W potężnym Księstwie Mediolanu

opublikowano: 2022-06-22, 13:22
wszelkie prawa zastrzeżone
Bogactwa Lombardii napawały dumą jej mieszkańców i budziły zainteresowanie ze strony cudzoziemców. Mawiano, że kto włada Italią, włada całym światem.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 3. Kondotier”.

Gdybyś był niczym Faust, który dzięki paktowi z diabłem posiadł zdolność poruszania się po przestworzach i widzenia na setki mil, i gdybyś stanął na jednym ze szczytów Alp i spojrzał w stronę Italii, tego grobowca dawnego imperium, obecnie podzielonego na liczne i zaciekle konkurujące królestwa, księstwa i republiki, i gdybyś postanowił tam pofrunąć, aby je wszystkie zobaczyć, musiałbyś najpierw pokonać Lombardię. Wielkie księstwo pełne zielonych pól i winnic, szerokich gościńców, po których wędrują bezustannie kupieckie karawany wyładowane wszelkim dobrem.

Lombardia to najbogatsza z krain Italii. Jest jak wielki spichlerz pełen ciągle rodzących się obfitości. To kraina, która z wszystkich włoskich państewek wydaje się najbardziej nagrodzona przez Boga. Tu bowiem krzyżują się szlaki handlowe między Europą a Orientem, tu mistrzowie wszelkiego rzemiosła tworzą najdoskonalsze przedmioty codziennego użytku. Tu pracowici gospodarze mają wielkie stada tłustego bydła. Mają pola z  uprawami, którym nie brak ani deszczu, ani słońca i które obradzają obficie każdego roku. I  gdybyś to zobaczył, być może przyszłaby ci do głowy myśl, że w istocie kraina ta jest nie tylko bramą do Italii, ale też kluczem do władzy nad światem.

Mediolan na ilustracji z Kroniki norymberskiej (1483 rok)

Ujrzałbyś stolicę tego księstwa, wspaniały Mediolan. To największe i  najbogatsze miasto Italii, otoczone wysokimi murami i setkami strzelistych wież. To dom dla najzdolniejszych rzemieślników i  siedziba bogatych kupieckich rodzin. Ci ludzie to klasa sama w sobie. Mieszczanie z dziada pradziada, którzy ewoluowali do swej pozycji z rzemieślniczych mistrzów. Nie wędrują po dalekich krainach świata jak Wenecjanie czy Genueńczycy, oni wolą prowadzić swoje interesy na miejscu. Tutaj produkować, a potem sprzedawać cudzoziemcom, których stać na produkty najwyższej jakości.

Mediolańskie klany nie lubują się w walce o władzę. Wolą mieć nad sobą opiekę silnego i sprawiedliwego księcia, który zapewni im bezpieczeństwo i możliwość rozwoju w zamian za słuszne daniny. Od wielu dekad takiego księcia jednak nie mają. Za to raz po raz po Lombardii przetaczają się cudzoziemskie armie. Zakuci w stal rycerze i bandy pikinierów nadchodzą a to z Francji i Szwajcarii, a to z  cesarstwa niemieckiego i  Hiszpanii. Od dekad gromady wojsk wyrzynają się na lombardzkich ziemiach. Najemnicy wygnali księcia z rodu Sforzów, a potem zabrali się za rozgrabianie wsi i miast, zaczęli trybutować kupców daninami ponad siły, gnębić i niewolić chłopów. Mieszkańcy nic nie mogli na to wszystko poradzić, bo już dawno, rozwijając się w kierunku rzemiosła i handlu, zatracili zdolność do obrony samych siebie. Już pierwszy Sforza utrzymywał wyłącznie armię najemną rekrutującą się z cudzoziemców, a kolejni książęta utrzymywali ten trend.

reklama

Ale Księstwo Mediolanu pozostaje silne niczym skała, bowiem wciąż jest i bogate, i ważne. Można znosić cudzoziemską niewolę i wysokie podatki, byle nie sięgać ręką po broń – bo to droga tylko dla tych, którzy mało cenią swoje życie, a ono jest przecież najważniejsze. Wielka polityka od dawna jest dla Lombardczyków rzeczą, którą zbywali, jak przystało na ludzi praktycznych, wzruszeniem ramion. Wzruszali nimi, gdy władał Sforza. Wzruszali, gdy władali Niemcy. Wzruszali, kiedy podbili ich Francuzi. Gdy po latach francuskiej niewoli nadeszli Hiszpanie, którzy wraz z niemieckimi landsknechtami z  kretesem pobili francuską armię na polu pod Bicoccą. A potem gdy zwycięzcy usadzili u władzy jednego z ostatnich żyjących potomków dynastii Sforzów i najpierw się ucieszono, a potem znowu zajęto swoimi sprawami. Nowy władca był tak niepozorny, tak przezroczysty, tak pozbawiony jakichkolwiek konkretnych cech, że od razu obwołano go „kukiełką”. Mediolańczycy traktowali go tak, jak traktuje się chmury przelatujące nad głową albo rzekę płynącą w dolinie. Jest, bo jest.

Kto zobaczył zamek Sforzów, ten określał go nie mniej jak „cudem”. Pobudowany na kilku wyspach połączonych zwodzonymi mostami, a  każda budowla tworzyła osobną fortecę. Co prawda największa z fortec sprawiała nieco kiepskie wrażenie, bo brakowało połowy jej wysokości. Kilka lat temu szwajcarscy najemnicy podczas pijackiej biesiady podpalili prochownię i spowodowali wybuch, w  którym sami zginęli. Zgruchotana forteca obłożona była teraz rusztowaniami, trwała odbudowa.

Dostępu do zamku strzegły sześćdziesiąt dwa zwodzone mosty i prawie tysiąc osiemset wojennych machin. I to nie koniec wspaniałości tej budowli. Od zewnątrz zamek Sforzów był arcydziełem sztuki militarnej, a od wewnątrz – dworskiej. Przestronne komnaty z  wielkimi oknami wpuszczającymi jasne światło, szerokie korytarze pokryte wzorzystymi dywanami. Ściany i  sufity pokrywały wspaniałe freski. Jedne z nich przedstawiały widoki gęstej puszczy, inne sceny biblijne i rodzajowe.

reklama

Tej nocy na zamku Sforzów trwała doniosła uczta. Na sali balowej grajkowie grali piękną melodię, której wtórował chór madrygału, damy kręciły sukniami, kawalerowie uśmiechali się z łaskawością, słudzy sypali płatkami kwiatów.

W komnacie zebrali się przy długim stole najważniejsi goście na balu. Książę Francesco Sforza siedział u szczytu stołu. Niemieccy kapitanowie polewali  mu wina, hiszpańscy hidalgowie zabawiali rozmową, dworacy rzucali anegdotami. Śmiech niósł się echem korytarzami zamku.

Zamek Sforzów w XVI wieku

Francesco wychylił puchar, westchnął, a potem zapadł w dziwną melancholię, spoglądając w dal. Niemcy i Hiszpanie zajęli się swoim towarzystwem.

Siedzący z boku książę Damiano Dimarco uważnie spojrzał na Sforzę. Francesco dla niewprawnego oka sprawiał wrażenie rozbawionego, pogrążonego w pijackiej euforii. Książę jednak zobaczy w  tym momencie jego prawdziwe uczucia. Uśmiech, który był wymuszony i  sztuczny. Rysy wyostrzone przez ostatnie miesiące skrywanej rozpaczy. I oczy bez śladu wesołości. I zobaczył książę, na co Francesco tak się zapatrzył. Na umieszczony na ścianie herb rodziny Sforzów. Dumne orły i węże pożerające ludzi, dziedzictwo upadłych Viscontich. Być może Sforza zobaczył patrzące na niego z zaświatów oczy jego wielkich przodków, którym tak bardzo chciałby dorównać?

Oczy walecznego Muzio, który jako szesnastoletni syn wieśniaka przystąpił do zgrai najemników, po latach stał się ich liderem, a potem zdobywcą Mediolanu i założycielem książęcej dynastii.

Oczy pierwszego Francesca, który prowadził legiony do boju tak skutecznie, że papież uczynił go dowódcą swojej armii. Oczy gniewnego, ale jakże skutecznego Galeazza, który był twórcą potęgi Mediolanu, a o którego wyczynach z kobietami krążyły legendy po całej Italii.

Oczy nieznającej strachu Cateriny, która walczyła dzielnie przeciw potężnemu synowi papieża Cezarowi Borgii, a potem, pozornie pokonana, oddała mu swoje ciało i udawała miłość, by odzyskać księstwo.

Oczy bezlitosnego i  zepsutego Ludwika, który choć skończył marnie, to wielu dokonał w swoim życiu intryg, skrytobójstw i miłosnych podbojów. Którego wysmakowanie w dziełach sztuki zamieniło zamek i wnętrza mediolańskich kościołów w istne galerie cudownych fresków. I  który przez swą chciwość rozpętał cudzoziemskie wojny w Italii, na własną zresztą zgubę.

reklama

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 3. Kondotier” bezpośrednio pod tym linkiem!

Łukasz Czeszumski
„Krew wojowników. Tom 3. Kondotier”
cena:
59,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Seria:
Krew wojowników
Format:
155 x 216 [mm]
ISBN:
978-83-964077-1-9
EAN:
9788396407719

Ten tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 3. Kondotier”.

Dimarco patrzył dyskretnie na księcia Mediolanu i czytał z jego oczu jak z  otwartej księgi. I  dumał. Nie dziwił się ani tęsknocie za potęgą, ani żądzy władzy, bo były to w  jego świecie przymioty zwyczajne i powszechne. Zastanawiał się nad tym, co trzy noce wcześniej widział w dziwnej wizji, którą przywołał mu jego mistrz. Dimarco, choć tak biegły w sztuce wtajemniczonych, nie umiał połączyć tych widoków z obecnymi wydarzeniami.

Trzy dni wcześniej Damiano wsiadł na konia i wyruszył samotnie w drogę do niewielkiego miasteczka oddalonego kilka lig od Mediolanu. Ubrany w prosty ciemny płaszcz i mieszczański kapelusz nie przykuł po drodze niczyjej uwagi. W godzinie zmierzchu przejechał przez piaszczyste drożynki miasteczka, mijając porośnięte dzikim krzewem chałupy. Przejechał przez pusty plac przed katedrą, a  potem, za ostatnimi zabudowaniami, wjechał ścieżką w las. Zsiadł z konia i poprowadził go za uzdę przez mroczne knieje aż do opuszczonej ruiny. Tam uwiązał konia do gałęzi. Rozejrzał się bacznie, przez chwilę nasłuchiwał. Starzec siedział nieruchomo, oparty o filar starożytnej świątyni. W ciemności widać było tylko zarys jego postaci okutanej w opończę. Gdyby nie to, że się odezwał, książę by go nie zauważył, tak bardzo zlewał się z otoczeniem.

Franciszek II Sforza

– Książę Dimarco… – rozległ się w ciszy głos Mistrza.

Damiano klęknął, pocałował brzeg jego szaty i usiadł przed nim.

– Mistrzu  – szeptał Dimarco  – dzięki ci za to wezwanie. Tak wiele osiągnąłem w  tym czasie, tak wiele celów spełniłem, a  tak wiele jeszcze mi zostało…

– Nie możesz spoczywać na laurach. Czekają cię trudne chwile. Najcięższe wyzwania w twoim życiu, choć nic tego na razie nie zapowiada – rzekł starzec.

– Mistrzu, cóż może pójść nie tak? Udało  mi się przeciągnąć Wenecjan na naszą stronę, udało mi się umocnić władzę w Neapolu i w Mondragone, udało mi się pozyskać łaski cesarza. Francuzi są rozbijani przez nasze oddziały. Imperium rośnie w siłę.

reklama

– Powściągnij zapał i  ambicję, bo one cię zaślepiają. Zważaj nie tylko na wroga zewnętrznego, ale przede wszystkim na żmije w twoim otoczeniu.

– Mistrzu, czy mówisz o zdrajcach? Domyślam się…

Starzec przez długą chwilę milczał. W końcu rozległ się jego głos.

– Nie wolno lekceważyć słabości ludzkiej natury. Gdy zjednoczeni wspólną sprawą ludzie uzyskują zwycięstwo, ich braterstwo znika i zaczynają pożerać się nawzajem. Każdy z nich chce wtedy jak najwięcej dla siebie i poniżenia innych. Zazdrość staje się ich opętaniem. Wystrzegaj się tego momentu.

– Kto, Mistrzu? Czy znasz ich imiona?

– Sam je łatwo poznasz, jeśli będziesz uważnie przypatrywał się samym tylko czynom. Ludzie są jak cienie, którym władza daje twarze i rodowody. Strzeż się zdradzieckich i kłamliwych. Trzymaj ich blisko siebie, odgrywaj słabszego, niż jesteś. I pamiętaj, że musisz ich sobie podporządkować, a nie usuwać ich z drogi.

– Tak jak mnie uczyłeś, Mistrzu. Podporządkować wspólną tajemnicą, wspólnym wrogiem, strachem, zaspokojeniem chciwości…

– Pamiętaj, ludzie zawsze poruszają się w swoich płaszczyznach życia. Nie koncentruj się tylko na płaszczyźnie ludzi władzy. Działaj na innych płaszczyznach, jak to zawsze czyniłeś ku swojej chwale.

– Dbam o to, by mieć swoich popleczników pośród kondotierów, kupców, artystów, bandytów, ladacznic. Każda z  płaszczyzn życia ma znaczenie dla całości. Nie zapominam o tym… Ale wciąż jestem tylko kalabryjskim księciem. Nie mam tytułów w  innych krainach Italii. Czy powinienem ich pożądać, a jeśli tak, to jak je zdobyć?

– Nie pożądaj pozycji, bo im jest ona wyższa, tym więcej wrogów będzie chciało cię z niej strącić. Najlepiej jest działać w cieniu, pociągać za sznurki marionetek. Wspomagaj zuchwałych, inspiruj ich działaniami, a potem wyjmuj z tego korzyść.

– Mistrzu, zuchwałych nie znajdę na dworze. Zamek w Mediolanie to wielkie gniazdo żmij. Tam wszyscy tylko spiskują i wywyższają się.

– Więc usuń się z dworu. Skryj się w cieniu, aby mieć stamtąd ogląd całej sytuacji.

– Tak zrobię. Nasycę dwór moimi szpiegami, a sam zajmę jakąś posiadłość…

reklama
Alegoria rodziny Sforzów

– Twój wróg bardzo intensywnie teraz spiskuje. Po tym, czego dokonałeś w Wenecji, rzeka przeznaczenia została zawrócona. On poczuł to jako najboleśniejszy cios i teraz robi wszystko, aby odwrócić na powrót bieg rzeki. Jest tak biegły w swojej sztuce, że może mu się to udać.

– Człowiek spod herbu węża… Wiem. Ale związałem mu ręce swoimi działaniami. Pousuwałem jego stronników w Rzymie, odsunąłem go od Wenecjan, zastraszyłem jego syna, winę zrzuciłem na kardynała…

– Jego ręce właśnie rozplątują się z więzów. Uczyłem cię przecież: każde zwycięstwo trzeba doprowadzić do końca. Nie zapominać o wrogach, bo oni zaczną wtedy wzrastać.

– Więc uderzę w jego serce! Tak zrobię.

– Pamiętasz, gdy uczyłem cię o  teorii komnaty z  tysiącem luster? Wszystko na tym świecie jest ze sobą nawzajem powiązane. Wszystko, co widzimy, jest odbiciem czegoś, co odbywa się gdzieś dalej.

– Rozumiem. Mediolan, Królestwo Francji, imperium tureckie… Najpierw usunąć cierń ze stopy, aby móc wędrować dalej…

– Nie mamy wiele czasu – napomniał nagle Mistrz. – Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Gwiazdy zmieniają swoje położenie, są kapryśne i gniewne. Wizje. Wejrzyj w siebie, zamknij oczy.

Książę zamknął oczy. Ukazała  mu się twarz pięknej kobiety. Znał ją tylko przelotnie, ostatni raz widział kilka lat wcześniej. Teraz jednak właśnie ona mu się ukazała jako pierwsza. Miała dumny i zawzięty wyraz twarzy. Zafalowała i znikła. Pojawiła się wspaniała, zdobiona złotem papieska mitra. Leżała złachmaniona na brudnej ziemi i była pobrudzona krwią. Wtedy zobaczył błyskające miecze, piki wrażane w ciała ludzkie, usłyszał krzyki i lamenty. A potem zobaczył płonący Rzym i  Tyber, którego wodami spływała krew i posiekane mieczami trupy. Aż wizje zniknęły i wróciła ciemność. Gwieździste niebo, potrzaskane kształty rzymskich kolumn, głos cykad w gęstym lesie.

– To przyszłość?! – wyrzucił zszokowany książę. – To wszystko przyszłość! – Kręcił głową w niedowierzaniu. – To chaos. Nic z tego nie rozumiem. Twarz tej dziewczyny z Reggio, czapka papieża, wojna… Nie ma żadnego związku!

– To, co pozornie wydaje się chaosem, dla rozumiejących kulisy układa się w zwykłą linię życia.

– Ile mam czasu?

– Czas spokoju nigdy nie jest czasem spokoju. Jest tylko jak… cisza przed burzą.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 3. Kondotier” bezpośrednio pod tym linkiem!

Łukasz Czeszumski
„Krew wojowników. Tom 3. Kondotier”
cena:
59,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Seria:
Krew wojowników
Format:
155 x 216 [mm]
ISBN:
978-83-964077-1-9
EAN:
9788396407719
reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Czeszumski
Podróżował i mieszkał w krajach obu Ameryk i Azji. Organizował wyprawy przygodowe i ekspedycje w Ameryce Południowej (Klub Darien www.darien.pl). Pisał reportaże o wojnie z terroryzmem w Afganistanie i walce z narkotykami w Ameryce Południowej. Jego teksty i zdjęcia były publikowane głównie w tygodniku Polityka, Focus i Angora. Obecnie pracuje jako fotograf medyczny. Autor książki „Krew wojowników. Tom I: Uciekinier”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone