W skarbcu królów Polski
Ten tekst jest fragmentem książki Krzysztofa P. Czyżewskiego „Izabela i sześć zaginionych koron”.
– Ale czy my możemy mu zaufać, księżno? – Kustosz założył ręce za plecy, wpatrując się w widok za oknem.
– Słucham? – Izabela doskonale usłyszała pytanie, ale chciała zyskać czas na przemyślenie odpowiedzi.
Sebastian Sierakowski nie powtórzył swoich słów. Odwrócił się twarzą do księżnej, wziął ze stołu mocno już sfatygowane, druciane okulary, których tłuste od palców szkła wytarł w brzeg sutanny, i włożył je na nos. Z kieszeni wyciągnął złożoną na pół kartkę i zaczął się jej uważnie przyglądać.
– Niestety, wygląda na oryginał – stwierdził i jedną ręką niedbale ściągnął okulary z nosa.
– A! To? Oryginalne, oryginalne! To charakter pisma Antosia. Nie mam wątpliwości.
Kustosz odłożył list i okulary na stolik pod oknem. Oparł się plecami o parapet i skrył twarz w dłoniach.
– Ależ, Sebastianie, cóż tu może się złego stać? Znam Tadeusza doskonale, to zaufany człowiek króla. – Izabela dopiła ostatni łyk herbaty, wstała i dobrotliwie pogładziła kustosza po ramieniu.
– I tego się właśnie obawiam… Boję się, że coś razem planują.
– Sebastianie… Antoś to nasz król. Gdyby ktoś się dowiedział, że mu nie ufasz… Zresztą, cóż złego król mógłby planować? – Czartoryska usiadła na jednym z dwóch krzeseł pod ścianą.
Kustosz dosiadł się do niej. Spuścił głowę i położył dłonie na kolanach.
– Jeśli coś wiesz, mów od razu – zniecierpliwiła się Izabela.
– Boję się, że oni chcą to wszystko zabrać do Warszawy… Że ta lustracja to tylko pretekst, a tak naprawdę chcą przygotować przenosiny klejnotów na zamek w Warszawie – wydukał w końcu mężczyzna.
– Oj, daj spokój! – Księżna poczuła ulgę.
Zachowanie kustosza spowodowało, że przez chwilę gotowa była nawet uwierzyć w to, że coś strasznego ma się wydarzyć, że coś zagraża skarbcowi i zgromadzonym w nim regaliom, że Sebastian dowiedział się o Czackim czegoś, o czym ona nie miała pojęcia. A to po prostu cały czas chodziło tylko o plotki, puszczone w obieg tuż po koronacji Antosia przez stronnictwo hetmańskie. Siła plotki jest niesamowita, pomyślała.
Niezadowoleni z przegranej elekcji i z wyboru Stanisława Poniatowskiego na króla, stronnicy Branickiego i Radziwiłła wymyślali liczne, niestworzone historie, byleby tylko podkopać autorytet władcy. Jedną z nich była plotka o rzekomej próbie kradzieży przez ludzi króla insygniów koronacyjnych i przekazania ich w hołdzie imperatorowej Rosji. Podobno miała się ona tego domagać od Stanisława jeszcze przed – jak nazywali to spiskowcy – umieszczeniem króla na tronie. Kolejna głosiła, że ludzie króla dopuścili się nieudanej próby kradzieży klejnotów podczas odwożenia ich na Wawel. Oczywiście, nikt nie był w stanie przedstawić choćby jednego świadka takiej próby, ale plotka okazała się na tyle nośna, że podczas sejmu o kwestię tę pytało kilku posłów, domagając się przy tym pilnej lustracji skarbca. Ta cała histeria wokół rzekomej kolaboracji Antosia z Moskalami doprowadziła nawet do krótkotrwałego porwania króla, kiedy zażywał on wieczornej przejażdżki ulicą Miodową w Warszawie. Na szczęście, dzięki zimnej krwi władcy i nieudolności porywaczy, po kilku godzinach monarcha został wyswobodzony z niewoli.
– Ten młokos od lat tu węszy… – dodał Sierakowski.
– Oj! To lepiej powiedz, czy ci przeszkadza jego młody wiek, czy samo węszenie? Sebastianie, ręczę ci, że król i Tadeusz Czacki nie mają żadnych niecnych zamiarów i że… – A księżna ufa królowi? – Kustosz podniósł głowę i wpatrywał się w oczy Izabeli.
Kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa, zaczął ją już mocno niepokoić. Gdyby ktokolwiek ich teraz usłyszał, mogliby zostać oddani pod sąd. Ona wprawdzie nie pełniła żadnych urzędów, ale wątpiący w króla kustosz koronny, odpowiedzialny za ochronę skarbca, mógł być, za wypowiedziane słowa, posądzony o zdradę.
– Ależ oczywiście, Sebastianie! Na litość boską, przecież Antoś złożył przysięgę na konstytucję, tę samą cośmy ją razem przygotowali!
Mężczyzna wstał, próbując opanować zdenerwowanie. Czartoryska widziała, jak drżały mu ręce. Stanęła za nim i ponownie dotknęła jego ramion.
– To, że obecnie Czartoryscy i król są w odrębnych obozach politycznych, nie oznacza, że się zwalczamy albo że nie darzymy się zaufaniem. To prawda, mamy nieco inną wizję przyszłości monarchii i współpracy Rzeczpospolitej z sąsiadami, ale…
Przed koniecznością kontynuowania niewygodnej rozmowy uratowało księżną energiczne pukanie do drzwi. Sierakowski spojrzał na nią trwożnie, położył palec na ustach i pospieszył otworzyć. Za progiem stali dwaj mężczyźni.
Uśmiechnięty Tadeusz Czacki, świecący nieco za wysokim jak na swój wiek czołem, w ciemnozielonym, prążkowanym fraku, i zdecydowanie starszy od niego, dla odmiany posępny, ale niezwykle przystojny mężczyzna w granatowym mundurze z pomarańczowymi wyłogami.
– O… to pan… – Kustosz chłodno powitał Czackiego. – Niemal wyprzedził pan list, który pana zapowiadał… Świetnie, że pan też jest, Wodzicki! – Uśmiechnął się do drugiego mężczyzny.
– Wodzicki? – Izabela wychyliła się zza Sierakowskiego i wbiła wzrok w żołnierza.
Czyżbyśmy się kiedyś spotkali? – zastanawiała się, próbując sobie przypomnieć. Tylko w jakich okolicznościach? Miała nadzieję, że charakterystyczne elementy umundurowania – żółte guziki, długie, białe spodnie wetknięte w wysokie do kolan buty o kroju węgierskim, czy wreszcie dość śmieszny, wysoki, okrągły kołpak z filcu obszytego futrem, z przypiętym do niego brązową blachą orłem – odświeżą jej pamięć. Niestety. W głowie miała pustkę. Jedynie szpada przy boku i galony sugerowały, że to wysoki stopniem oficer.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa P. Czyżewskiego „Izabela i sześć zaginionych koron” bezpośrednio pod tym linkiem!
– Znałam kiedyś jednego Wodzickiego… – zaczęła niepewnie.
Kustosz zerknął na księżną, potem na Wodzickiego i już miał dokonać przedstawienia, jednak ubiegł go Czacki.
– Droga księżno, najmocniej przepraszam za tę niezręczność. – Spojrzał wymownie na kustosza. – Proszę wybaczyć, że nie pospieszyliśmy z przedstawieniem pani Józefa Wodzickiego, generała majora Drugiego Regimentu Pieszego Koronnego.
Sierakowski rozwarł szerzej drzwi i goście weszli do pokoju.
Generał strzelił obcasem i – na widok Izabeli – promiennie się uśmiechnął.
– Józef…? Teraz pamiętam, ja poznałam Piotra Wodzickiego. – Czartoryska w końcu przypomniała sobie spotkanie przed koronacją Antosia, w Sali Senatorskiej na zamku w Warszawie. – To mój ojciec, księżno, żołnierz jak ja! Mogę mieć tylko nadzieję, że okoliczności tego spotkania były sprzyjające…
– Ależ tak! Jakbym go teraz widziała. Ten sam błysk w oku i sylwetka. I wiecie, panowie, co? Wtedy, przy koronacji Antosia, też spotykaliśmy się w sprawie klejnotów. – Izabela klasnęła w dłonie i odwzajemniła uśmiech.
– Doprawdy? To była ostatnia misja ojca. Wielokrotnie mi o niej opowiadał. Kilka lat po jej ukończeniu zmarł.
Kustosz wymamrotał coś pod nosem, narzucił na sutannę czarny płaszcz i ściągnął z półki wiszącej nad stołem duże, blaszane puzdro. Podniósł wieko i wysypał na blat kilka metalowych kluczy, które zaraz wsadził do kieszeni.
– Chodźmy już, chodźmy! – zakomenderował i gestem dłoni wyprosił wszystkich na zewnątrz.
Opuścili zakrystię i skierowali się do wyjścia z katedry. Sierakowski zajrzał jeszcze na chwilę do kaplicy Świętokrzyskiej i przystanął przed figurą Kajetana Sołtyka. Na pomniku, tuż pod wykutymi z białego marmuru stopami biskupa, umieszczono marmurową trumnę, z której próbuje się wydostać czarny orzeł. Stojący obok anioł chce wypuścić ptaka na wolność, lecz drugi, anioł śmierci, przymyka wieko. Kustosz przeżegnał się i przez chwilę modlił się w milczeniu.
– Pewnie coś znów na mój temat opowiadał, prawda? – zwrócił się do księżnej scenicznym szeptem Czacki.
Izabela klepnęła go tylko przyjaźnie w plecy i zaraz ruszyli dalej.
Kustosz szedł przodem, lekko zgarbiony, z rękami zarzuconymi na plecy, szurając po kamiennej posadzce mocno zdartymi już podeszwami butów. Rozglądał się na boki, choć znał katedrę jak własną kieszeń. Znów przystanął. Odszedł w prawo do niewielkich, bocznych drzwi prowadzących do krypty z grobami królewskimi. Szarpnął za klamkę. Drzwi były zamknięte. Spojrzał groźnie na Tadeusza i ruszył dalej.
Czacki przewrócił tylko oczami i wziął księżną pod rękę. Czartoryska nie protestowała. Bliskość silnego, męskiego ramienia, szczególnie jeśli należało ono do mężczyzny dwadzieścia lat od niej młodszego, zawsze poprawiała jej humor.
Po wyjściu z katedry do kustosza dołączył generał. Szedł wyprostowany, a jego lśniące buty postukiwały równomiernie o bruk. Był wyższy od Sebastiana o dwie głowy i podczas rozmowy z nim musiał się mocno nachylać nad jego uchem. Sierakowski właśnie żarliwie mu o czymś opowiadał. Tadeusz zwolnił kroku. Wbrew swojemu zwyczajowi Izabela musiała drobić kroczki i to bardzo ją irytowało. Najwyraźniej jednak mężczyzna chciał, by zostali z tyłu, by mógł z nią porozmawiać na osobności.
Nie myliła się w swoich przypuszczeniach. – I jak podobał się księżnej Londyn?
– Och! Jest fantastyczny! A jeszcze bardziej ten ich countryside… te ich ogrody. Polecam panu z całego serca. Nie byłabym też sobą, gdybym nie przywiozła sobie do kolekcji kilku drobiazgów, ot choćby krzesła Shakespeare’a czy listów Marii Stuart.
Izabela wcale nie kryła się z tym, że jej największą – no, może oprócz młodych, przystojnych mężczyzn – słabością było zbieractwo. Kolekcjonowała pamiątki po sławnych ludziach, władcach, pisarzach, odkrywcach. Zresztą, ich profesja nie miała dla niej większego znaczenia. W swoim pałacu w Puławach zrobiła miejsce zarówno dla unikalnych kosztowności, wiekowych rzeźb i obrazów, zbroi, mieczy, pałaszy, buław i historycznych chorągwi, jak i dla eksponatów o wartości głównie sentymentalnej. Te pierwsze miały zachwycać licznie przybywających gości i budować pozycję księżnej w światku kolekcjonerskim, ale to z tych drugich cieszyła się najbardziej. Im przedmiot mocniej związany był ze znaną osobą, im ściślej towarzyszył jej w życiu codziennym, tym cenniejszy był dla Izabeli. Takimi trofeami były zatem papierośnice, kielichy, buty, biżuteria, a nawet gałka od łóżka czy noga od krzesła. Niewielu wiedziało o tym, że zbierała też samych sławnych ludzi, znaczy się to, co po nich pozostało: włosy, kości, a jak się trafiło, to i całą czaszkę. W każdym razie rozpoczęcie z księżną rozmowy o jej kolekcji oznaczało jedną z dwóch rzeczy: albo ktoś chciał sprawić jej przyjemność, albo chciał ją o coś prosić. A często pierwsze było najprostszą drogą do drugiego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa P. Czyżewskiego „Izabela i sześć zaginionych koron” bezpośrednio pod tym linkiem!
– A pan? Wiem, że i pan co nieco zbiera, drogi Tadeuszu.
Czacki nie miał ani takiej władzy, ani takich zasobów jak księżna, by rozwijać swoją kolekcję, miał jednak znajomości i poparcie, które otwierały mu wiele drzwi. Nie było tajemnicą, że zyskał zaufanie króla i ten udostępniał mu swoje archiwa, wystawiał listy polecające i ułatwiał poszukiwanie różnych cennych przedmiotów w wielu zakątkach kraju. A odmówić królowi nie było łatwo, stąd Czackiego, jak złego omenu, często bali się opiekunowie kościołów czy zabytków. Sam król też kolekcjonował. Izabela przypuszczała, że to właśnie ta wspólna pasja aż tak zbliżyła do siebie obydwu mężczyzn.
– A i owszem, owszem, droga księżno. Mam nawet pewien drobiazg tu, ze sobą. – Klepnął się dłonią we frak, na wysokości piersi. – Ale ciii… – Położył palec na ustach i uśmiechnął się konspiracyjnie. – Bo jakby Sierakowski to zobaczył, to mnie na Wawel nie wpuści. I tak już uważa, że ja mu wszystkie nagrobki, na plecach, pod osłoną nocy, z katedry wyniosę.
Minęli lśniącą w słońcu kopułę kaplicy Zygmuntowskiej. Jeszcze bardziej zwolnili kroku, bo Wodzicki zatrzymał się i pokazywał coś Sierakowskiemu, rękami kreśląc w powietrzu jakieś kształty.
– Słyszała księżna, że Branicki i Rzewuski wybrali się niedawno do Petersburga? – Po miłym wstępie Czacki w końcu przeszedł do rzeczy. Uśmiech momentalnie znikł z jego twarzy.
– O! I tak nagle Moskale im nie przeszkadzają? Cóż, imperatorowa zajęta jest wojną. Nie znajdzie dla nich czasu. – Księżna machnęła ręką.
– No… nie do końca. – Mężczyzna spuścił wzrok. – Rosja niedawno zawarła pokój z Turcją. A na dodatek w Wiedniu miesiąc temu zmarł tak bardzo nam przychylny Leopold II.
O śmierci cesarza Czartoryska wiedziała od męża, który przyjaźnił się z nim przecież od lat. Tak mile wspominała wizyty w Wiedniu, te bale i bankiety. Nikt nie umiał podejmować gości tak jak cesarz. Teraz jednak, pod wpływem słów Czackiego, zdała sobie sprawę, że ta śmierć może wpłynąć nie tylko na pozycję księcia Adama, ale i na losy Rzeczpospolitej. Wojna austriacko-francuska wisiała na włosku, a gdyby do niej doszło, Rosja zyskałaby większą swobodę w sprawach polskich.
– Ale czy imperatorowa ma jakieś formalne podstawy do ingerencji w nasze sprawy? Prusy na pewno będą patrzyły jej na ręce, obiecały nam to przecież… Nie po to moją Marię wydawałam za tego ich Fryderyka, żeby…
– No cóż, tryb uchwalenia konstytucji pozostawia wiele do życzenia. Posiedzenie sejmu miało się odbyć piątego, a nie trzeciego maja…
– Oj, nie bądźmy tak drobiazgowi… – Izabela pokręciła głową z dezaprobatą.
– A zaproszenia na posiedzenie wyszły, jak księżna pamięta, tylko do zaufanych osób. Z pięciuset posłów na zamek przybyło niecałych dwustu, z czego też nie wszyscy byli za.
Czartoryska zatrzymała się na chwilę. Rzeczywiście, nikt wtedy nie myślał o dochowywaniu procedur. Działa się rzecz wielka. Byli tak niezwykle podekscytowani i radośni. To fakt, nawet nie odczytali przygotowanego tekstu, co nie było najmądrzejszą decyzją… Ale zdrajcy próbowali wszelkich sztuczek, by ta wielka sprawa się nie powiodła. Do końca życia będzie pamiętać te przerażone oczy małego chłopca, którego ojciec, poseł Jan Suchorzewski, wywlókł na środek sali i zagroził, że zabije na oczach zgromadzonych, jeśli ci przyjmą konstytucję. W końcu przecież jednak wszystko się udało. Ich marzenia się spełniły.
– Ostatecznie wszystkie sejmiki zatwierdziły konstytucję, nieprawdaż?
Znów ruszyli. Czacki przez chwilę milczał. Weszli pod zadaszony przejazd na dziedziniec zamku. Sierakowski pchnął półotwartą kratę i mogli iść dalej.
– Po prawdzie, to zaledwie trzydzieści siedem sejmików zaprzysięgło ustawę, z kilkunastu płyną tylko podziękowania, a kilka całkiem milczy.
– No widzisz! Zatem żaden nie zgłosił sprzeciwu, prawda?
Z dala widać było skąpany w słońcu dziedziniec. Stukot butów generała wypłoszył nieliczne, wygrzewające się tam gołębie. Trzepot ich skrzydeł odbił się wokół głośnym echem. – To prawda, żadnych protestów – przytaknął Czacki.
– Zatem nie ma się czym martwić. Zresztą, gdyby coś się działo, możemy przecież powołać armię, by bronić naszej niepodległości. Liczyliśmy się z tym.
Mężczyzna pokiwał tylko głową.
– Widziała księżna, gdzie on trzyma klucze do skarbca? – zmienił temat. – W blaszanej puszcze! Że skarbca jeszcze nie rozkradziono to istny cud boski! Kiedyś każdy z kluczy przechowywany był przez innego senatora lub kasztelana…
– Oj, Tadeuszu! Co wy tak siebie zwalczacie…? Kto by tu na skarbiec rękę podniósł? Tu sami swoi – upomniała go łagodnie. – Poczekajcie na nas – krzyknęła zaraz do Sierakowskiego i Wodzickiego.
Czacki został nieco z tyłu, bo księżna zdecydowanie przyspieszyła kroku. Teraz wzięła pod rękę generała.
– Niechże nam pan kustosz teraz zdradzi, gdzie to na zamku jest skarbiec! Niezwykle jestem tego ciekawa.
– A widzi księżna! – Sebastian wyraźnie ucieszył się, że to on dowodzi. – Rzeczywiście, to nie jest takie oczywiste. Bo nasz skarbiec parokrotnie zmieniał miejsce i naprawdę niewiele osób wie, jak do niego trafić.
Skręcili w lewo. Sierakowski z Czackim szli pod arkadami, ale Izabela pociągnęła generała na bok, w kierunku dziedzińca. Tak wyczekiwane przez nią kwietniowe słońce miło ogrzewało jej twarz.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa P. Czyżewskiego „Izabela i sześć zaginionych koron” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nagle kustosz się zatrzymał.
– Ale wiecie państwo, że już sama informacja o tym, gdzie dokładnie na zamku znajduje się skarbiec, jest ścisłą tajemnicą?
Wszyscy zgodnie zapewnili, że wiedzą i mogli ruszyć dalej. W pewnym momencie Sierakowski zatrzymał się przed niepozornymi, drewnianymi drzwiami, rozejrzał się wokoło, po czym otworzył wejście i zaprosił ich do środka. Grube mury nie zdążyły się jeszcze nagrzać i w korytarzu, do którego weszli, było o wiele zimniej niż na zewnątrz. Izabela otuliła się czerwonym szalem z wyhaftowanym na nim złotym orłem, który przygotowała sobie specjalnie na tę okazję. Sebastian sięgnął po dużą świecę stojącą na kamiennej posadzce i odpalił ją od zawieszonego na ścianie, tuż za drzwiami, świecznika. Zawilgocony knot zadymił, ale dał niemrawe, migoczące światło.
Korytarz był na tyle wąski, że musieli iść pojedynczo. Czartoryska za Sebastianem, za nią Czacki, na końcu Wodzicki.
Sierakowski nadal szurał podeszwami po kamieniach, niemal nie podnosząc nóg. Nic nie mówił. Zza jego pleców Izabela widziała tylko wydobywające się z jego ust kłęby pary, które łączyły się z dymem świecy i unosiły ku sklepieniu. Korytarz nie był prosty, co chwila skręcał i się rozgałęział, ale kustosz bez wahania nawigował w sobie tylko znanym kierunku. Przechodzili przez kolejne drzwi, a to trzy stopnie w górę, a to dwa w dół. Przez chwilę zastanawiała się, czy czasem nie kręcą się w kółko, czy mężczyzna specjalnie nie komplikuje drogi, by nie trafili tu samodzielnie.
– Zaraz chyba dojdziemy do Częstochowy… – zażartowała, ale nikt nie odezwał się choćby słowem.
W końcu ich przewodnik zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, i to tak nagle, że reszta procesji niemal wpadła mu na plecy. Znów zamamrotał coś pod nosem, po czym podał wypaloną już mocno świecę Izabeli, sam zaś zaczął przetrząsać kieszenie płaszcza. Wyciągnął kilka kluczy, podsunął je pod światło i wybrał jeden z nich. Lekko naparł na drzwi i klucz przekręcił się w zamku. Izabela, zanim przestąpiła przez próg, starała się zapamiętać jakiś ich szczególny element. Niestety, nie wyróżniały się niczym specjalnym.
Stłoczyli się w niewielkim pomieszczeniu. Sierakowski odpalił znajdujące się w nim trzy duże świece od ogarka trzymanego przez Izabelę. Zadarł głowę do góry, a pozostali podążyli wzrokiem w tym samym kierunku.
Nad kolejnymi drzwiami, po przeciwległej stronie izby, wymalowane były dwie litery: T.R. Te drzwi były jednak zupełnie inne od wszystkich, przez które dotąd przechodzili. Zaopatrzono je w żelazne węgary i wzmocniono dwiema ułożonymi na krzyż sztabami. Miały też trzy potężne zawiasy zamek o trzech ryglach oraz trzy zasuwy i cztery mocne skoble. Nikt już nie miał wątpliwości, że dotarli na miejsce.
– T.R. Thesaurus Regni, Skarbiec Królewski – odczytała na głos Izabela.
– No! To, to ja rozumiem. – Czacki przepchnął się do przodu, stanął przy kustoszu i uderzył pięścią we wzmacniane drzwi.
Usłyszeli tylko głuchy dźwięk. Drzwi musiały być bardzo grube. Sebastian wyciągnął z kieszeni kolejny klucz i kilkoma sprawnymi ruchami otworzył zamek i usunął wszelkie zabezpieczenia. Każdy chciał wejść do skarbca jako pierwszy, ale sztuka ta udała się Czartoryskiej. Jednak, ku jej zdziwieniu, trafili do kolejnej, niemal pustej, sali. Wyjście z niej blokowały następne ciężkie drzwi – okute żelazną blachą, z żelaznymi węgarami, sztabami, skoblami i mocnym zamkiem. I z nimi Sierakowski szybko sobie poradził.
Kolejne pomieszczenie było jeszcze mniejsze niż poprzednie. Jednak i tu nie było najcenniejszych precjozów. Z boku, na podłodze stało kilka mniejszych szkatuł i zbieranina naczyń, jakieś chorągwie, podpierające mury i poniewierające się po posadzce tarcze. Izabela spojrzała pytająco na kustosza, a ten uśmiechnął się tylko i pokazał dodatkowe trzy klucze, które trzymał w dłoni.
– A co państwo myśleli, że my tu, w Krakowie nie potrafimy chronić naszego dziedzictwa?
Już nikt się nie przepychał. Pozwolili Sierakowskiemu otwierać następne zabezpieczenia. Kolejne drzwi wyposażone były już w kamienne, a nie żelazne, węgary, ale tak jak poprzednie miały też niezliczoną ilość sztab, skobli i zawiasów. Przechodząc przez poszczególne sale, nieustannie rozglądali się na boki, gdzie stały mniejsze lub większe szkatuły lub skrzynki.
W końcu dotarli do ostatniego pomieszczenia. Nie było w nim już innych drzwi, jedynie małe okienko, przez które wpadały nieśmiałe promienie wiosennego słońca. Przez otwór można było zobaczyć majaczący w oddali kościół Świętego Idziego. Na podłodze stało tu kilka żelaznych skrzyń o różnych kształtach i rozmiarach. Jedną nich Izabela poznała od razu.
– To ta! – Podeszła do dużego, prostokątnego kufra i wskazała na niego palcem. – To w tej skrzyni insygnia dotarły na koronację Antosia. To w niej pana ojciec, generale, ją przywiózł.
– Pamięć ma księżna doskonałą! – potwierdził kustosz.
– No dobrze! – ucieszył się Czacki. – Generale, kustoszu, wynieśmy ją na zewnątrz! Tu jest tak ciemno, że mógłbym pomylić koronę z nocnikiem Kazimierza Wielkiego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa P. Czyżewskiego „Izabela i sześć zaginionych koron” bezpośrednio pod tym linkiem!
Izabela żałowała, że w ciemności nie mogła dojrzeć miny Sebastiana. Na szczęście udało się jej nie roześmiać.
Przy akompaniamencie postękiwań, sapania i cichych przekleństw Czackiego skrzynię udało się wynieść do jednej z sal na parterze. Trwało to całe wieki, bo po opuszczeniu każdej z izb skarbca panowie musieli kufer stawiać, aby kustosz mógł zamknąć kolejne drzwi. Zakładanie wszystkich zabezpieczeń trwało o wiele dłużej niż ich zdejmowanie. A może to tylko wrodzona niecierpliwość księżnej dawała o sobie znać?
Kiedy wreszcie odzyskali oddech, Sierakowski odnalazł odpowiedni klucz, przekręcił go w zamku skrzyni i na moment uchylił jej wieko. Byli już przy nim Czacki i Izabela, kustosz jednak delikatnie odsunął ich ręką. Sięgnął po rękawiczki, ponownie podniósł wieko i wyciągnął ze środka mniejsze, zamknięte na kłódkę pudło. Podniósł je do góry i przez chwilę trzymał przed sobą. Dopiero potem podał je Czackiemu.
– Proszę. Jak pan widzi, korona Chrobrego ma się dobrze.
– Na razie, drogi kustoszu, to widzę jedynie, że sepet na koroną ma się nieźle, a czy sama korona… – Mężczyzna nie dokończył, bo księżna szturchnęła go w bok. Wziął pudło od Sebastiana i postawił je na stojącej na środku izby ławie, którą zaraz obszedł dookoła. Wyciągnął z przewieszonej przez ramię skórzanej sakwy ołówek i notes. – Tak, pudło nienaruszone. – Coś w nim zanotował.
Sierakowski wziął się pod boki i z kpiącym uśmiechem przyglądał się poczynaniom Czackiego. W końcu sięgnął pod sutannę, po zawieszony na szyi łańcuszek, do którego przyczepiony był srebrny klucz. Wsadził kluczyk do zamka w pudle i je otworzył. Delikatnie wsunął obydwie dłonie do środka i wyciągnął stamtąd koronę. – Oto i ona!
Izabela pochwyciła ją i uniosła na wysokość oczu.
Korona była szczerozłota. Godnie ciążyła w dłoniach. Składała się z dziewięciu równych segmentów i jednego nieco mniejszego. Połączone ze sobą małymi zawiasami i sztyftami tworzyły idealny okrąg. Każda porcja wycięta była z grubej, złotej blachy, która rozszerzała się ku górze, by w końcu przejść w motyw lilii. Boki owych lilii stykały się ze sobą, tworząc ażurowy ornament. Od góry koronę zamykały złote obłęki, na których skrzyżowaniu osadzono złoty glob zwieńczony krzyżem. Zarówno każdy z segmentów, jak i same lilie wysadzane były mnogo różnokolorowymi, mieniącymi się w słońcu kamieniami szlachetnymi. Dodatkowo, na czubku każdej lilii zawieszono po trzy białe perły.
Czartoryska powoli obracała koronę w dłoniach. Nawet Wodzickiemu wyrwały się dwa głębokie westchnienia. Czacki siedział przy ławie. I on nie mógł ukryć zachwytu, choć powstrzymywał się mocno, by nie dać satysfakcji kustoszowi.
– No dobrze. Ale jesteśmy tu nie po to, by nad koroną wzdychać – powiedział w końcu, ukradkiem zerkając na Sebastiana – ale by dokonać inwentaryzacji skarbca. Droga księżno, pomoże mi pani?
Kustosz przechylił głowę i z ciekawością patrzył na Czackiego. Ten znów otworzył notes, przejechał dłonią przez jego środek, by mu się nie zamykał, i coś w nim zanotował.
– Oczywiście! To będzie dla mnie zaszczyt – odpowiedziała Izabela, nie odwracając wzroku od korony.
– Zatem zacznijmy. Segment pierwszy proszę! – zarządził Tadeusz i pochylił głowę nad notesem.
Zapadła cisza. Zdezorientowana Czartoryska zerknęła na Wodzickiego, a potem na kustosza. Ten ostatni wzruszył tylko ramionami. Wszyscy spojrzeli na Czackiego.
– Pierwszy segment. Możemy zacząć od tego tu. – Mężczyzna wskazał ołówkiem porcję, na którą właśnie patrzyła księżna. – Proszę podawać, jakie kamienie są na nim umieszczone i ile ich jest.
Izabela jeszcze raz zerknęła na kustosza, ale ten wydął tylko wargi.
– W pierwszej porcji mamy… – Księżna przerwała na moment, skupiona na liczeniu. – …piętnaście rubinów. Albo może… Zaraz! Bo niektóre są duże, a inne maleńkie. To może podzielmy… Wielkich siedem, mniejszych osiem. – Spojrzała na Tadeusza, ale najwyraźniej o to mu właśnie chodziło, bo zawzięcie skrobał ołówkiem po papierze. – Szmaragdów pięć, potem pięć dużych szafirów i trzy małe… Prawda, że to szafiry, generale?
Wodzicki zerknął na kustosza, ale ten tylko się uśmiechnął i uciekł wzrokiem za okno. Generał, z miną znawcy, przytaknął.
– Ale zobaczcie, na tych perłach też osadzone są kamienie! – zauważyła Czartoryska. – Takie maleńkie. Trzy rubiny i cztery szmaragdy.
Przez dłuższą chwilę Izabela obracała koronę w dłoniach, segment po segmencie, liczyła wszystkie kamienie i dyktowała Czackiemu ich opisy. Ten skrupulatnie notował. Czujny był też Wodzicki, bo kiedy księżna raz pomyliła się w rachunkach, zaraz to wyłapał.
W końcu wszystkie kamienie zostały spisane. Izabela oddała koronę Sierakowskiemu, a ten schował ją do sepetu, a sepet do skrzyni. Czacki swoją notatkę w notesie podsumował grubą, zamaszystą kreską.
– No! To może teraz coś zjemy? Strasznie ta inwentaryzacja męcząca, nieprawdaż? – Izabela uśmiechnęła się do kustosza.
– Ale jak to? – zaprotestował Czacki.
Pozostali spojrzeli na niego zdziwieni.
– A pozostałe korony to co? Same się spiszą? – zapytał.
– To… koron jest więcej niż jedna? – Izabela aż usiadła z wrażenia.