Wagner nie taki hitlerowski
Od porażających dźwięków „Walkirii” i „Zygfryda” hiltlerowscy dygnitarze woleli „Carmen” Bizeta i „Madame Butterfly” Pucciniego, przynajmniej tak twierdzi autor książki „The Wagner Clan” Jonathan Carr.
Przywykliśmy do myśli, że z dojściem do władzy Hitlera Niemcy pobiegli do oper słuchać Wagnera. Tymczasem prawdą jest twierdzenie dokładnie przeciwne, mówi Carr. Wprawdzie Adolf Hitler miał obsesję na punkcie muzyki „Mistrza”, ale zainteresowanie innych dygnitarzy było pozorowane i wynikało tylko z nacisków führera. Autor książki zwraca również uwagę na to, że od dojścia Hitlera do władzy coraz rzadziej w filharmoniach i operach grano działa Wagnera. Za to jego muzyka towarzyszyła wielkim uroczystościom III Rzeszy.
Autor książki odwołuje się do wspomnień Alberta Speera i sekretarki Hitlera, Traudl Junge. Według nich większość osób śmiertelnie się nudziła na pięciogodzinnych przedstawieniach i chętnie wymyślała usprawiedliwienia, aby uniknąć wizyt w operze.
Dla przykładu w 1933 roku na przedstawienie „Śpiewaków Norymberskich” przyszło tak mało osób, że rozwścieczony Hitler rozesłał żołnierzy, by wyciągnęli członków NSDAP z ogródków piwnych. Innym razem, gdy grano „Tristiana i Izoldę” jeden z urzędników zdrzemnął się i niewiele brakowało, a wypadłby ze swojej galerii prosto na głowy innych znudzonych słuchaczy. Jak wspomina Albert Speer, osoba która uratowała nieszczęśnika również przespała całą operę.
Więcej na ten temat znajdziecie w The Age.