony tej tragedii „statku niezatapialnego”. Natomiast znacznie później, sam Lord został (w uznaniu zasług) poproszony jako honorowy konsultant produkcji Jamesa Camerona. W ten sposób Lord przyłożył rękę do powstania jednej z najbardziej kasowych produkcji w dziejach kinematografii, z Leonardo di Caprio i Kate Winslet w rolach głównych.
Już w latach sześćdziesiątych XX wieku krytycy podkreślali niewątpliwe walory książki Lorda. Za jedną z większych zasług uznawali to, że pisząc swoją książkę dotarł do ponad sześćdziesięciu ocalałych pasażerów Titanica. Pisano także o niezwykle wartkiej narracji i o trzymającej w napięciu stylistyce utworu pisarza. Wydaje się jednak, że najcenniejsze w „Pamiętnej nocy” jest dziś to, że autor potrafił pochylić się nad losem każdego pasażera statku z osobna. Nie robił różnicy, nie dzielił ofiar (i ocalałych) na klasy pasażerskie. Warto o tym pamiętać. Żyjemy w czasach, w których takie podejście nie dziwi, ba wydaje się to wręcz być obowiązkową optyką opisu rzeczywistości. Wszak wspomniany James Cameron pokazał w swoim filmie specyficzny mezalians – związek pomiędzy dziewczyną z pierwszej klasy okrętu a biednym chłopakiem z klasy trzeciej. Tymczasem w czasach gdy Lord pisał swoją książkę, ocalałych pasażerów z tej ostatniej, ubogiej klasy pokładowej nie chciano nawet słuchać.
Choć może to szokować, w latach pięćdziesiątych ważne wydawały się jedynie wspomnienia ocalałych z tragedii arystokratów i ludzi biznesu, a nie biedoty. Ci ostatni zostali też pozostawieni samym sobie, ze swoimi traumami i lękami pourazowymi. Bez opieki socjalnej i medycznej, bez zainteresowania pomocowych instytucji. Wolno więc stwierdzć, że to właśnie Walter Lord przywrócił im głos. Doceniając ich narrację, wysłuchując z szacunkiem ich wspomnień z tego krótkiego rejsu transatlantykiem – tchnął w nich nowe życie i wiarę w lepsze jutro. Tej wartości z całą pewnością nikt pisarzowi i jego dziełu nie odbierze. Warto też o niej pisać, bo dla współczesnych nie będzie ona wcale tak oczywista.
Książkę Lorda opatrzył przedmową sam Nathaniel Philbrick, autor książki „W samym sercu morza”. Ta wielokrotnie nagradzana książka (m. in. Nagroda Pulitzera w 2007 r.) jest poświęcona niezwykłej tragedii statku wielorybniczego „Essex”, który zatonął po ataku potężnego kaszalota (Moby Dicka). Książka ta została zekranizowana w roku 2015, a film w reżyserii Rona Howarda (twórcy m. in. takich hollywoodzkich produkcji jak: „Kod da Vinci”, „Piękny umysł”, czy „Apollo 13”) okazał się na świecie wielkim filmowym wydarzeniem. Obie książki łączy morze, sukces czytelniczy i filmowy. I obie niewątpliwie zasługują na lekturę.